Era filmowych gier, a zmierzch komiksu? Hollywood szuka nowej żyły złota

Jakub Piwoński
2025/05/21 18:00
5
3

Sukces kasowy filmu Minecraft wysyła ważny sygnał. Filmowy komiks nie jest już dla Hollywood tak cenny, jak cenna jest filmowa gra.

Dla Hollywood od dawien dawna paliwem dla budowania wielkich widowisk są kulturowe mity. Elementy tożsamości, symbolizmu, zmieszane z archetypami są źródłem zbiorowej wyobraźni. Nie ważne, czy był to Dziki Zachód, czy odległe galaktyki — w centrum tych historii stał człowiek i jego droga. Wiedziano, dokąd podążyć, żeby sprzedać bilet, popcorn i garść emocji. Ale żadna era nie trwa wiecznie. Przez ostatnie dwadzieścia lat w Fabryce Snów dominował komiks, dostarczając do przetworzenia opowieści większych niż życie, czyniąc z głównych bohaterów nie tyle ludzi, co nadludzi. Dziś jednak widać pierwsze zabrudzenia na ich pelerynach. Widzowie coraz częściej wzruszają ramionami ze znużenia, a studia rozglądają się za nowym żelazem, które będzie się kuło tak długo, jak długo będzie gorące. I wygląda na to, że znaleźli je tam, gdzie emocje są jeszcze żywsze – w grach wideo.

Thunderbolts*
Thunderbolts*

Złota era komiksu – i jej zmierzch

Czy to powolny koniec komiksowej ery w kinie? Nie sądzę, ale na pewno coś się poważnie zatrząsało w tych posadach. Świadczą o tym nie tylko wyniki finansowe dwóch ostatnich widowisk opartych na komiksie — Kapitana Ameryki 4 oraz Thunderbolts* - ale także tych wcześniejszych, jak trzeci Ant-Man. Ale warto cofnąć się do początku tej historii. Choć dobre i lubiane adaptacje komiksów zdarzały się wcześniej – w latach 90. (seria Batman), a nawet 80. i 70. (Superman) – to właśnie Iron Man z 2008 roku okazał się prawdziwym przełomem. Ten film nie był rewolucją artystyczną, ale… marketingową. Otworzył zupełnie nowy rozdział w hollywoodzkiej produkcji rozrywkowej. To od niego zaczęło się coś, co dziś nazywamy Marvel Cinematic Universe – fenomen kulturowy i biznesowy, który przez lata rósł w siłę, dzieląc się na fazy i przyciągając miliony widzów do kin.

Co ciekawe, w tym samym roku swoją premierę miał Mroczny Rycerz Christophera Nolana – film, który udowodnił, że o superbohaterach można opowiadać z powagą, dramatyzmem i artystycznym zacięciem. Nolan pokazał, że komiks może wejść na salony – nie tylko dzięki świetnemu rzemiosłu, ale i dzięki nagrodom. Heath Ledger otrzymał pośmiertnego Oscara, a sam film był nominowany do najważniejszych kategorii. I choć Iron Man obrał zupełnie inną drogę – bardziej rozrywkową, lekką, nasączoną humorem i duchem Kina Nowej Przygody – to właśnie ten ton okazał się skuteczniejszy w przyciąganiu masowej publiczności.

