The Brutalist - recenzja filmu. Perfekcyjna niedoskonałość

Jakub Piwoński
2025/02/09 17:00
0
0

Jeden z głównych faworytów oscarowego wyścigu jest dostępny w polskich kinach od 31 stycznia. Już wkrótce trafi też na VOD. Jaki jest The Brutalist? Czy ciężar tematyki nie przytłacza?

Krytyka kina amerykańskiego, w ujęciu ogólnym, opiera się na założeniu, że Hollywood nierzadko zbyt nachalnie narzuca reszcie świata swój punkt widzenia. Łaknie w ten sposób atencji i chce, żeby Ameryka była uznawana za kulturalny wzorzec. Owszem, ale jest to jednocześnie kino, które potrafi podejść do rodzimej kultury niezwykle krytycznie. Takie filmy jak The Brutalist dowodzą, że Hollywood choć jest Fabryką snów, to jest jednocześnie miejscem, które potrafi demitologizować sen o Ameryce, jako miejscu mlekiem i miodem płynącym. Statua Wolności staje na głowie.

W ubiegłym roku ceremonię rozdania Oscarów zdominował film Oppenheimer Christophera Nolana. Monumentalne widowisko traktujące o pewnym europejskim twórcy, który realizuje swój american dream w iście wybuchowy sposób. Zabawne, że sytuacja zdaje się powtarzać i w tym sezonie nagród. Jednym z największych faworytów oscarowych laurów jest film, który od pierwszej do ostatniej minuty (a jest ich aż 215) nie pozostawia wątpliwości co do tego, jak wielkim dziełem jest i po jak wielkie uznanie chce sięgać. Ponownie mamy do czynienia z obrazem opowiadającym o wielkich ambicjach i zarazem wielkim niepokoju, odnoszącym się do procesu twórczego.

The Brutalist
The Brutalist

Oppenheimer i Megalopolis spotykają Pianistę

The Brutalist pod względem tematyki koresponduje także z innym filmem, mającym premierę w roku ubiegłym. Film Brady'ego Corbeta, nakręcony na taśmie 70 milimetrowej, wygląda tak, jakby Megalopolis udało się nakręcić w latach 70. To porównanie nie tyczy się tylko szorstkości i retro-powabu zdjęć, ale też tematyki. Głównym bohaterem filmu jest pewien architekt, człowiek z wizją, wierny brutalistycznemu stylowi (do którego nawiązuje tytuł filmu). Jego sztuka daje do zrozumienia, że proces twórczy ma to do siebie, że uruchamia w człowieku całe spektrum emocji. A jeśli tak się składa, że artysta jest naznaczony wyjątkowo nieprzyjemnymi przeżyciami (w tym wypadku dusza bohatera niesie piętno holocaustu) to znajduje to swoje odzwierciedlenie w dziele. Ale właśnie wtedy owe dzieło staje się tak autentycznie dobre. Perfekcyjnie niedoskonałe - pozwalając sobie na użycie określenia użytego wcześniej przez Jacka Dukaja – bo oddające w symetrii i kształtach egzystencjalny ból.

Czy ten filmowy budynek, jaki postawił Brady Corbet (którego niektórzy z was mogą kojarzyć bardziej z dorobku aktorskiego), został postawiony na solidnych fundamentach? Jeden z zarzutów, jaki można wystosować w stosunku do The Brutalist tyczy się jego pretensjonalności. W istocie, jest to dzieło, które domaga się naszej aprobaty. Jeśli bohater akurat projektuje chrześcijańską świątynię, to tak się składa, że jest to nieprzypadkowa analogia do wydźwięku filmu, który komunikuje się z widzem tak, jakby zachęcał do pokłonów, a już na pewno do nabrania pokory. Złośliwi mówią wręcz, że to idealnie skrojone arcydzieło - forma, temat, aktorstwo, wszystko tu jest pisane wielkimi literami. Pytanie tylko na ile szczera jest ta opowieść, a na ile wykalkulowana. Ten kierunek krytyki wydaje mi się jednak naciągany z tego względu, że… każdy film jest zaprojektowany tak, by wzbudzać zachwyt, lub przynajmniej poruszać. A jeśli ktoś mówi, że jest inaczej, to kłamie.

