Zza grobu - recenzja filmu. Najciekawsze science fiction tego roku

Jakub Piwoński
2025/09/01 16:00
5
0

Mężczyzna zmaga się z żałobą po śmierci żony i pomaga mu w tym technologia. David Cronenberg wraca, może nie w wielkim, ale na pewno w intymnym i szczerym stylu.

Słowo ciałem się stało, i mieszkało między nami” – głosi znany cytat biblijny, przypominający o chwili, w której to, co niematerialne, przybrało postać cielesną. Idea stała się namacalna, choć jej finał był rychły i zakończył się na krzyżu. Pozostałością tej historii jest nie tylko żywy do dziś kult religijny, ale i pewien całun. Jeśli sparafrazować ten fragment na potrzeby kina, można by powiedzieć, że kino ciałem się stało i zamieszkało wśród fanów horroru przede wszystkim za sprawą Davida Cronenberga. Jego najnowszy film, choć symbolicznie przywołuje całun turyński, wcale nie odwołuje się do Biblii. To kontemplacja śmierci – owszem – ale taka, w której główną rolę odgrywa inny bóg: technologia.

Zza grobu
Zza grobu

Ciało, śmierć i technologia

Cronenberg od zawsze był reżyserem ciała – jego rozpadu, mutacji i nieustannej walki ze śmiercią. W Crash śmierć staje się wręcz komentarzem erotycznym, fascynacją momentem, w którym ciało ociera się o granicę istnienia. W Wideodromie temat zostaje zradykalizowany: ciało umiera nie tylko fizycznie, ale i medialnie, stając się ekranem, na którym zapisuje się przemoc i śmierć jako nowe formy przekazu. Z kolei w Musze Cronenberg podejmuje temat przemijania i kruchości ludzkiego organizmu, czyniąc z metamorfozy bohatera metaforę starzenia. Wszystkie te filmy tworzą jeden wielki traktat o śmierci – nie jako nagłym końcu, lecz procesie, który nieustannie toczy nasze ciało. W Zza grobu (ang. The Shrouds) reżyser pozostaje wierny tej obsesji, ale idzie o krok dalej: temat śmierci zostaje tu zamknięty w ramy przełomowej aplikacji, która pozwala nawiązywać relację z tym, co z ciała pozostało. Cronenberg czyni więc z bohatera nie tylko ofiarę, lecz także żałobnika, badającego granice, w jakich śmierć staje się doświadczeniem technologicznym.

Kiedy po raz pierwszy zetknąłem się z koncepcją filmu Zza grobu – który, dodajmy, od roku zmagał się z problemami dystrybucyjnymi, choć premierowo pokazano go już na ubiegłorocznym festiwalu w Cannes – od razu dostrzegłem paralele nie tyle do wcześniejszej twórczości Cronenberga, ile do prozy Philipa K. Dicka. W istocie jego Ubik, który do dziś pozostaje dla mnie najcenniejszą, najbardziej klarowną i dojrzałą powieścią autora m.in. pierwowzoru Blade Runnera, zawiera niezwykle podobny punkt wyjścia fabularnego. Zarówno tam, jak i w filmie Cronenberga, mamy do czynienia z mężczyzną, który traci żonę, a technologia otwiera przed nim możliwość podtrzymywania więzi ze zmarłą, przedłużania jej obecności mimo śmierci.

Prawie jak Ubik

W Zza grobu nie ma mowy o podtrzymywaniu świadomości ani życia po śmierci w stylu Dicka. Cronenberg pozostaje wierny swojemu materializmowi: śmierć objawia się tutaj w całym dobrodziejstwie szkieletu. Ciało zostaje pośmiertnie zeskanowane przy użyciu specjalnego całunu, a jego wirtualny obraz trafia na ekran. Zbiór tych obrazów w filmie układa się w wizję przypominającą techno-cmentarzysko, gdzie miejsce marmurowych nagrobków zajmują smukłe obeliski zwieńczone cyfrowym portretem zmarłego. Całość można obracać i eksplorować niczym trójwymiarowy model, zarówno na miejscu, jak i za pośrednictwem aplikacji w telefonie. Brzmi fantastycznie? A przecież żyjemy już w czasach, gdy istnieją programy pomagające odnajdywać groby – Cronenberg jedynie przesuwa granicę o krok dalej, oferując wizję, w którą zaskakująco łatwo uwierzyć, bo przynosi złudzenie spokoju ducha tym, którzy pragną jeszcze raz zobaczyć swoich bliskich.