Avengers: Koniec gry
Avengers: Koniec gry

Kulminacja i Koniec gry

Od Iron Mana wszystko zaczęło się układać niczym misternie skonstruowana układanka. Kolejne filmy zaczęły się ze sobą łączyć, tworząc sieć powiązań fabularnych przypominającą serialową narrację. Aby w pełni zrozumieć jedno dzieło, widz musiał znać pozostałe – nie tyle komiksy, ile filmy MCU. A jak do tego doszły jeszcze seriale, sieć zaczęła powiększać się do imponujących rozmiarów, wywołujących o niejednego ból głowy. U swych podstaw był to jednak genialny chwyt marketingowy, który przyniósł kulminacyjny efekt w 2019 roku, wraz z premierą Avengers: Koniec gry. To wtedy wydarzyło się coś absolutnie wyjątkowego. Film stał się globalnym wydarzeniem, a Thanos – główny antagonista – okazał się na tyle fascynującą postacią, że twórcy pozwolili mu na częściowe zwycięstwo. Nie bali się uśmiercać bohaterów, a widzowie przejęli się ich losem bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Zaryzykuję stwierdzenie: nigdy wcześniej i nigdy później kino superbohaterskie nie poruszyło widzów w takim stopniu. Było to szczytowe osiągnięcie – i zarazem początek końca.

Po takim sukcesie trudno było utrzymać tempo. Owszem, powstawały kolejne odsłony Thora, Spider-Mana, czy Strażników Galaktyki, ale dało się wyczuć, że nowe konflikty są pretekstowe, a stawki nieporównywalnie niższe. Kapitan Marvel, czy Eternals nie były filmami złymi – ale nie potrafiły już wzbudzić tego samego zaangażowania. Co gorsza, coraz głośniej zaczęto mówić o zmęczeniu materiału, o przesycie, który nie pozwalał już cieszyć się formą, niegdyś tak świeżą i ekscytującą. Kolosa na glinianych nogach zaczęły dręczyć problemy – nie tyle artystyczne, ile emocjonalne. Widzowie po prostu przestali czuć się częścią czegoś wyjątkowego. Coraz mniej osób oglądało każdy film na bieżąco, coraz mniej osób czekało z zapartym tchem na kolejne premiery. Stojący na czele tego projektu Kevin Feige popełnił jeden, kluczowy błąd — nie znał umiaru.

Batman
Batman

DC: chaos, przebłyski i nowe otwarcie

A jak na tym tle radziła sobie konkurencja? DC było i nadal jest zupełnie innym przypadkiem – czasem wręcz dziwniejszym. W czasie, gdy najważniejszym aktorem tego spektaklu był Zack Snyder, wszystko miało jako taki kierunek i pomysł. Człowiek ze stali był otwarciem chłodniejszym, poważniejszym, nieco majestatycznym – zupełnie odmiennym od marvelowskiego luzu. Ale później coś się zepsuło. Warner Bros. zaczęło kopiować Marvela – i powstały potworki, jak Liga Sprawiedliwości. Próby ratowania sytuacji przyniosły niespodziewane efekty: Aquaman był zaskakująco przyjemnym widowiskiem, a Legion samobójców – dziwnym, złym, ale intrygującym filmem, który potem… nakręcono na nowo. James Gunn, flirtujący wcześniej z Marvelem, dostał szansę na swoją wersję. Kuriozum było ponowne wydanie Ligi Sprawiedliwości w wersji reżyserskiej Zacka Snydera – dowód na to, że studio samo nie wiedziało, czego chce.

GramTV przedstawia:

W tym chaosie The Batman z 2022 roku wydaje się dziełem osobnym. Reżyser Matt Reeves zaproponował własną wizję, mroczniejszą, bardziej kameralną, detektywistyczną. Robert Pattinson stworzył postać innego Batmana – nie bożyszcza tłumów, lecz człowieka z problemami. Film przypominał trochę to, co lata temu zrobił Tim Burton – czyli pozwolenie artyście na własną interpretację ikonicznego bohatera. I choć projekt miał pozostać autonomiczny, możliwe, że i on zostanie wchłonięty przez nowe DCU. Dziś wspomniany James Gunn i Peter Safran próbują posprzątać ten bałagan i zapowiedzieli nowe otwarcie w postaci Supermana. Czy to się uda? Szczerze – mam wątpliwości. Ten pociąg mógł już dawno odjechać. Ale to temat na inną dywagację, na ocenę nowego projektu przyjdzie jeszcze czas, już teraz jednak wysyła on pewne sygnały ostrzegawcze.

Super Mario. Bros.
Super Mario. Bros.

