Superman już wylądował, więc teraz czas na Peacemakera. Jak najnowsza produkcja Jamesa Gunna odnajduje się w ramach szeroko zakrojonego projektu DCU? Jak wypada na tle pierwszego sezonu i komiksowego pierwowzoru? I wreszcie – czy w ogóle warto po nią sięgnąć?
James Gunn ma powody do zadowolenia. Jego Superman, film otwierający nowy rozdział w historii ekranowych adaptacji komiksów DC, okazał się sukcesem zarówno artystycznym, jak i finansowym. Globalny wynik 600 mln dolarów można interpretować na różne sposoby – wciąż nie do końca wiadomo, czy produkcja już wyszła na prostą, czy potrzebuje jeszcze kilku milionów więcej. Faktem pozostaje jednak, że to imponująca suma, a w połączeniu z pozytywnymi recenzjami wszystko wskazuje na to, że premiera na VOD przesądzi sprawę i umocni status nowego DCU jako projektu budzącego realne zainteresowanie i wielkie emocje. Trudno też nie zauważyć, że jeśli Gunn zaledwie kilka tygodni po premierze zabiera się za pisanie scenariusza kontynuacji, oznacza to mocne wsparcie ze strony studia i podkreśla satysfakcje z wyniku.
Nie zapominajmy jednak, że wielkie otwarcie nowego DCU ma jeszcze jedną twarz – Johna Cenę. Nieco ponad miesiąc po premierze Supermana na HBO Max debiutuje drugi sezon Peacemakera. I właśnie o nim chcę wam opowiedzieć – miałem już okazję obejrzeć pięć pierwszych odcinków. Co jednak może dziwić, mamy tu do czynienia z projektem, który z jednej strony kontynuuje nową drogę, z drugiej - jest powiewem przeszłości. I trudno powiedzieć, czy to jego siła, czy słabość.
Peacemaker
Inny wymiar rozrywki
Przejdźmy do rzeczy. Drugi sezon Peacemakera osadzony jest już w nowym DCU i rozgrywa się po wydarzeniach z Supermana. Chris Smith wciąż zmaga się z piętnem przeszłości oraz śmiercią Ricka Flaga Jr., co ściąga na niego gniew Ricka Flaga Sr., pełniącego teraz funkcję szefa A.R.G.U.S. Na domiar złego Peacemaker odkrywa portal do alternatywnej rzeczywistości – miejsca, które zdaje się oferować mu wszystko, czego pragnie. Staje więc przed pytaniem rodem z Matrixa: czy wybrać złudne szczęście, czy brutalną rzeczywistość, w której musi mierzyć się z konsekwencjami własnych czynów?
Co zaskakujące, sezon drugi stawia na… psychologiczne napięcia. Bohaterowie rozpadają się na naszych oczach: Harcourt pogrąża się w autodestrukcji, a więzi w zespole zaczynają kruszeć. Gunn wzmacnia całość cameo nowych postaci znanych z Supermana, które jeszcze mocniej osadzają serial w strukturze DCU. Humor i błyskotliwe dialogi wciąż przeplatają się z dynamiczną akcją, a technicznie trudno zarzucić produkcji jakiekolwiek potknięcia. Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy spojrzymy na całość w szerszej perspektywie.
Jamesa Gunna nie potrafi jasno określić, co dziś jest kanonem DCU. Z jednej strony fundament mają tworzyć Koszmarne Komando, Superman i drugi sezon Peacemakera, z drugiej – Gunn podtrzymuje kanoniczność pierwszego sezonu i Legionu Samobójców, jednocześnie zapowiadając „drobne zmiany”, by dopasować wszystko do nowej rzeczywistości. W efekcie zamiast spójnej wizji fani dostają chaos i pytania o miejsce w tym wszystkim np. Blue Beetle czy wcześniejszych filmów. Sam Peacemaker wypada szczególnie niezręcznie – tkwi w rozkroku między starym a nowym DCU. O ile w pierwszym sezonie pojawiały się aluzje do Aquamana, o tyle w drugim bohaterowie odwołują się już do Metropolis i Gotham, czyli lokacji, które na pewno pozostaną w kanonie. Choć jeśli chodzi o status Batmana to sytuacja jest, jak wiemy, jeszcze bardziej skomplikowana.
Peacemaker
James Gunn – “Mesjasz” filmowego DC?
