Thunderbolts* - recenzja filmu. Odrzutki na ratunek MCU

Radosław Krajewski
2025/05/01 20:00
3
1

To zdecydowanie najlepszy film Marvela od czasu Strażników Galaktyki 3.

Moja przyjaciółka Ciemność

Ze wszystkich filmów Marvela, zarówno tych już wydanych z okresu do dwóch lat wstecz, jak i nadchodzących, to Thunderbolts* było tym najbardziej ignorowanym i pomijanym projektem przez fanów. Raczej niewielu czekało na film poświęcony drugo-, a nawet i trzecioligowym postaciom z bogatego superbohaterskiego uniwersum, gdy w tym samym czasie moglibyśmy przeżywać nowe przygody Thora, Doktora Strange’a, czy zupełnie nowych postaci, na czele z Fantastyczną Czwórką, czy Bladem. Wydawało się, że jest to produkcja skazana na sromotną porażkę, która ostatecznie pogrzebie Marvela, aby studio mogło przejść pełny cykl i odrodzić się jak feniks z popiołów przy nadchodzącej Fantastycznej Czwórce. Nieoczekiwanie jednak Thunderbolts* to najlepsze, co spotkało MCU od czasu Strażników Galaktyki 3. Może i specyficzna drużyna odrzutków nie zbawi uniwersum i nie wymaże z pamięci fanów ostatnich poczynań studia, ale to pod wieloma względami krok w bardzo dobrą stronę. Żadna z ostatnich produkcji Marvela nie prezentowała się tak autorsko, innowacyjnie i nie wzbudzała do refleksji, jak właśnie Thunderbolts*.

Thunderbolts*
Thunderbolts*

Yelena Belova (Florence Pugh) wciąż cierpi po stracie swojej siostry Natashy Romanoff. Agentka popada w coraz większą obojętność wobec otaczającego ją świata, żyjąc od jednej do drugiej misji zleconej jej przez Valentinę Allegrę de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus), właścicielkę korporacji OXE. Yelena nie zamierza dłużej tkwić w katatonicznym stanie i postanawia wykonać jeszcze tylko jedną misję dla swojej pracodawczyni. Nie wie jednak, że podobne zadania zlikwidowania konkretnego celu otrzymali również U.S. Agent (Wyatt Russell), Duch (Hannah John-Kamen) i Taskmaster (Olga Kurylenko). Wspólnie odkrywają, że w opuszczonej placówce znajduje się młody mężczyzna imieniem Bob (Lewis Pullman), który nie pamięta, jak tam się znalazł. Domyślają się, że tajna baza ma zostać zniszczona, a oni zostaną pogrzebani razem ze wszystkimi tajemnicami de Fontaine. Wspólnymi siłami udaje im się uciec, sprowadzając na siebie jeszcze większe problemy. W międzyczasie prezeska OXE odkrywa ogromny potencjał w Bobie, chcąc wykorzystać go do swoich celów. Nie zdaje sobie jednak sprawy, jak dużą mocą mężczyzna dysponuje.

Zapomnijcie o wszystkim, co wiecie o kinie superbohaterskim, przynajmniej z ostatnich lat. Thunderbolts* jest zupełnie inne, chociaż w duchu kina blockbusterowego, to jednak historia bardziej skupiona jest na postaciach, ich psychologii i relacjach, niż samej akcji, czy też budowaniu świata. Zaskakuje przede wszystkim sama konstrukcja filmu Jake’a Schreiera, gdzie zaciera się początek i koniec poszczególnych aktów, co stało się już zmorą ostatnich produkcji Marvela. Najlepszym tego przykładem jest ucieczka członków przyszłej tytułowej drużyny, która trwa przez dobre 40 minut, gdzie m.in. Yelena, U.S. Agent, czy Duch mogą się lepiej poznać i zbudować pierwsze nici zaufania. To służy tym postaciom, a brak pośpiechu twórców przyczynia się do bardziej emocjonującego zakończenia. Jest to miły powiew świeżego powietrza w zatęchłym MCU, gdzie wcześniej na pierwszym planie były sceny akcji, a dopiero później, gdy starczało czasu, cała reszta. Schreier podąża jednak inną drogą, która wydaje się wręcz innowacyjna dla superbohaterskich produkcji.

