Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku. Mamy Gwiezdne Wojny w domu...

Wygląda na to, że Bungie powoli kończą się pomysły – Renegades mogło być dobrym dodatkiem do Destiny 2 gdyby nie pójście na łatwiznę.

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Trzeba powiedzieć sobie to wprost, ponieważ zawsze uważałem, że czasami lepiej oderwać szybko i pewnie pewien „plaster” niż się czaić i próbować robić to powoli – po dodatku The Edge of Fate do Destiny 2 zasadniczo straciłem wiarę w to, że Bungie jest w stanie ten tytuł wyciągnąć na prostą. Niekoniecznie chodzi bowiem o całe zamieszanie związane wokół twórców (choć trzeba przyznać, iż to chyba najbardziej kontrowersyjny okres w ich istnieniu), a raczej o to, że tak jakby po The Final Shape formuła tego uniwersum została pogrzebana żywcem.

Nie zrozumcie mnie źle – to nadal świetne uniwersum, które poznać warto, choć nie jest to najłatwiejsza sztuka. Po prostu wielu graczy (w tym i ja) uznało, że pokonanie The Witness zamyka praktycznie definitywnie pewien duży rozdział w tym świecie, ale i również tę historię sagi o Świetle i Ciemności.

Dlatego też gdy usłyszałem, że drugi dodatek do Destiny 2 po The Final Shape będzie pewnego rodzaju mariażem tego uniwersum ze światem Gwiezdnych Wojen potężnie… westchnąłem. O ile kosmetyczne elementy do gry, które pojawiły się jakiś czas temu nie wzbudziły we mnie wielkiego zmieszania (skórki jak skórki – można, nie trzeba), tak próba uzasadnienia stworzenia historii łączącej te oba światy była bardzo płytka i niewystarczająca.

Tym bardziej zabolał również fakt przepisywania lore świata tak, aby pasował on do „starwarsowego” smaku potrawy. Innymi słowy można byłoby zapytać: czy można było po The Edge of Fate zrobić coś gorszego? Wygląda na to, że niestety tak, a szkoda, bo gdyby zostało w to wszystko włożone przynajmniej minimum wysiłku, to mielibyśmy jedną z lepszych historii w tym uniwersum oraz ciekawy podkład pod kolejne dodatki.

Mamy Gwiezdne Wojny w domu, czyli Destiny 2 Renegades

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Kontynuując historię z The Edge of Fate w Układzie Słonecznym pojawia się zagrożenie ze strony Imperium Barant prowadzonego przez Premiera Lume oraz Dredgena Baela, z którym mocno powiązany jest Drifter… żeby tego było mało tematowi przygląda się Praxic Order – zakon, który przygląda się temu, co dzieje się z opiekunem Gambita od dłuższego czasu. Jednak pierwszym krokiem głównego bohatera będzie odnalezienie Driftera i wyciągnięcie go z kawałka lodu, w którym został zamrożony.

No to teraz tak na spokojnie – cieszy fakt, że Bungie po The Edge of Fate odeszło właściwie od formuły eksplorowania mapy w poszukiwaniu mocy i pchania w ten sposób fabuły do przodu, a tym bardziej od prób bycia metroidvanią, ponieważ… to totalnie nie zdało egzaminu. Niestety, tak jak to czasami z Bungie bywa, poszli w drugą stronę i zaserwowali właściwie liniową kampanię, w której właściwie wykonujemy misje główne oraz związane z aktywnościami oferowanymi przez dodatek Renegades. Są to różne zlecenia wykonywane dla syndykatów, które mają nam dać namiastkę życia prawdziwego łowcy nagród.

Nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt, że sama fabuła związana z Renegades to tak naprawdę pewnego rodzaju zlepek różnych wątków, które miałyby się jakoś sklejać do kupy w najważniejszych momentach. Tak, aby gracze nie narzekali, że to jeden do jednego Gwiezdne Wojny, ale nadal uniwersum Destiny, w którym to objawiło się zagrożenie ze strony The Nine oraz tajemniczego proroctwa.

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Tym bardziej szkoda w tym wszystkim kwestii Praxic Order, ponieważ rozwinięcie ich wpływu na świat Destiny jest większy, niż komukolwiek może się wyobrażać – mają bronić Last City przed skażeniem Ciemnością, mają trzymać potężne artefakty w ryzach, a nawet swego czasu obserwowali Driftera, Osirisa czy protagonistę na wypadek, gdyby coś tam się zbytnio nie zgadzało. Dlatego też namacalna obecność zakonu byłaby świetnym sposobem, aby podobnie jak w przypadku Saladina i jego Lordów w The Rise of Iron, przedstawić co nieco z pewnych legend, które można było przeczytać przez te wszystkie lata w opisach broni, Grimoire oraz innych opowieściach loremasterów.

