Panteon polskich planszówek: Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie

Patryk Purczyński
2021/04/16 12:15
5
0

A Wy ile razy zginęliście na Przeklętej Wyspie?

Panteon polskich planszówek: Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie

Dziś do gramowego panteonu polskich planszówek trafia absolutna legenda spod ręki, kogóż by innego, mistrza Ignacego Trzewiczka, Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie. Została ona obsypana nominacjami w prestiżowych przeglądach, zdobywając m.in. Golden Geeka dla najlepszej tematycznej gry 2013 roku. W szczycie swojej popularności ocierała się o pierwszą dziesiątkę tworzonego przez społeczność planszówkowiczów rankingu Boardgamegeek - to wyczyn, którego nie udało się skopiować dotąd żadnej innej produkcji polskiego autora. Tak duży sukces Robinsona jest poniekąd zaskakujący, bynajmniej nie ze względu na jakość samego produktu, ale z uwagi na skalę trudności osiągnięcia zwycięstwa. Nie bez powodu Portal Games wypuściło swego czasu t-shirty z napisem “164 śmierci na Przeklętej Wyspie. Następna w drodze...”. Okazało się jednak, że masochistyczną wręcz przyjemność w próbowaniu od nowa, i od nowa, i od nowa, by umrzeć po raz 165., 166., 167. itd. znalazło olbrzymie grono. I wiecie co? Ja się im w ogóle nie dziwię. Ba, kroczę z nimi regularnie ramię w ramię, prawdopodobnie ku jeszcze jednej spektakularnej klęsce.

Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie jest przygodową grą kooperacyjną, w której wcielamy się w role rozbitków. Naszym podstawowym zadaniem jest przeżycie na bezludnej wyspie, a przygotowane scenariusze wyznaczają nam cele, które trzeba zrealizować by zakończyć misję pełnym sukcesem. Od razu trzeba pochwalić je za różnorodność. Praktycznie w każdym akcent trzeba położyć na innej sferze naszego dramatycznego bytowania na tytułowej wyspie. Raz będziemy musieli zbudować solidne schronienie, by nocą skryć się przed nieoszczędzającą nas pogodą i zgromadzić jak najwięcej drewna, kiedy indziej wyruszymy na ratunek dziewczynie uwięzionej na skale, a w jeszcze innym wypadku będziemy musieli się żwawo przemieszczać, poszukując skarbów by ostatecznie uciec przed buchającym lawą wulkanem. Każdy ze scenariuszy ma też odrębne zasady, zazwyczaj stworzone po to, by… dodatkowo dopiec naszym bohaterom.

W grze występują cztery klasy postaci; każda ma przypisane umiejętności specjalne, z których można korzystać po wydaniu żetonów determinacji, a także pomysł do opracowania. Muszą się one wyżywić, przydałoby się też zbudować schronienie. Dwa podstawowe surowce, które można zbierać, to jedzenie i drewno. Dzięki temu pierwszemu nie będziemy głodować, drugie przyda się do wytwarzania różnego rodzaju przedmiotów, ułatwiających rozgrywkę w jej dalszej części. Z polowania na zwierzęta otrzymamy skórę, czasem natrafimy też na suchary, czyli niepsujące się jedzenie.

Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie jest tak naprawdę worker placementem wymuszającym na graczu nieustanne zarządzanie ryzykiem i oferującym przygodową obudowę. Mechanizm jest prosty: gracze w każdej rundzie mają do wykonania rozmaite akcje. Każdy z nich dysponuje dwoma pionkami swojej postaci, a dodatkowo we wspólnej puli znajdują się pionki Piętaszka i ewentualnie psa. Każda akcja wymaga wysłania do pracy jednego lub dwóch pionków. Ten drugi wybór (w kręgu złamanych przez Przeklętą Wyspę znanym także jako ten właściwy) oznacza pewny sukces. W pierwszym przypadku będziemy mogli co prawda wykonać więcej akcji, ale z każdą z nich związane jest ryzyko. Musimy bowiem rzucić kośćmi. Jedna określa, czy zadanie w ogóle udało się wykonać. Druga determinuje, czy otrzymaliśmy ranę. Trzecia związana jest z przypisaną do danej akcji talią kart. Symbol znaku zapytania sprawi, że będziemy musieli rozpatrzyć efekt wierzchniej karty - i zazwyczaj nie jest to nic dobrego… Efekt ten może być natychmiastowy, a może zdarzyć się i tak, że karta powróci w późniejszym etapie misji i dopiero wtedy ukąsi nas w tyłek całą swoją mocą. To jak, brzmi wystarczająco groźnie, żeby raczej skłaniać się ku bezpiecznym rozwiązaniom?