Zaskakuje również samo zakończenie, w którym nie mamy typowego złoczyńcy do pokonania przez naszą nową drużynę. Zresztą żaden z nich nie dałby rady postaci „potężniejszej od Avengersów”, co nie znaczy, że i tak nie podejmują próby. Ale nie jest ona ostatecznym rozwiązaniem, a jedynie przykrywką przed faktyczną „ostateczną bitwą”, która prowadzi do głębokich, jak na kino blockbusterowe, refleksji o psychicznej kondycji osób skazanych na porażkę. Thunderbolts* nie jest zwykłym „łubu dubu” z niszczeniem miast i kosmicznymi mocami, ale poważną opowieścią o radzeniu sobie z depresją, traumą, żałobą, czy samotnością. Każda z postaci walczy ze swoimi własnymi demonami, aby wspólnie podjąć próbę ich przepracowania. Siła przyjaźni? Można do tego to sprowadzić, ale Schreier nie idzie w proste rozwiązania i tanią emocjonalność, oferując głębokie wniknięcie w umysł człowieka, który nie radzi sobie ze swoimi psychicznymi problemami.

Thunderbolts*
Thunderbolts*

I pod tym względem mam trochę problem z Thunderbolts*, bo z jednej strony doceniam, jak głęboki i analityczny potrafi być to wątek, idealnie zobrazowujący, z czym osoba z depresją codziennie się zmaga, ale z drugiej Marvel zawsze traktuję jako czysty eskapizm, pozwalający uciec od trudów dnia, będący efektowną bajką dla nastoletnich i dorosłych widzów. Studio nie przyzwyczaiło widzów do przekazywania poprzez swoje produkcje czegoś więcej, niż zwykłej rozrywki. Thunderbolts* to zmienia i robi to w bardzo dobry sposób, ale ciężko z tego czerpać aż taką zabawę, jak przy innych, stojących na podobnym poziomie lub wyższym, filmach Marvela.

Banda przegrywów

Mimo to tak wyrazisty i ważny główny motyw spaja całą historię, dlatego liczne mankamenty aż tak nie przeszkadzają. Chociaż Thunderbolts jako drużyna daje radę, to Duch wyraźnie jest dodatkiem i jak była nudną postacią, to nadal jest. Bucky również jest trochę na doczepkę i gdyby go wyciąć lub zastąpić inną postacią, efekt byłby taki sam. Nadal irytujący, choć trochę mniej, jest Red Guardian, robiący za tego jedynego śmieszka, którego osobisty wątek został potraktowany po macoszemu. I jest jeszcze Taskmaster, ale to co zrobiono z tą postacią, to nieśmieszny żart. A szkoda, bo w swoich założeniach mogłaby być lepsza od Ducha. Nie kupuję również postaci Mel, której motywacje nie są zbyt dobrze zarysowane, a rozpoczęcie kontaktów z Buckym zbyt pośpieszne, aby stały się wiarygodne.

Thunderbolts*
Thunderbolts*

GramTV przedstawia:

Film więc opiera się na czterech postaciach, czyli Yeleny, która w zasadzie jest główną bohaterką, a także porywczym i zadufanym w sobie Johnie Walkera, jak również Bobie, który stoi przed szansą zostania superbohaterem lub superzłoczyńcą oraz przebiegłej i zawsze mającej więcej niż jeden plan Valentinie, która wyrasta na jedną z najgroźniejszych postaci w MCU. I w zasadzie tyle wystarczyło, aby Thunderbolts* było dobrym filmem, przy którym czas szybko mija, ale po seansie ciężko nie być rozczarowanym, jak potraktowano inne postacie, które stanowią jedynie bezbarwne i czasami nawet niepotrzebne tło dla wspomnianych postaci.

Jake Schreier, który pracował przy takich serialach, jak Minx, Awantura oraz Gwiezdne wojny: Załoga rozbitków, może stać się prawdziwą supergwiazdą Marvela, jeżeli tylko studio zdoła utrzymać u siebie tak zdolnego twórcę. Reżyserowi udało się stworzyć unikatową stylistykę, a przy tym atmosferę w Thunderbolts*, czego w produkcjach z MCU już od dawna brakowało. Film od pierwszych minut pod kątem estetycznym współgra z obraną tematyką, więc mamy szare barwy, wypłowiałe kolory, ciemne lokacje z jedynie pojedynczymi kontrastującymi barwami, gdzie nawet Nowy Jork, w którym rozgrywa się akcja filmu, daleki jest od tego, którego pamiętamy z Avengersów, Kapitana Ameryki, czy Spider-Mana. Thunderbolts* posiadają swoją własną wizualną tożsamość, idącą w zupełnie innym kierunku, niż inne superbohaterskie produkcje, a przy tym wciąż opartych na licznych scenach z wykorzystaniem efektów specjalnych, które tym razem trzymają poziom.