Na czele tej technologicznej rewolucji stoi Karsh (Vincent Cassel) – pogrążony w żałobie przedsiębiorca, twórca GraveTech. To on wprowadza system pozwalający żywym monitorować stan ciał zmarłych, a tym samym redefiniuje granice żałoby i pamięci. Gdy jednak dochodzi do serii profanacji grobów, w tym także grobu jego żony, Karsh zmuszony jest podjąć śledztwo. To poszukiwanie winnych szybko przeradza się w podróż przez mroczne rejony ludzkiej obsesji i bólu, które zaczynają splatać się z pytaniami o moralne konsekwencje technologii, jaką sam powołał do życia.

Niech więc siwa, bujna fryzura Cassela nie będzie myląca – skojarzenie z Cronenbergiem jest jak najbardziej trafne. Reżyser nieprzypadkowo ukrył się w postaci Karcha, nasączając jego historię elementami autobiograficznymi. W 2017 roku Cronenberg sam stracił żonę, co siłą rzeczy musiało odcisnąć piętno na twórczości. Zza grobu jawi się jako film głęboko osobisty, odzwierciedlający proces żałoby i próbę oswojenia bólu poprzez sztukę. Karsh, podobnie jak sam Cronenberg, jest człowiekiem, który nie potrafi pogodzić się z odejściem najbliższej osoby i szuka sposobu, by choćby namiastkowo zatrzymać ją w świecie żywych.

Zza grobu
Zza grobu

Żałoba na smartfonie

To właśnie ta autobiograficzna perspektywa sprawia, że Zza grobu nabiera szczególnej mocy. Nie oglądamy tu tylko futurystycznej spekulacji, ale coś na kształt wyznania artysty, który sam doświadczył straty i próbuje ją przepracować poprzez kino. Cronenberg z chłodną precyzją i szczerością żałobnika opowiada o obsesji, jaką rodzi pragnienie przechytrzenia śmierci – i o tym, jak technologia potrafi podsuwać złudzenie bliskości ze zmarłymi. Pytania o obecność Boga czy duchowość w tym cyfrowym pancerzu reżyser świadomie pomija, zostawiając widza w świecie skrajnie materialnym i technologicznym. Nie jest to jednak słabość, lecz konsekwencja jego światopoglądu. O wiele trudniejsze w odbiorze okazuje się coś innego – narracyjna ospałość filmu, który podejmuje kwestie ostateczne, a jednocześnie zdaje się tonąć w powolności, potrafiącej znużyć nawet najbardziej oddanych widzów.

GramTV przedstawia:

Jeśli bohater robi wszystko, by zamieść żałobę pod dywan – uciekając w paranoję, a nawet w przygodny seks – to reżyser zdaje się robić bardzo wiele, by nie wciągnąć nas w tę historię. Główna idea filmu, czyli technologia skonfrontowana z kwestiami ostatecznymi, zostaje przedstawiona sprawnie i klarownie już na początku, stając się idée fixe całej produkcji. Niestety, potem Cronenberg boleśnie ją rozwadnia, prowadząc bohatera w stronę rozlicznych perypetii, które nie mają większego znaczenia. Wchodzą one niebezpiecznie w obszar teorii spiskowych – co prawda sprowadzonych ostatecznie do puenty w duchu brzytwy Ockhama, ale i tak pozostawiających wrażenie zbędnych dygresji.

Paradoks polega na tym, że im więcej Vincent Cassel i partnerująca mu Diane Kruger mówią, tym mniej faktycznie dzieje się na ekranie. Proporcja między wagą słów a płynącymi za nimi konsekwencjami i znaczeniami zostaje wyraźnie zachwiana. Wrażenie jest takie, jakby wszystko, co najistotniejsze, zostało już zasugerowane na samym początku – i tylko dzięki sile tego pomysłu unoszącego się nad filmem aż do końca, całość pozostaje spójna. Warto jednak podkreślić coś jeszcze: znakomitą, niezwykle nastrojową pracę Howarda Shora, kompozytora muzyki. Jego minimalistyczne melodie sprawiają, że nawet w momentach narracyjnych przestojów seans nie traci całkowicie uroku, a atmosfera tajemnicy i napięcia zostaje podtrzymana.