Niepewna przyszłość i nowy gracz

Jesteśmy już po premierze Kapitan Ameryka: Nowy Wspaniały Świat i Thunderbolts. Oba filmy nie przyniosły oczekiwanych zysków, nie rozgrzały widzów, nie wniosły nic świeżego. Przed nami jeszcze Fantastyczna 4: Pierwsze kroki, która jest dla Marvela tym, czym Superman dla DC — przekonamy się, czy będzie to łabędzi śpiew uniwersum, czy może jego kamień milowy. Rozwiązaniem może okazać się produkowanie nieco mniejszych widowisk, o nie mniejszym potencjale. Nawet Bob Iger, szef Disneya, głośno mówi o konieczności zmniejszania budżetów, bo – jak sam przyznaje – te filmy po prostu nie są w stanie na siebie zarobić. To nie jest jeszcze oficjalny koniec komiksowego kina (mam na myśli głównie tego amerykańskiego, bo najwyraźniej Argentyńczycy dopiero teraz odkrywają potencjał komiksowy do adaptacji). Ale trudno dziś nie odnieść wrażenia, że złota era dobiegła końca i jesteśmy właśnie w fazie przestawiania akcentów. Na horyzoncie pojawił się jednak nowy gracz.

Gier jako pokrewnym komiksowi i filmowi źródle kulturowych mitów przedstawiać tutaj nie będę, bo myślę, że nie trzeba. Hollywood przez lata jednak nie bardzo wiedziało, jak z tego źródła czerpać, ale ostatnie lata pokazały, że znaleziono na gry metodę i odkryto koniunkturę. Historia filmowych adaptacji gier wideo zaczyna się i kończy – przynajmniej symbolicznie – na Super Mario Bros. Film z 1993 roku, który miał otworzyć przed kinem nowy rozdział, okazał się spektakularną porażką. Próbując w dziwaczny sposób przenieść kolorowy, umowny świat Nintendo do mrocznej, cyberpunkowej rzeczywistości, twórcy stracili z oczu to, co było sednem gry — frajdę. Produkcja zaliczyła finansową klapę i zraziła Hollywood do ekranizacji gier na długie lata. 30 lat później, w 2023 powstawała animacja o tym samym tytule i zapoczątkowała już zgoła inną historię.

Resident Evil
Resident Evil
Komentarze
5
MoonMatrix
Gramowicz
24/05/2025 13:21

Zdziwiłbyś się jak wielu ludzi uważa że DCCU wcale nie było na początku tak złe.

Nie rozumiesz moich słów - ja wiem, że wielu ludzi się to podobało i podoba. Problem z narracją z rak zwanych mediów, które pełne są korporacyjnych klakierów.

Snyder mocno zepsuł sobie opinie ostatnimi klapami (Army of Dead, Rebel Moon), ale początkowo jego wizja była ceniona.

Zależy u kogo - już od czasów 300 był "wrogiem publicznym #1", bo ten film był  rzekomo zbyt męski... linku nie mam pod ręką, ale artykuł na ten temat spod pióra tej czołowej feministki w branży gier świta mi do dziś...

A ja, jako fan jego filmów czekam nadal na cokolwiek co nakręci, nie ukrywając jednocześnie, że po śmierci jego córki, to już nie ten sam Snyder i wspomniane przez ciebie dwa  filmy  niezbyt mi podeszły...

Dodatkowo wytworzyła się wokół niego też niezdrowa grupka fanów (Snyderverse itd) do których nie dociera że pewne rzeczy po prostu skopał i ten fakt nie poprawia jego wizerunku.

Zieeeeew - nudne to jest, bo znowu  czytam tą wybiórczość:

1) taka "toksyczna grupka" to dotyczy praktycznie kogokolwiek,2) pomijanie hejtu na Snydera i kontynuacji hejtu na niego po śmierci jego córki,3) pomijanie zaangażowania tej "nietoksycznej" części fanów i ich wkładu chociażby w akcje charytatywne4)... w sumie to i tak można końcówkę twoich słów odwrócić, że wytworzyła się  toksyczna grupa ludzi, którzy na siłę starają się wmawiać ludziom (w tym mi - wiele razy tego doświadczyłem), że to co się im podobało w MoS, albo w BvS było skopane i musi być z nimi coś nie tak, skoro im się takie, czy inne rzeczy podobały...