Za każdym razem mamy do wyboru naprawdę mnóstwo akcji, ale w ciągu jednego dnia zrealizujemy tylko kilka. Można poświęcić czas na wykonanie zadania z karty scenariusza. Zwykle nagroda za nie jest niewielka, ale kara za zlekceważenie bywa dotkliwa. Można zapolować na dzikiego zwierza, o ile jakiś kręci się po okolicy. Wówczas dociągamy kartę z talii zwierzyny i porównujemy poziom naszej broni z punktami życia potencjalnego obiadu. Można wybudować jeden z przedmiotów, o ile spełniamy wszystkie warunki (zwykle wymagany jest dostęp do jakiegoś typu terenu, ewentualnie posiadanie innego przedmiotu lub surowca). Ulepszać można też broń lub poszczególne elementy schronienia, podnosząc poziom dachu lub palisady. Można zebrać jedzenie lub drewno z sąsiedniego kafelka terenu - to akcja obarczona najmniejszym ryzykiem niepowodzenia. Można eksplorować wyspę, odkrywając kafel terenu na sąsiednim polu. Dzięki temu zdobywamy dostęp do różnych typów terenu, dokładamy karty do talii bestii i pobieramy żetony odkryć, zapewniające nam bonusy na wagę złota. Można poświęcić też po jednej akcji by podnieść poziom morale i zdobyć żetony determinacji oraz uleczyć jedną ranę.

Każdy dzień podzielony jest na sześć faz. W pierwszej odkrywamy kartę wydarzenia i rozpatrujemy jej efekt (jak również efekt końcowy karty z poprzedniego dnia, o ile jej wcześniej nie odrzuciliśmy). W drugiej zaglądamy na tor morale - jeśli jest wysokie, pobieramy odpowiednią liczbę żetonów determinacji; jeśli niskie - odrzucamy. Potem następuje faza produkcji. Pobieramy do puli ogólnej zasoby z kafla terenu, na którym mamy obóz. W fazie akcji najpierw określamy, co chcemy zrobić danego dnia, wysyłając nasze piony na określone pola i karty, a następnie wcielamy te plany w życie, rozpatrując wybrane akcje. W fazie pogody rzucamy określonymi przez scenariusz kośćmi, które - jeśli uważnie czytaliście wcześniejsze akapity, to wiecie już czego się spodziewać - mogą nam tylko dopiec, uszczuplając stan naszych zasobów i zdrowia. W fazie nocy możemy przenieść obóz na sąsiedni kafel, ale musimy się też wyżywić i odrzucić niewykorzystane jedzenie, a za brak schronienia także odjąć punkty życia.

Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie jest grą naprawdę bogato wydaną. Jej fenomen polega na tym, że przy przechodzeniu pojedynczej misji nie poznamy nawet 5 proc. jej zawartości. Mamy bowiem ponad 70 kart wydarzeń, spośród których do jednego scenariusza dobieramy tylko tyle, ile jest w nim przewidzianych rund. Mamy trzy talie przygód (łącznie 90 kart), z których podczas jednej gry pojawi się raptem kilka. Mamy osiem kart przedmiotów startowych, z których losowo do danej partii dobierzemy jedynie dwa. Mamy talię kart pomysłów - większość z nich występuje w każdej rozgrywce, ale z pozostałej części dobieramy ledwie pięć (plus po jednej przypisanej do karty postaci). Mamy talię kart tajemnic - z niej też odkryjemy tylko niewielki ułamek. Mamy znaczniki zasobów; mamy znaczniki wykładane na planszę; mamy znaczniki przypisane do kart; mamy znaczniki przypisane do planszetek postaci; mamy żetony takie, śmakie i owakie - naprawdę na każdą okazję. Brakuje chyba tylko żetonów do żetonów, choć gdyby i nad tym się zastanowić, to przecież żetony pomysłów pozwolą nam dobrać… inne żetony. Początkowo wydaje się, że jest tego aż za dużo i połowa tych rzeczy jest niepotrzebna. Nic bardziej mylnego, u Ignacego Trzewiczka nie ma przypadków i każda najmniejsza pierdółka, którą znajdziemy w pudełku, jest tam dodana w jakimś celu. Można się zastanawiać, czy dałoby się to wszystko zaprojektować jakoś schludniej. Może i by się dało, ale gdy jedno jasno wynika z drugiego, to nie stanowi to większego problemu i nawet w pierwszych partiach nie powinniśmy się w tym ogromie komponentów pogubić. Oczywiście jak już wszystko żmudnie na planszy i wokół niej rozłożymy, a z tym - jak możecie się domyślić - jest sporo roboty.

Z długiej listy zalet Robinsona szczególnie wyróżnić należy klimat. Gra naprawdę potrafi wytworzyć takie wrażenie, jakbyśmy byli na bezludnej wyspie i na każdym kroku musieli stawić czoła różnorakim niebezpieczeństwom. Te nacierają na nas dosłownie zewsząd: kart wydarzeń i efektów determinowanych przez scenariusz, kart przygody, kart bestii, kostek… Jest w tym wszystkim oczywiście masa losowości, ale niech nikt nawet nie waży się przez to Robinsona krytykować. A jak niby ma wyglądać życie rozbitka na bezludnej wyspie? Takie są realia, kochanieńki, że nie wiesz, czy jutro aligator nie odgryzie Ci nogi, a skleconego naprędce szałasu nie zburzy kapryśna pogoda. Twórcy telewizyjnego programu “Śmierć na tysiąc sposobów” byliby z Ignacego Trzewiczka naprawdę dumni - tu dosłownie można umrzeć na tysiąc sposobów. A gdy już się wydaje, że tym razem jakoś się uda, że resztkami życia i determinacji uciekniemy z paszczy lwa, to ta cholerna gra i tak znajdzie sposób, żeby nas pogrążyć.

GramTV przedstawia:

Wracając jeszcze do losowości, jest ona doskonale równoważona przez decyzyjność daną graczom. Robinson Crusoe: Przygoda na Przeklętej Wyspie to nieustanne dylematy: próbować zrobić więcej za cenę zdrowia lub nawet całkowitego niepowodzenia, czy jednak zmierzać do celu mniejszymi, ale pewnymi krokami? Zapewnić obozowisku lepszą ochronę lub zasoby czy podnieść morale lub poziom życia? Nawet karty przygód niejednokrotnie stawiają nas przed koniecznością podjęcia trudnej decyzji: zyskać coś natychmiastowo i wtasować kartę do talii, ponosząc jej późniejsze konsekwencje, czy po prostu ją odrzucić i nie zyskać nic, ani zasobu, ani dodatkowych zmartwień w dalszym etapie rozgrywki? Powiedzmy to sobie otwarcie: mechanicznie Robinson jest jedną z najlepszych gier przygodowych na rynku, bez wahnięcia balansując pomiędzy losowością a decyzyjnością.

Żeby jednak nie było tak kolorowo trzeba powytykać grze parę mniejszych lub większych grzeszków. Brakuje scenariusza wprowadzającego, który cechowałby się niższym poziomem trudności i był swego rodzaju wprowadzeniem do prawdziwego życia na Przeklętej Wyspie. Misja Rozbitkowie, polecana do rozegrania przy pierwszej partii, może i faktycznie daje nam odetchnąć, ale tylko początkowo. W drugiej części zaczyna się już jazda bez trzymanki, i to prosto w przepaść. Karty wydarzeń mogłyby cechować się nieco większą różnorodnością. Wykonanie nie przystaje do współczesnych standardów. Okrągłe pionki z naklejonymi wizerunkami postaci w dobie wymyślnych figurek na nikim nie zrobią już wrażenia. Wygląd planszy, znaczników i kafli terenu początkowo mnie odrzucał, ale z upływem czasu przestał mi aż tak wadzić. Karty wydarzeń i przygód nie są ilustrowane. Komponentów jest mnóstwo i trzeba je niestety każdorazowo wyjmować i pakować do woreczków strunowych, co jest zadaniem żmudnym i nieporęcznym. Wszystkie te rzeczy składają się na niską ocenę realizacji gry od strony wizualnej.