Zza grobu
Zza grobu

Całun Cronenberga

Naszą uwagę przykuwa także niezastąpiony Vincent Cassel. To rola idealnie skrojona pod niego – mężczyzny z klasą, pewnego siebie, pogodzonego z losem. Zaskakujące jednak, że jego Karsh nie przejawia najmniejszych oznak bólu, nawet w obliczu utraty najbliższej osoby. Za sprawą pomysłu na tę postać i jej wpisania w fabułę można odnieść wrażenie, że Zza grobu nie tyle opowiada o cierpieniu, ile o sposobach jego skomercjalizowania, zamiany w produkt, w aplikację. W tym sensie bohater bywa pozbawiony niuansów, zbyt jednoznacznie podporządkowany idei filmu. A jednak trudno odmówić Casselowi magnetyzmu – ujmuje powściągliwością, statecznością, elegancją. Choć... jego angielski wciąż pozostawia trochę do życzenia. O wiele bardziej niejednoznaczny okazuje się za to Guy Pearce, który po The Brutalist (i kilku wcześniejszych rolach) zdaje się już na dobre odnajdywać w postaciach o dwuznacznych intencjach.

Zza grobu to kino nierówne – ospałe narracyjnie i miejscami zbyt mocno komplikujące fabułę (treść wystarczy na odcinek Czarnego lustra, może nie na pełen metraż), a jednak pozostające dla mnie jednym z najciekawszych filmów science fiction tego roku. Nie dlatego, że daje odpowiedzi, ale dlatego, że rodzi pytania w kontekście osobistej żałoby twórcy. To film, który jest ekscentryczną formą przedłużenia rytuału pogrzebowego, próbą przepracowania straty, gdzie technologia staje się resorem pomagającym amortyzować uderzenia wielkiego ciężaru. Koncepcyjnie przypomina Ubika Philipa K. Dicka, realizacyjnie – Oną z Joaquinem Phoenixem, lecz w wymowie jest przede wszystkim elegią. To refleksja, która sięga spraw ostatecznych, ale nie moralizuje. Unosi się jak myśl puszczona na wiatr, która w końcu opada i rozpada się, zachowując kruchość doczesności.

6,5
Zza grobu to refleksyjne science fiction Davida Cronenberga, które łączy technologiczną wizję z minimalizmem formy
Plusy
  • Wyjątkowa, osobista perspektywa reżysera – żałoba twórcy nadaje filmowi głębię emocjonalną
  • Silny, magnetyczny Vincent Cassel oraz niejednoznaczny Guy Pearce
  • Klimatyczna, minimalistyczna muzyka Howarda Shora
  • Koncepcyjne nawiązania do Ubika Philipa K. Dicka
Minusy
  • Ospała, miejscami rozwzlekła narracja, cienka intryga
  • Bohaterowie czasem pozbawieni niuansów, dialogi pozbawione głębi
  • Wolne tempo może zniechęcić i znużyć
Komentarze
5
Gregario
Gramowicz
06/09/2025 04:15
Piwon napisał:

Miałem podobną refleksję. Wprowadziłoby to ciekawą dynamikę. Ale tak po prawdzie, chyba chodziło o coś innego, by to była jednak żałoba. 

Jedno nie wyklucza drugiego, w końcu motyw rozmowy ze zmarłą osobą przewija się w filmach nie od dziś, ale rozumiem. Może to też dlatego, że opisany w recenzji pomysł ze skanowaniem jakoś do mnie nie przemawia :)

Piwon
Gramowicz
Autor
02/09/2025 07:49
Gregario napisał:

Trochę szkoda, że w filmie jednak nie została wykorzystana koncepcja półżycia albo chociaż jakaś jej namiastka. 

Miałem podobną refleksję. Wprowadziłoby to ciekawą dynamikę. Ale tak po prawdzie, chyba chodziło o coś innego, by to była jednak żałoba. 

Grze
Gramowicz
02/09/2025 06:19

Tak... Dick wielkim pisarzem był...




Trwa Wczytywanie