... Nudne to jest, bo już 2025 rok, a ja nadal mam wrażenie, że czytam kolejne ctrl c+ctrl v...

wolff01
Gramowicz
22/05/2025 12:27
MoonMatrix napisał:

...W czasie, gdy najważniejszym aktorem tego spektaklu był Zack Snyder, wszystko miało jako taki kierunek i pomysł. Człowiek ze stali był otwarciem chłodniejszym, poważniejszym, nieco majestatycznym – zupełnie odmiennym od marvelowskiego luzu. Ale później coś się zepsuło. Warner Bros. zaczęło kopiować Marvela – i powstały potworki, jak Liga Sprawiedliwości...

Aż specjalnie się zalogowałem (pierwszy raz od x czasu) tylko po to, aby podziękować, bo w końcu ktoś na łamach jakiegoś serwisu trzeźwo spogląda na tamtą sytuację.Ja byłem z tych, którzy od "marvelowszczyzny" się odbili, a poważniejszy i bogaty w symbolikę (zaraz mnie tu pewne wyjatkowe konta "zjedzą", ale to powiem - po prostu ambitniejszy styl), oraz różnego rodzaju nawiązania do realnego świata styl z początku (ubitego już) DCU mnie zauroczył.Zgadzałem się i zgadzam się nadal z tym co Snyder powiedział podczas (przynajmniej) tego wywiadu (https://youtu.be/P2yJ2j2GuJk?si=eptZkikIiyLybN7J) [dla niecierpliwych - niech słuchają od ~6:18] i może i ówczesne DCU tak czy siak z marvelem by nie wygrało, ale na pewno nie byłoby taką klapą, jaką się skończyło ówczesne DCU po zmianach zarządzanych przez "wysokie stołki" w WB...

Zdziwiłbyś się jak wielu ludzi uważa że DCCU wcale nie było na początku tak złe. Snyder mocno zepsuł sobie opinie ostatnimi klapami (Army of Dead, Rebel Moon), ale początkowo jego wizja była ceniona. Dodatkowo wytworzyła się wokół niego też niezdrowa grupka fanów (Snyderverse itd) do których nie dociera że pewne rzeczy po prostu skopał i ten fakt nie poprawia jego wizerunku. Może gdyby pozwolono mu kontynuować jego wizję wyszłoby lepiej? Superman jako Cavill czy Affleck jako Batman wyglądali jak powinni wyglądać superbohaterowie. Mnie do późniejszych filmów znięchęcał klimat - był bardzo "edgy" (tak DC jest generalnie mroczniejsze, ale bez przesady) i wyjątkowo tandetne CGI. Ale nei wiadomo na ile było w tym winy samego Snydera a na ile były naciski bo "MCU trzepie wiecej kasy".

Krytycy popkultury z których opiniami się zgadzam fanami Snydera nie są ale spotykam się teraz z ich zdaniem w którym twierdzą że np. zrobił o wiele lepszą robotę z Man of Steel niz teraz Gunn robi ze swoją wizją Supermana. Ja też tak uważam, trailer Man of Steel był epicki, a wiele rzeczy w filmie "zagrało" jeśli chodzi o postać Supermana (np. pokazano go jako herosa). Teraz dostalismy już 2 zapowiedzi w których od początku Sups dostaje wciry, albo mazgaii się w wywiadzie z Louis jacy to wszyscy są dla niego niedobrzy (btw ta scena podobno trwa 10 minut w filmie :0) - i znowu mamy "współczesność" (np. social media, "dekompozycja" bohatera przez pryzmat jego wpływu na społeczeństwo itd) zamiast skupienia się po prostu na heroizmie tej postaci. No i mamy na raz multum różnych koncepcji i postaci. Widziałem dokładne analizy materiału i zgadzam sie z obserwacjami - wrażenia to wszystko nie sprawia najlepszego. Dochodzi do tego straszny narcyzm Gunna dla którego ważniejsze jest np. pokazanie pieska (wzorowanego na jego własnym psie) niż skupienie się na przedstawieniu tytułowego bohatera jak w najlepszym świetle. Nawet jeżeli film okaże się ostatecznie dobry, ma chyba jedną z najgorszych kampanii marketingowych w historii. Dodatkowo prawdopodobnie szumny pojedynek miedzy MCU a DCCU zostanie przesłonięty przez Jurrasic Park, który wykręci najlepsze liczby z tej trójki xD

