Ostatnie tygodnie spędzone z Razer DeathAdder V4 Prodłoni to trochę przejażdżka testowa dość luksusowym autem…
Razer DeathAdder V4 Pro
Szczerze mówiąc, dawno nie miałem w ostatnich latach do czynienia z peryferiami od Razera, a tym bardziej z myszkami. Co prawda trochę tych sprzętów przewinęło się przez redakcję w tym czasie, ale w jakimś stopniu nie było mi po drodze z produktami amerykańskiego producenta.
Już jakiś czas temu jednak trafiła do mnie Razer DeathAdder V4 Pro – mysz, która podobno ma zrewolucjonizować granie jako takie nie tylko na gruncie tradycyjnym, ale również profesjonalnym. A że w ostatnim czasie więcej gram na pececie, i to w przeróżne strategie – od tych bardziej dynamicznych po turowe – porządny gryzoń w łapie zawsze jest w cenie. Zwłaszcza gdy rozgrywki stają się wielogodzinne i każdy czynnik pozwalający na luźniejsze działanie jest na wagę złota.
I tak, po prawie dwóch miesiącach mogę powiedzieć tyle – tak, to jest bardzo dobra mysz, ale wszystko zależy od tego, czy jesteście w stanie wyłożyć całkiem spore pieniądze na sprzęt z dość wysokiej półki.
Najbardziej zaawansowana technicznie mysz od Razera?
Razer DeathAdder V4 Pro
Na początek kilka najważniejszych informacji technicznych:
Sensor: Optyczny Razer Focus Pro 45K, czułość do 45 000 DPI, 900 IPS i 85 G.
Opóźnienia: HyperSpeed Wireless Gen-2 z polling rate do 8000 Hz i opóźnieniem ~1 ms.
Połączenie: USB-C przewodowe oraz bezprzewodowe 2,4 GHz, brak Bluetooth.
Waga i wymiary: około 56 g, wymiary 128 × 68 × 44 mm.
Ergonomia: profil dla praworęcznych; najlepiej dla średnich i dużych dłoni, palm grip.
Przyciski: 6 przycisków, w tym boczne pod kciukiem i przycisk DPI na spodzie.
Przełączniki: optyczne Razer Gen-4 (100 mln kliknięć) i optyczna rolka.
Bateria: do 150 h pracy (1000 Hz) lub 22 h (8000 Hz), ładowanie przez USB-C.
Dodatki: polling rate do 8000 Hz, ślizgacze PTFE, brak RGB.
Tutaj muszę przyznać, że moje największe zaskoczenie to fakt, że w pudełku z myszką Razer DeathAdder V4 Pro znajdziemy stosunkowo niewiele. Poza wspomnianym urządzeniem, kablem USB-C oraz specjalnym modułem, który pozwala na kontrolowanie działania urządzenia oraz stanu naładowania (i broszurkami), to… tyle. Bez owijania w bawełnę czy kombinowania.
To, co jednak rzuca się w oczy pod względem wyglądu, to fakt, że DeathAdder V4 jest bardzo podobny wyglądem do DeathAddera V3 Hyperspeed – głównie ze względu na nieco większą przerwę między przyciskami bocznymi; i one są nieco bardziej wypukłe, dla o wiele lepszej kontroli w trakcie grania. Z drugiej strony, zamieniając myszkę z nieco większej na bardziej ergonomicznie wyprofilowaną, przyznam, że po pierwszych kilku godzinach leżała już w dłoni jak ulał, a korzystając z niej, właściwie nie czułem zbyt mocno wagi samego urządzenia czy też oporów w użytkowaniu na tradycyjnej podkładce – bez dodatkowych ficzerów w stylu specjalnej powłoki do lepszego ślizgu itp..
Koniec końców do przesiadki trzeba było się przyzwyczaić, a za pewnego rodzaju skromność w kwestii opakowania również można podziwiać. Mniej makulatury to jak dobrze wiemy również większy pożytek dla środowiska… a przynajmniej tak powinno być, prawda?
