Hollywood kuje żelazo póki gorące. Kolejna animacja została zamieniona na film aktorski. Tym razem do gry dołącza DreamWorks. Utrze nosa Disneyowi?
Dostrzegam ironię w tym, że ostatni duży hit, będący remakiem w stylu live-action, to Lilo & Stitch, a tuż po nim dostajemy właśnie Jak wytresować smoka. Oryginalny film Disneya z 2002 roku, do którego nostalgia tak silnie zadziałała i przekuła się w kasowy sukces, był współtworzony przez niejakiego Deana DeBloisa. To reżyser, który tuż po tym, jak dostarczył studiu Myszki Miki wyjątkowo świeżą animację, zbratał się z Universal i DreamWorks, by stworzyć coś nie mniej oryginalnego – historię chłopca, który zaprzyjaźnia się ze swoim największym strachem. Mamy 2025 rok. Raptem kilka tygodni po tym, jak Lilo & Stitch triumfalnie powrócił do kin w nowej, aktorskiej, przebojowej odsłonie, idący własną drogą DeBlois serwuje nam remake Jak wytresować smoka, który niegdyś sam stworzył.
Hollywood wciąż przechodzi fazę nostalgicznej reinterpretacji, która – najwyraźniej – wciąż się opłaca. Jeśli coś kiedyś było animowane, kolorowe i dobrze się sprzedało, dziś ma całkiem spore szanse na drugie życie – tym razem w wersji „na serio”, czyli aktorskiej. Disney zdążył już rozwinąć ten proceder do rozmiarów przemysłu: były wielkie porażki, jak tegoroczna Śnieżka, filmy zachęcające raczej do wzruszenia ramionami, pokroju Mulan, ale też znacznie więcej jest tych spektakularnych sukcesów, jak Król Lew, Aladyn czy Piękna i Bestia, które zdołały przebić barierę miliarda dolarów globalnych wpływów. Wspomniany Lilo & Stitch jest na dobrej drodze, by rozbić bank. Teraz do wyścigu dołącza DreamWorks. Jak wytresował tego smoka? Poprawnie, ale nie zieje on już ogniem.
Jak wytresować smoka
Poprawnie, ale bez ognia
To w branży rzadkość, że za remake filmu bierze się twórca oryginału. Poprawianie i ulepszanie własnej wizji nigdy nie jest łatwe, dlatego materiał zwykle oddawany jest w ręce kogoś innego, dysponującego nową energią. Jednocześnie jest to całkiem dobry znak, sugerujący, że projekt nie powstał tylko po to, by monetyzować markę, ale ma za sobą przynajmniej odrobinę autorskiej pasji. Warto przypomnieć, że animowane Jak wytresować smoka było ogromnym sukcesem – nie tylko kasowym, ale i artystycznym. Film zdobył rzesze fanów, doczekał się dwóch kontynuacji i serialu. W efekcie seria na stałe wpisała się w popkulturę jako jedna z najlepszych animacji o smokach… i nie tylko. Czy nowa, aktorska wersja miała sens? Cóż, na papierze – może i tak. To film, do którego na pewno przekonani byli księgowi z Hollywood, bo już na starcie zapewniał duże zainteresowanie. Choć smoki zawsze dobrze wyglądają na dużym ekranie, to już zamiana kreskówkowego uroku na „żywe mięso” bywa ryzykowna. Wyniki pewnie będą się zgadzać, ale mam uwagi co do artystycznego sensu tego przedsięwzięcia.
Dean DeBlois to nie jedyny powrót po latach. W obsadzie znalazł się Gerard Butler, który ponownie wcielił się w postać Stoicka Ważkiego, ojca głównego bohatera, Czkawki. Butler, który użyczał głosu tej postaci w animowanej wersji, teraz wchodzi w jej buty za sprawą charakteryzacji. Radzi sobie dobrze, zwłaszcza pod względem oddania trudu relacji z synem. To jeden z głównych wątków tego filmu. Castingowym strzałem w dziesiątkę okazał się Mason Thames jako Czkawka, który niesie tę historię na swych wiotkich barkach. Jego postać staje przed wielkim wyzwaniem – musi udowodnić swoją wartość, urosnąć w oczach ojca i społeczeństwa, i zrobić to jednocześnie w zgodzie z własnym sumieniem i naturą. A ta podpowiada mu, że zabijanie innych stworzeń tylko dlatego, że wyglądają strasznie, nie jest mądre. Czkawka woli je okiełznać.