Czy wpływa to na odbiór produkcji? Nie. Warto jednak zauważyć, że Peacemaker staje się głosem w sprawie, która wciąż dzieli fanów – całkowitego zaorania starego DCU i wykreowania Jamesa Gunna, wcześniej związanego z konkurencją, na „Mesjasza” nowego uniwersum. Towarzyszy temu podprogowa narracja, że dopiero teraz widzimy kino superbohaterskie w wersji jakościowej, a wszystko, co powstało wcześniej, można uznać za przestarzałe. To z kolei wpisuje się w szerszą dyskusję o tym, czy widzowie wciąż potrzebują kolejnych ekranizacji komiksów i czy nie mamy już do czynienia ze zmęczeniem materiału.
Trzeba jednak przyznać, że Gunn pozostaje uważnym obserwatorem. Szybko dostrzegł, na czym polega sukces The Boys – serialu, który jednocześnie opowiada o superbohaterach i obnaża hipokryzję gatunku, podszywając patos krwawą satyrą i wulgarnym humorem. W podobnym tonie utrzymany jest Peacemaker. Pytanie tylko, czy faktycznie robi to równie dobrze, czy jedynie sprawia takie wrażenie. Obawiam się, że to drugie.
GramTV przedstawia:
Choć Peacemaker Jamesa Gunna nie jest wierną adaptacją komiksów, wyraźnie czerpie z ich ducha. Christopher Smith pozostaje fanatycznym „pacyfistą”, gotowym sięgnąć po każdą przemoc w imię pokoju. Istotny w oryginale motyw ojca-rasisty stał się osią psychologiczną bohatera, tłumacząc jego traumę i wypaczone ideały. Gunn podkreśla w ten sposób tragikomiczną sprzeczność Smitha, ale jednocześnie odchodzi od mrocznego tonu komiksów. W zamian daje groteskę, autoironię, zachowując typowy balans między brutalnością, a emocjami. Dzięki temu z drugoplanowej postaci DC wyrasta bohater z krwi i kości. Doceniam, bo to się udało.
Peacemaker
Żart, który czasem trzeba popić
Mam jednak wobec tej produkcji ambiwalentne odczucia, które nie do końca pokrywają się z powszechnym zachwytem. Warto przypomnieć, że przez długi czas drugi sezon mógł się pochwalić 100 procentami pozytywnych recenzji na Rotten Tomatoes. I w gruncie rzeczy nie ma w tym nic zaskakującego – serial ponownie wrzuca nas w sam środek absurdu, z którym główny bohater próbuje się zmierzyć. Jest krwawo, jest sexy i bezkompromisowo, a James Gunn po raz kolejny udowadnia, że najlepiej czuje się w scenariuszach, w których może pozwolić sobie na drwinę, nie oszczędzając przy tym nikogo.
Problem w tym, że ja osobiście nie wierzę w jego intencje. Komedia niewątpliwie staje się tu narzędziem wyrazu, pod żartami kryją się próby głębszych treści, a bohater coraz wyraźniej odsłania swoją pokręconą, pełną sprzeczności osobowość. Ale nie odbieram tego jako wyrazu szczerości – raczej jako opanowany do perfekcji zabieg wczuwania się w potrzeby widowni i bycia "cool". Gunn obnaża nasze przyzwyczajenia wobec kina superbohaterskiego, poddaje je krytyce, ale jednocześnie wymyka się pytaniu: po której stronie sam naprawdę stoi? W przypadku The Boys nie mam tego dylematu, tam ton jest klarowny. Tutaj jednak pozostaję w zawieszeniu. Bo jak uwierzyć w przesłanie o pokoju i sprawczej sile jednostki, skoro z jednej strony dostajemy posągowego Supermana, mierzącego wysoko, lecz upadającego, a z drugiej – Peacemakera, który z pozoru niski duchem, nagle okazuje się zdolny do rzeczy wielkich?
Jeśli przyjmiemy metodę narracji i jednak uznamy, że Gunnowi przede wszystkim zależy na tym, by zrehabilitować postać, która w Legionie samobójców zabiła Ricka Flaga, pokazując ją z zupełnie innej strony, szybko okazuje się, że fabuła serialu staje się przewidywalna. Świeżość zamienia się w niedosyt. Spontaniczność znika na rzecz planowania przestrzennego. Kiedy do budynku wpadają terroryści, a John Cena akurat znajduje się w pobliżu, można niemal włączyć przewijanie – bo ta długa, efektowna sekwencja zakończy się dokładnie tak, jak każdy się domyśla: Peacemaker wyjdzie z niej w chwale.