Razer DeathAdder V4 Pro – prostota, ale nie prostactwo
Razer DeathAdder V4 Pro
Zacznę może od tego, że postanowiłem puścić nową myszkę Razera przez kilka pełnych cykli ładowania tak, aby jak najmocniej sprawdzić, czy rzeczywisty czas użytkowania ma tutaj pokrycie z sugerowanym. I tutaj zaskoczenie, ponieważ niedługo po premierze myszki dostała ona aktualizację wydłużającą czas żywotności akumulatora ze 120 do 150 godzin, co już jest całkiem dobrym wynikiem.
Tym bardziej, że w ostatnim czasie przeprosiłem się z graniem na pececie i to dość poważnie (wiecie – powrót do Dawn of War swoje poczynił), więc możliwości sprawdzenia Razer DeathAdder V4 Pro było zdecydowanie więcej.
I najważniejsza informacja jest taka, że po jakichś trzech-czterech pełnych cyklach ładowania i użytkowaniu myszki po kilka godzin dziennie (z włączonymi opcjami oszczędzania energii) jest ona w stanie wytrzymać około dwóch tygodni bez konieczności podłączania gryzonia do ładowania. Wynik dobry, choć myślę, że jedna rzecz mogłaby być w tym wszystkim o wiele lepiej rozwiązana… a mianowicie kwestia samego ładowania i konieczność podłączania myszki kablem zamiast stworzenia docka, który służyłby również za hub informujący o wykorzystywanych przez nas parametrach użytkowania myszki czy też poziomie naładowania.
A tak, niestety w tym przypadku konieczność odłączenia kabla USB-C dostarczonego przez producenta (chyba że macie taki kabel, który zmieści się w otwór myszki usytuowany na górze) i podłączenia go do DeathAddera potrafi irytować. Na szczęście, w sytuacji gdy musicie wyjść na miasto i załatwić jakieś sprawunki, naładowanie do stu procent powinno zająć około 45–60 minut. Dlatego też tym bardziej myślę, że lepszym rozwiązaniem byłoby po prostu dokowanie myszki lub (co byłoby jeszcze lepszym rozwiązaniem) ładowanie indukcyjne. W produkcie z tak wysokiej półki można tego wymagać.
Dwie rzeczy, które od razu rzucają się na myśl w przypadku Razer DeathAdder V4 Pro:
Razer DeathAdder V4 Pro
GramTV przedstawia:
Pierwsza to fakt, że nowy DeathAdder jest niewiarygodnie lekki i pewnie leży w dłoni. Nawet dla kogoś, kto lubi nieco większe peryferia pecetowe, jak ja – zdecydowanie polubiłem tę wygodę użytkowania i pewnego rodzaju prostotę wykonania. Nie ma tu bowiem miejsca na efektowność; Razer skupił się na efektywności oraz precyzji w późniejszym użytkowaniu.
Zaskoczeniem było również to, że przeniesienie obecnych ustawień poprzedniej myszki (nieśmiertelnego Roccata Kone Plus Aimo, który nadal – mimo wielu różnych perypetii – działa jak nigdy nic) poszło dość sprawnie i Razer Synapse znalazł prawie idealne ustawienia na nowym urządzeniu. „Prawie”, ponieważ koniec końców były one nieco szybsze niż w poprzednim gryzoniu. To jednak mogło wynikać głównie z mniejszej wagi oraz braku okablowania, które niejako ograniczało ruchy.
Kolejne wnioski to już pewna wynikowa poprzednich obserwacji – dłuższe granie na Razer DeathAdder V4 Pro nie sprawia większego problemu. Ta swoboda oraz precyzja w ruchach są zauważalne, a i szybsze kliknięcia na polu bitwy nie stanowią większego problemu. Trudno tu o wyskakujące znikąd podwójne kliknięcia czy też skoki przewijania kursora po ekranie (to można sobie również dostosować z poziomu Synapse i to w dość zaawansowany sposób).