Jak wytresować smoka
Dean DeBlois wraca do własnego dzieła
Historia kinowych smoków zatacza tym filmem koło. Wcześniej było głównie przerażającymi bestia (i raczej się to nie zmieniło). Ale był taki film jak Ostatni smok z 1996 roku, w którym człowiek także wchodzi w relację z bestią, a wszystko to jest skąpane w klimacie legend arturiańskich. W XXI wieku te smocze mity postanowiono przetworzyć na potrzeby animacji, która jest teraz odnawiana, zachowując nieco bardziej poważny ton. To, co czerpiemy z tej historii, pozostaje jednak niezmienne. Film pokazuje, że w konfrontacji z potworem zło i strach są konstruktem ludzkim, a nie obiektywną cechą natury. Zło jest więc etykietą nadawaną zjawisku lub istocie, której człowiek się boi, lub której nie zna bądź nie rozumie.
GramTV przedstawia:
Czkawka jednak odrzuca topór i inne typowe atrybuty męskości, a to, co robi, polega na chęci zrozumienia przeciwnika. Wybrzmiewa tu komentarz do stereotypizacji męskości. Główny bohater, który nie spełnia tradycyjnych wzorców męskości, przechodzi drogę bohatera, ale jego przemiana, prowadząca do zyskania na sile, jest zaskakująca. Bohater udowadnia swoją wartość w sposób, jaki dla społeczeństwa jest nowością. Jego siłą nie jest fizyczna dominacja, lecz empatia. Dzięki niej potrafi dostrzec w bestii żywą istotę, zamiast postrzegać ją jedynie jako źródło zła. Tytuł filmu Jak wytresować smoka odczytuję jako historię o tym, jak okiełznać lęk i się z nim zaprzyjaźnić, tak by uznać go za coś całkowicie naturalnego.
Smoki, męskość i metafory
Pod względem stylistycznym film ma w sobie pewien humorystyczny polot. Stylistyka jest tu zatem filtrem dla poważnych przesłań, które mają szansę dotrzeć do widza w sposób miękki. Choć film jest aktorski, widać w nim wpływy animacji – jest to wersja, która nie stawia na maksymalny realizm, ale raczej bawi się formą, zachowując lekki, przymrużony ton. Tego typu podejście przypomina analogię do aktorskiej wersji Asteriksa i Obeliksa – filmów, które były oparte na kreskówkach i komiksach, a przy ich realizacji postawiono na charakterystyczną, mało realistyczną, karykaturalną stylistykę. Taki zabieg nadaje filmowi pewną dawkę humoru i sprawia, że odbiorca nie jest przytłoczony. Przynajmniej na mnie to tak zadziałało.
Jak wytresować smoka zdaje się mieć jeden podstawowy problem. Jest filmem-ksero. Celowo nie przypomniałem sobie oryginalnej wersji przed seansem remaku, by czuć choć minimalne zaskoczenie fabułą. Niestety, historia była dla mnie przewidywalna, na poziomie emocji nie uświadczyłem więc niczego, co sprawiłoby, że film pozostanie ze mną na dłużej. Traktuję go raczej jako ciekawostkę – dowód, że da się drugi raz zrobić to samo, z nie mniejszą pasją i nie mniej mądrze. To kino głównie dla tych, którzy oglądali oryginał na tyle dawno temu, że sami stali się rodzicami i chętnie wydadzą w kinie na podwójny bilet, dorzucając do tego obowiązkowy popcorn. Ten trend się utrzyma, bo jest sprawdzony i skuteczny. Trudno jednak odeprzeć wrażenie, że to nic innego jak recykling nostalgii.