Reżyser również świetnie poprowadził swoich aktorów, na czele z Florence Pugh, która daje bardzo mocny występ, jeden z najlepszych w filmach z tego gatunku. Ale wcale gorszy nie jest Wyatt Russell, czy Lewis Pullman, a i Julia Louis-Dreyfus tworzy niezwykle ciekawą i niejednoznaczną postać samą swoją mimiką i gestami. Pomimo takiej, a nie innej roli złego słowa nie można napisać o Davidzie Harbourze, a także Hannah John-Kamen robi co może, aby jak najlepiej wykorzystać ten nieliczny czas, w którym pojawia się na ekranie. Jedynie Sebastian Stan wypadł trochę poniżej oczekiwań i jest to raczej występ do szybkiego zapomnienia.

Thunderbolts* z najmniej oczekiwanego projektu wyrasta na produkcję, która można wyznaczyć przyszły kurs dla Marvela, a może i całego gatunku superbohaterskiego. Zamiast masy tak samo bezpłciowej i nudnej akcji, otrzymaliśmy historię skupioną przede wszystkim na postaciach, których spaja nie tylko wspólny cel, ale również główny motyw, okazujący się o wiele bardziej głęboki i skomplikowany, niż można byłoby przypuszczać. Studio najwyraźniej pozwoliło Schreierowi na zrealizowanie jego reżyserskiej wizji, co zaprocentowało filmem udanym, spełnionym i posiadającym własną tożsamość, dzięki czemu wyróżnia się na tle pozostałych produkcji z MCU. Trzeba jednak pamiętać, że daleko temu do ideału, ale podczas seansu, nawet te większe bolączki filmu niespecjalnie przeszkadzają.

7,5
Thunderbolts* na długie lata może wyznaczyć nowy kierunek dla MCU, jak i superbohaterskiego gatunku.
Plusy
  • Poważna historia oparta na motywie depresji i traumy…
  • …którą traktuje zaskakująco głęboko (jak na kino blockbusterowe)
  • Thunderbolts broni się jako grupa…
  • …chociaż najlepiej wypada Yelena U.S. Agent i Bob
  • Ucieka z utartych schematów kina superbohaterskiego, dając nam zaskakującą finałową bitwę
  • Niezłe sceny akcji i dobre CGI
  • Czuć sporo autorskości w reżyserii i podejściu Jake’a Schreiera
  • To film posiadający swoją własną tożsamość i wizualną unikatowość
  • Bardzo dobra praca aktorów
  • Muzyka zespołu Son Lux
Minusy
  • Nie jest to produkcja czysto rozrywkowa, więc niektórzy mogą się zawieść
  • Niektóre postacie są w zasadzie zbędne lub potraktowane po macoszemu
  • Postać Mel wypada dosyć sztucznie
  • Pomimo tych wszystkich zalet nadal popełnia kilka pomniejszych błędów znanych z poprzednich filmów Marvela
Komentarze
3
wolff01
Gramowicz
01/05/2025 21:41
Muradin_07 napisał:

To sobie stój.

Tak postoje. Kolejny już "najlepszy film MCU od czasu X" - no tak, bo poprzeczka jest zawieszona super wysoko xD. Depresji mam dość na codzień, wystarczy mi włączyć wiadomości, nie potrzebuje tego w wydaniu postaci-ochłapów pozbieranych z ostatnich kilku lat produkcji z Disney+. Powiedz mi - po co angażować się w uniwersum które w obecnej formie jest bez ładu i składu - część tych bohaterów nigdy się nie przyjęła (podróba Czarnej Wdowy, czyli Florence Pew Pew, to już mem w tej chwili) i nigdy nie przyjmie, części potencjał już dawno zmarnowano (Bucky, Taskmaster). Ten film nie zmieni nic - nawet jeśli jakimś cudem zainteresowanie będzie większe niż się zapowiada to co najwyżej ludzie w MCU znów odbiorą jakieś błędne sygnały i posklejają w następstwie jakieś kolejne mierne produkcje. Jak to robią już od ładnych paru lat.

Jak ten film przekroczy 500 mln w kinach to wtedy będzie można mówić że coś drgnęło, póki co zapowiada się pierd na wietrze.

wolff01 napisał:

"Poważna historia oparta na motywie depresji i traumy…"

Tak, bo właśnie tego teraz potrzebuje kino superbohaterskie. Podniecanie się takim filmem pokazuje gdzie jesteśmy z tym gatunkiem.

Dzięki postoje, ciekawe czy to dzieło się chociaż zwróci Disneyowi.

To sobie stój.

Zasadniczo Avengers Endgame było poniekąd bardzo podobnym filmem momentami i nikt nie narzekał na te motywy.

wolff01
Gramowicz
01/05/2025 20:11

"Poważna historia oparta na motywie depresji i traumy…"

Tak, bo właśnie tego teraz potrzebuje kino superbohaterskie. Podniecanie się takim filmem pokazuje gdzie jesteśmy z tym gatunkiem.

Dzięki postoje, ciekawe czy to dzieło się chociaż zwróci Disneyowi.




Trwa Wczytywanie