The Brutalist
The Brutalist

Wielka wizja, solidne fundamenty

Więc owszem, Corbert nawiązał do stylu monumentalnych dzieł Złotej Ery Hollywood. Nie po to jednak by wychwalić, ale bardziej by zganić. Historia László Totha została opowiedziana w sposób werystyczny, jakby chciano nasączyć obraz jak największą ilością nieprzyjemnych doznań. Przeciągnięto w dodatku metraż tak, by pozwolić tej historii płynąć, by dobrze rozprowadziła się ona w ciele, niczym narkotyk wstrzyknięty przez bohatera. Corbert skomponował jednak całość wielce artystycznie, nierzadko awangardowo, nie obawiając się, co ciekawe, sięgać po banał. W środku filmu dał nam jednak przerwę, by można było nabrać nieco oddechu. Jakkolwiek ta decyzja wydała mi się interesująca (to kolejne nawiązanie do dawnego doświadczania kinowego), tak znamienne jest dla mnie, że w drugiej części film traci swoje tempo. Widać to chociażby w tym, że poszczególne wątki nie docierają do satysfakcjonujących rezultatów. To czego brakuje w drugiej połowie The Brutalist wiąże się z potrzebą katharsis. Ten film jest tak mocno nasączony bólem, kotłującym się w głównym bohaterze, że po trzech godzinach seansu powinno to znaleźć swoje ujście. Tymczasem w kulminacyjnym momencie filmu na przód wyłania się żona, która zastępuje bohatera w jego pragnieniu sprawiedliwości. Jakkolwiek scena ta, pełna napięcia i nakręcona na długim ujęciu, nie wydaje się być tym, czego spodziewaliśmy się na tym etapie historii. Niestety, ale to trochę tak, jakby Corbert zapomniał o czym tak naprawdę chciał nam opowiedzieć.

GramTV przedstawia:

Sytuację ratuje jednak Adrien Brody. Zarówno przytaczany dla porównania Oppenheimer, ale także nie mniej monumentalny Aż poleje się krew z 2007, to filmy, których krytyka Ameryki zostaje ukazana oczami bohatera. Bohatera, którego dusza targana jest siłami dobra i zła. Wszystko by więc w The Brutalist nie miało większego sensu, gdyby aktor nie zdołał unieść ciężaru, który spoczął na jego barkach. Tak się jednak składa, że co jak co, ale Adrien Brody w ekranowym cierpieniu ma nie lada doświadczenie. Jest to zabawne zrządzenie losu, że aktor, który odebrał statuetkę Oscara za rolę żyda w Pianiście, w kolejnych latach pokierował swoją karierą w sposób różny, w tym lepszy i gorszy, by finalnie znowu wrócić w glorii, ponownie wcielając się w rolę żyda. Z tą różnicą, że to historia żyda, któremu tym razem udaje się uciec z Europy po wydostaniu się z wojennego ognia. Brody wziął więc tamte emocje, wydobyte przy pracy nad filmem Polańskiego, rozwinął je i zamienił w zupełnie nowy, oryginalny, portret. Każda scena z jego udziałem działa lepiej właśnie dzięki niebywałemu zaangażowaniu aktora w rolę.

The Brutalist
The Brutalist

Arcydzieło?

Pocieszę tych, którzy obawiają się, że ten blok ekranowego monolitu może ich jakoś przytłoczyć. The Brutalist jest filmem zaskakująco przystępnym. Wspominałem, że Corby nie waha się momentami zastosować świadomy banał i w istocie, przenika on do historii, która została opowiedziana w sposób liniowy, schematyczny. W porównaniu do Oppenheimera mamy więc do czynienia z filmem, którego fabuła jest o wiele bardziej czytelna. Odniosłem wrażenie, że Corby'ego finalnie bardziej interesował sposób kręcenia filmu, niż jego sens. Technika filmu, nawiązanie do stylu VistaVision, ale też pulsująca muzyka Daniela Blumberga - te rzeczy robią tutaj widowisko, oddają tu klimat. Sama opowieść bohatera, która demitologizuje american dream, bo opowiada o artystycznym niespełnieniu, człowieku, który przybywa z innego świata jako zero i jakim to zerem w oczach innych, krwiożerczych kapitalistów, pozostaje, to opowieść, której w moim mniemaniu brakuje zgrabnej puenty.

Aspekt ten niekoniecznie jednak deprecjonuje The Brutalist jako widowisko. Warto wsiąść do tego pociągu, odbyć tę przygodę, przyjrzeć się dylematom bohatera, przeżyć z nim te cierpienie, chociażby po to, by dowiedzieć się, że budowanie domu to nie przelewki. A ściany i dach to nie wszystko, by pomieszczenie miało ducha.

8,0
Film Brady'ego Corbeta, nakręcony na taśmie 70 milimetrowej, wygląda tak, jakby Megalopolis udało się nakręcić w latach 70.
Plusy
  • Adrien Brody - chapeau bas - oddał wybitną kreację
  • Cały ten szortski sznyt zdjęć tworzy niezapomniany klimat
  • Swoje "pięć groszy" dodaje do czałości także muzyka Daniela Blumberga - pulsująca, niepokojąca
  • Felicity Jones i Guy Pearce uzupełniają ten tercet pamiętnych ról
  • Zaskakująco przystępna fabuła, jak na tak monumentalny wymiar opowieści
Minusy
  • W drugiej połowie film ewidentnie traci tempo i gubi swoje przesłania
  • Można odnieść wrażenie, że temat i stylistyka filmu zostały wykalkulowane w celu wywołania wrażenie "wielkiej sztuki"
  • Ponad trzy godziny seansu mogą być dla niektórych wymagające
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!