6,5
Wszystko działa jak w oryginale. Raczej bez zaskoczeń i ryzykownych zagrań.
Plusy
Film zachowuje aktualne przesłanie o przezwyciężaniu strachu i stereotypów
Główny bohater, Czkawka, to nadal postać z przesłaniem – pełna empatii, a nie przemocy
Stylistyczny balans między aktorstwem a estetyką animacji nadaje filmowi lekkości
Minusy
Brakuje emocjonalnego zaskoczenia, zwłaszcza jeśli zna się animowany oryginał
Produkcja, choć poprawna, nie oferuje nowego doświadczenia
Brak zmian - zle. Ludzie robia cos po autorsku - zle. Ktos wstawi do filmu Murzynow, gejow albo zmieni chlopa w babe - szarganie swietosci, plucie na tradycje, kres cywilizacji.
Niech wreszcie kometa czy tam co walnie w ta kule blota.
FromSky
Gramowicz
09/06/2025 23:17
Ale jak fabułą jest taka sama to jest to remaster a nie remake, w grach by tak było, lepsza w teorii przynajmniej grafika i gameplay 1 do 1
wolff01
Gramowicz
09/06/2025 11:36
Najgorsze że czasem nawet nie potrafią zrobić dobrego kopiuj-wklej. W Lilo & Stich wersji filmowej pozmieniali istotne wątki (usunięcie jednej lubianej postaci, albo dot. siostry Lilo gdzie większe skupienie na jej "karierze" kłóci się z przesłaniem tej opowieści).
W przypadku smoka przynajmniej zrobili wierną kopie, tylko no właśnie - to ta sam historia. Ciekaw jestem jak widzowie zareagowaliby na alternatywną historię w "Jak wytresować..." - nie mówię o czymś drastycznym, ale może wprowadzenie jakiejś postaci, albo rozbudowanie wątków. Tylko musiałoby to być przemyślane. Niestety zawsze jest ten problem że można przestrzelić. Niestety popularne jest też dzisiaj "uwspółcześnianie wątków" - co jest najgorsze, bo historie powinny być uniwersalne, a nie oparte o aktualne poglądy grupki osób (twórców) które uważają się za autorytety w tej dziedzinie (i nachalnie moralizują innych). A są to osoby często z hermetycznych środowisk, o określonych poglądach. O uniwersalnych historiach powinni uczyć w szkole (filmowej), ale najwyraźniej w ostatnim czasie jest to problem. I właśnie to jest sedno sprawy - już pal licho ich poglądy, ale to są braki warsztatowe - wielu współczesnych twórców po prostu nie potrafi pisać dobrych historii, albo nie mogą się one przebić przez "produkcyjne piekło" lub ego "helemerów". Ja wiem że jest też pewien "opór", chęć burzenia pewnych światopoglądów, ale skoro pewne historie trwają w świadomości ludzkości przez tyle lat, no to znaczy że takowe są uniwersalne.Prawda jest taka że żyjemy niestety w trochę dziwnych czasach, gdzie takie filmy jak L&S czy "Jak wytresować smoka" są gwarantem dobrych wyników finansowych bo to znane i cenione historie. Twórcy remake-ów więc mogą pozwolić sobie na różne dziwne decyzje które nie będą opatrzone konsekwencjami bo film i tak swoje zarobi i zostanie odtrąbiony sukces. Powoduje to paradoks gdzie "poprawianie" sprawdzonych historii wchodzi im w krew i ośmiela. Dobrze że są takie filmy jak "Śnieżka", gdzie zbytnia pewność siebie zgubiła takich agentów, niestety wnioski takich ludzi to na ogół "tym razem się nie udało ale uda się następnym razem". Albo zachęca do pójścia na łatwiznę i odcinanie kuponów. w tym drugim przypadku pieniądze się zgadzają (czasem), ale kinematografia jako taka traci... mnie natomiast dziwi że nie ma większej kontroli nad treścią i ludzie albo udają że problemu nie ma, albo faktycznie go nie widzą.
Sorry za trochę wywód, ale moim zdaniem te remake-i to znak naszych obecnych czasów...