O Robinsonie Crusoe nie piszemy akurat teraz przez przypadek - odświeżona wersja gry trafiła bowiem ostatnio na platformę crowdfundingową Gamefound, gdzie Portal Games postanowiło zebrać fundusze na realizację jej edycji kolekcjonerskiej. Ta zaadresuje największą bolączkę gry, czyli ubogie wykonanie. Piony zastąpią efektowne figurki, których zaprojektowaniem zajęli się mistrzowie w swoim fachu z Awaken Realms, będzie trójwymiarowy schron umożliwiający dobudowywanie kolejnych poziomów dachu i palisady, a na dokładkę wulkan przydający się przy rzucie kośćmi! Oprócz tego można liczyć na trójwarstwowe planszetki postaci czy nowocześnie wykonane komponenty. Będą też nowości w samej rozgrywce: niedostępne wcześniej scenariusze (w tym wprowadzający tryb rywalizacji!), karty, wyzwania i moduły. Projekt osiągnął niebywały wręcz sukces, zbierając ponad 2,2 mln euro! Po tylu latach Przeklęta Wyspa nie straciła nic ze swojej magii.

Gdyby Daniel Defoe był planszówkowym maniakiem, z pewnością przypadłoby mu do gustu to, jak Ignacy Trzewiczek wykorzystał jego literackie dzieło. Jest survivalowy motyw, każdy krok to wyprawa w nieznane, a klimat daje się odczuć dosłownie wszędzie. Bogata zawartość gwarantuje, że nie przeżyjemy dwóch takich samych przygód, a różnorodność scenariuszy wymusi na graczach stosowanie odmiennych strategii. Nieustanne zarządzanie ryzykiem potęguje napięcie, a kurczący się w zastraszającym tempie poziom życia naszych bohaterów zaciska pętlę na naszej szyi. Kto lubi wyzwania, ten nie może przejść obok Robinsona obojętnie - nawet jeśli ten nie wygląda najlepiej. I nawet jeśli jutro będziemy musieli dostawić kolejną, 168. już kreskę na tablicy naszych zgonów.

W gramowym panteonie polskich planszówek znalazły się także:

Komentarze
5
mądry
Gramowicz
28/04/2021 22:47

Ta gra jest super, z dodatkami też i nie zgadzam się malkontentami-radzę Wam zagrać w tę grę bo ona pobudza wiele emocji. Rozegrałem już ponad 100 partii i nadal mam ochotę w to zagrać, zwłaszcza że w dodatkach jest jeszcze więcej dodatkowych scenariuszy, które zachęcają. W dodatku-"Opowieści Niesanowite" jest kampania od której często wieje grozą, więc jeśli ktoś lubi takie klimaty (a z tego co wiem-wielu jest takich) to zachęcam do kupienia powyżej omawianej gry i dodatku "Opowieści Niesamowite". 

MisticGohan_MODED
Gramowicz
16/04/2021 16:36

Ciekawe. Dodam do obserwowanych.

pepsi
Redaktor
Autor
16/04/2021 13:30
Earendil napisał:

Szkoda że nie tydzień temu o tym pisaliście w ten sposób ;) bo przegapiłem zbiórkę.

Sam też jestem na siebie o to zły. Miałem wrażenie, że zbiórka na gamefoundzie potrwa dłużej, a tak przegapiłem okienko, w którym zainteresowani mogliby ewentualnie złożyć swoje zamówienie. Pozostaje mi tylko przeprosić.




Trwa Wczytywanie