Jedynym mankamentem technicznym, który zdarzył się w tym czasie może ze dwa lub trzy razy, był fakt, że czasami po włączeniu systemu oprogramowanie Razera miało problem albo z rozpoznaniem myszki oraz jej danych (np. stan naładowania pokazywał zero, mimo że kolor diody na hubie prezentował prawidłowe dane), albo z przedziwnym resetowaniem danych po włączeniu i wyłączeniu myszki, gdy hub jej zwyczajnie nie wykrywał. To jednak mogą być głównie problemy po stronie software’u, które nie muszą wynikać z samego urządzenia. Ot, taka uroda oprogramowania – może kwestia jednej aktualizacji ewentualnie, jak to czasami bywa w przypadku Windowsa 11… lubi mieć swoje humorki. Raz wyłączy wykrywanie myszki, a raz wywali sterowniki od karty graficznej uznając, że program obsługujący ją nie jest mi do niczego potrzebny.
I gdyby nie tych kilka niedogodności, któych można byłoby śmiało uniknąć stosując nieco inną technologię w kwestii ładowania najnowszego DeathAddera, to mielibyśmy właściwie perfekcyjną myszkę gamingową dla bardziej wymagających. Bez zbędnych fajerwerków w myśl zasady, że nie liczba możliwości, a skuteczność i celność powinny robić największą robotę w niektórych sytuacjach.
Razer DeathAdder V4 Pro to bardzo dobra myszka, ale zdecydowanie dla bogatszych graczy…
Nie będę ukrywał, że jeśli chodzi o Razer DeathAdder V4 Pro, trudno się w tym dość lekkim gryzoniu nie zakochać. Głównie dlatego, że łączy ze sobą wiele elementów, które do codziennego grania jako takiego (powiedzmy, że zawodowego – niekoniecznie związanego z esportem) nadają się jak mało która mysz.
Największym jednak problemem w jej przypadku jest cena. Około 600 - 700 złotych za myszkę to potężny wydatek, na który właściwie mogą pozwolić sobie albo gracze z naprawdę grubym portfelem, albo profesjonaliści szukający milisekund na każdej płaszczyźnie. Inną sprawą jest to, że od myszki za takie pieniądze można spokojnie wymagać więcej – innych możliwości ładowania niż tradycyjny kabel, jeszcze dłuższego czasu pracy na jednym ładowaniu.
Z drugiej strony natomiast ta pewnego rodzaju prostota wykonania może być dla wielu graczy czynnikiem, który raczej odepchnie myśl o DeathAdderze. Głównie dlatego, że poza tradycyjnymi dziś przyciskami po lewej stronie, brakuje tutaj czegoś więcej, chociażby do precyzyjniejszego kontrolowania DPI czy odświeżania. Tutaj jednak wszystko zależy od indywidualnych preferencji – sam bowiem nie jestem fanem modeli z wieloma różnymi przyciskami pod kciukiem, ale znam tych, którzy w trakcie grania chociażby w strategie czy MMO lubią mieć wszystkie komendy pod ręką na wypadek, gdyby były potrzene. Również szkoda, że Razer nie pokusił się o wersję dla leworęcznych.
Wiem, ktoś zaraz mógłby powiedzieć: „Nie za dużo może wymagasz?”
A ja odpowiem – za takie pieniądze klient ma prawo wymagać i to sporo, ponieważ mówimy tutaj o bardzo wysokim, jeśli nie najwyższym segmencie cenowym peryferiów gamingowych. Na szczęście da się ją znaleźć w niższej niż sugerowana cenie, więc jako bogatszy prezent dla fanatyka Razera może się nadać na jakąś specjalną okazję. Ewentualnie – dla prawdziwego profesjonalisty, który z tego gryzonia wyciągnie maksimum w graniu na wysokim poziomie. Cała reszta natomiast będzie (może nawet i słusznie) narzekała na fakt, iż jest to sprzęt zwyczajnie drogi, ale tutaj zawsze można polować na wyprzedaże lub postawić na poprzednie, niekoniecznie gorsze, modele bez tematów związanych z optycznymi detalami.
Z Razer DeathAdder V4 Pro jest trochę jak z przymierzaniem się do Astona Martina czy Porsche – posiedzieć fajnie, jazda próbna też spoko, ale do pracy można jeździć Oplem Corsą czy Volkswagenem Golfem. Czas drogi podobny, a koszt nieporównywalnie niższy.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!