Na koniec dodam też że to jakie łajno serwują nam w ostatnich latach spowodowało że zaczynamy doceniać to co mieliśmy kilka lat temu :D

MoonMatrix
Gramowicz
22/05/2025 10:03

...W czasie, gdy najważniejszym aktorem tego spektaklu był Zack Snyder, wszystko miało jako taki kierunek i pomysł. Człowiek ze stali był otwarciem chłodniejszym, poważniejszym, nieco majestatycznym – zupełnie odmiennym od marvelowskiego luzu. Ale później coś się zepsuło. Warner Bros. zaczęło kopiować Marvela – i powstały potworki, jak Liga Sprawiedliwości...

Aż specjalnie się zalogowałem (pierwszy raz od x czasu) tylko po to, aby podziękować, bo w końcu ktoś na łamach jakiegoś serwisu trzeźwo spogląda na tamtą sytuację.Ja byłem z tych, którzy od "marvelowszczyzny" się odbili, a poważniejszy i bogaty w symbolikę (zaraz mnie tu pewne wyjatkowe konta "zjedzą", ale to powiem - po prostu ambitniejszy styl), oraz różnego rodzaju nawiązania do realnego świata styl z początku (ubitego już) DCU mnie zauroczył.Zgadzałem się i zgadzam się nadal z tym co Snyder powiedział podczas (przynajmniej) tego wywiadu (https://youtu.be/P2yJ2j2GuJk?si=eptZkikIiyLybN7J) [dla niecierpliwych - niech słuchają od ~6:18] i może i ówczesne DCU tak czy siak z marvelem by nie wygrało, ale na pewno nie byłoby taką klapą, jaką się skończyło ówczesne DCU po zmianach zarządzanych przez "wysokie stołki" w WB...

...Próby ratowania sytuacji przyniosły niespodziewane efekty: Aquaman był zaskakująco przyjemnym widowiskiem, a Legion samobójców – dziwnym, złym, ale intrygującym filmem, który potem… nakręcono na nowo...

Aquaman to już była "marvelowszczyzna", a Suicide Squad do dziś nie miał premiery, bo kto zna temat ten wie, że to co pokazali w kinach, to nie to, czego ludzie oczekiwali... Albo czego sam reżyser David Ayer chciał...

...Kuriozum było ponowne wydanie Ligi Sprawiedliwości w wersji reżyserskiej Zacka Snydera – dowód na to, że studio samo nie wiedziało, czego chce...

Może i kuriozum, ale  w tym sensie, że pokazało, iż wielu ludzi, fanów uniwersum, pokazało "środkowy palec" WB, a w świat poszła  taka "iskierka nadziei", że jednak taki kolektyw, taka współpraca fanów mają głos, który się liczy i ludzie pokazali czego chcą... Ale to była kolejna "łyżka dziegciu", bo korporacje chcą narzucać trendy, dyktować ton i realizować zadania "z góry", bo raczej każdy trzeźwo patrzący na świat widzi, że chociażby to takie  powszechne  i dość zorganizowane parcie w kwestiach ideologicznych  przez multum korporacji nie jest przypadkiem...




Trwa Wczytywanie