Peacemaker
“Pokojowe” nastawienie
Owszem, zdarzało mi się śmiać, ale zaraz potem przychodziła refleksja, że coś w tych gagach zgrzyta. I teraz już wiem – to, co w pierwszym sezonie było radosną kontrą wobec wcześniejszego dorobku DC, w drugim sezonie zamienia się w świadomą kosmetykę nowego DCU. Kalkulację, która sprawia, że żenada Peacemakera ma być narzędziem – tylko po to, by Superman mógł jeszcze mocniej lśnić. Nie wiem jeszcze, dokąd drugi sezon ostatecznie zmierza, ale już po pięciu odcinkach da się wyczuć, że radosna swoboda i bezkompromisowość została nieco stłamszona przez myślenie o kolejnych ruchach na szachownicy DCU, które Gunn zaplanował na później.
Dotarłem do recenzji, która okazała się łyżką dziegciu w całej beczce miodu – jedynej (lub jednej z niewielu) negatywnej opinii o Peacemakerze, jaką można dziś znaleźć w sieci. Autor zwraca uwagę, że w opozycji do mizantropijnej wizji Zacka Snydera, Superman Jamesa Gunna ustanowił światło, nadzieję i humanizm jako fundament nowego DCU. To stawia Peacemakera w dość kłopotliwej pozycji: bohater musi godzić krwawą, cyniczną spuściznę ery Snydera z bardziej optymistycznym światopoglądem wyznaczonym przez Supermana. Serial niby sprawnie łączy te fakty, ale efekty bywają fragmentaryczne i niejednoznaczne – trudno się z tą opinią nie zgodzić.
Według mnie drugi sezon Peacemakera nadal jest błyskotliwie napisany i świetnie zagrany. Cena jest oczywiście niezawodny. Ale moją ulubienicą pozostaje Jennifer Holland, prywatnie żona reżysera, a ogromny potencjał zdradza także Freddie Stroma, choć z niezrozumiałych przyczyn twórcy wciąż trzymają go nieco z boku tej historii. Gunn szczególnie dobrze odnajduje się w scenach dialogowych, ale odnoszę wrażenie, że serial byłby lepszy, gdyby pełnił on jedynie rolę scenarzysty, a nie jednocześnie showrunnera i architekta szerszego projektu spod znaku DCU. Ma to duży wpływ na dynamikę narracji i jej ton. Mówiąc wprost, nie wiadomo, czy serial chce dążyć do pokoju, czy raczej obśmiewać tę ideę. A wybaczcie, dla mnie jest to problem wręcz fundamentalny.
Drugi sezon Peacemakera bawi, krwawi i błyszczy dialogami, ale zamiast szokować i prowokować, miejscami tonie w przewidywalności i kalkulowanej poprawności DCU.
Plusy
Błyskotliwe dialogi i świetna gra aktorska, szczególnie Jennifer Holland i Johna Ceny
Krwawa i bezkompromisowa komedia, charakterystyczna dla Gunna
Próba krytyki superbohaterskiego świata, choć nie zawsze skuteczna
Czasem poważne tematy podane w lekki, mądry sposób
Minusy
Przewidywalność i miałkość fabuły
Mało emocjonujące sceny akcji
Tonacja serialu bywa niejednoznaczna – trudno określić, czy chce krytykować, czy gloryfikować bohatera
Zbyt duża kalkulacja w kontekście nowego DCU ogranicza spontaniczność i świeżość pierwszego sezonu
Gunnowi zamarzyło się "the Boys". Tyle w temacie...
Creature Commando, Superman a teraz to... Gratuluje mu otwarcia uniwersum, zaraz nie będzie co zbierać z tego jego wielkiego reboota.
Vasago
Gramowicz
24/08/2025 23:52
Pierwszy sezon w ogóle mi nie siadł. Wyglądał jak bieda produkcja jakiejś małej stacji telewizyjnej.
Drugi zaczął się zdecydowanie bardziej obiecująco. Może w kolejnych odcinkach straci jakość, ale póki co to zupełnie inna liga.
dariuszp
Gramowicz
24/08/2025 15:22
ggggg napisał:
Muszę się zgodzić że serial dużo stracił na świeżości. Pierwszy sezon zaskakiwał. Drugi traci ten element
Wyszedł dopiero jeden odcinek więc trudno to powiedzieć. Zwłaszcza że możesz to powiedzieć o każdym serialu. Breaking Bad, The Wire, Mad Men czy Battlestar Gallactica też nie miały świeżego drugiego sezonu i co? Te seriale zaczęły mocno, kontynuowały mocno i skończyły należycie.