Tymczasem Bungie wpadło na genialny pomysł, aby sprowadzić Aunor Mahal oraz Praxic Order do czegoś na kształt „zakonu Jedi”. Dodatkowo nowe zagrożenie ze strony Cabali to zasadniczo pewnego rodzaju kopia „Galaktycznego Imperium”, która posiada coś na kształt swojej własnej „Gwiazdy Śmierci” (tym bardziej zaskakuje fakt wykorzystania sformułowania Nightfall w tym wszystkim), a sam Bael to właściwie „Revan w domu”. Zasadniczo jego obecność w Renegades ma być tylko wstępem do czegoś większego w przyszłości, ale rzeczywistość jest taka, że nie czuję większej chęci, aby go poznawać. To trochę przypadek Kylo Rena, który być może na samym początku sprawiał wrażenie ciekawego “złola” w nowej-nowej trylogii Gwiezdnych Wojen na papierze, ale z czasem zwyczajnie ta aura po prostu zniknęła bezpowrotnie. Tu jest podobnie.

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Jeśli spojrzeć sobie wstecz jak budowane było napięcie wprowadzanych kolejnych antagonistów w uniwersum Destiny, to Bungie zdecydowanie umie to robić – pokazali to w przypadku Oryxa w The Taken King oraz jego wejścia do Układu Słonecznego po zgładzeniu Croty, udało się to wraz z wejściem do gry Dominusa Ghaula w “dwójce”, ale też tworzenie aury tajemniczości wokół Savathun czy The Witness sprawiło, że ciekawość była większa, a same postacie oraz ich motywacje momentami niesamowicie złożone.

I wcale nie przeszkadza mi w tym fakt bardzo mocnej inspiracji Gwiezdnymi Wojami, ponieważ gdyby tak zrobić kilka fikołków i obudować to fajną historią, to Renegades mogłoby być naprawdę dobrym dodatkiem ustawiającym świat Destiny na pewien kolizyjny kurs nie tylko ze strony The Nine, ale również czegoś, czego właściwie tu nigdy nie było, a mianowicie złych Strażników. Byłoby to całkiem dobre odświeżenie w uniwersum, które to zawsze stało konfliktem z innymi rasami pozaziemskimi. Tutaj jednak to nie nastąpiło, a nawet miałem wrażenie, że Bungie poszło po linii najmniejszego oporu – tu “karbonit”, tu miejscówka pustynna wyglądająca jak żywcem wyjęta z “Powrotu Jedi”. Brakuje tu tylko Ewoków i Cantina Band.

Chociaż prawda jest taka, że widok popijających drinki Vexów ubranych w poncho to dość dziwny widok.

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Z kolei co do misji związanymi ze zleceniami to szczerze mówiąc… również brakuje w tym czegoś, co mogłoby to wyróżnić od reszty aktywności w Destiny. W teorii przyzywanie wsparcia takiego jak naloty czy drony leczące jest ciekawym urozmaiceniem, ale koniec końców bardziej przeszkadza w trakcie rozgrywki ze względu na umieszczenie wszystkiego pod „R3” niż pomaga. Inną kwestią jest to, że o ile samemu wykonywanie tych misji to trochę żmudna robota, tak z innymi graczami przebiec jest przez nie łatwo. O tym, że w trakcie fabuły zdarzyło się zrobić w tym samym miejscu to samo chyba jeszcze nie wspominałem… więc tak, tu również się to pojawia.

GramTV przedstawia:

Zwieńczeniem tego wszystkiego jest ostateczny boss, który chyba jest jednym z najsłabiej zaprojektowanych pod względem starcia pojedynków, a można byłoby go nawet nazwać powtórką z Sezonu Wybrańców. I wcale nie chcę, aby Destiny zamieniało się z dodatku na dodatek w rajdowe wydarzenie roku – miałem momentami wrażenie, że bossowie sezonowi w poprzednich dodatkach byli nieco bardziej urozmaiceni pod względem ich możliwości oraz konieczności rozkminienia tego, co tak naprawdę gracze powinni zrobić. Tutaj tego niestety za grosz.

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Żeby jednak nie było bardzo negatywnie to najlepszą rzeczą, która wydarzyła się w Destiny 2: Renegades to fakt, że do skomponowania ścieżki dźwiękowej do dodatku powrócił Michael Salvatori – kompozytor, który właściwie jest synonimem gier Bungie i dziwnie byłoby, aby go nie było. Dlatego cieszy fakt, że mistrz powrócił i to w bardzo dobrej formie próbując te elementy znane ze świata Gwiezdnych Wojen wpleść w melodie ze świata Destiny.

To dla mnie (na razie) koniec przygody z Destiny

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Zasadniczo z tak zwanego dziennikarskiego obowiązku powinienem dalej kontynuować tę przygodę i o świecie Destiny pisać. Głównie po to, „abyście wy grać nie musieli”.

Jednakże nie ukrywam, że od zakończenia kampanii The Final Shape coraz trudniej jest mi zbierać się do ogrywania tego tytułu. Nie tylko dlatego, że dodatki wypadają słabo – takie historie zdarzały się na przestrzeni tych wszystkich lat w regularnych odstępach czasowych i nie zaskakiwały.

Po prostu wszystkie zmiany, które nastąpiły po The Final Shape sprawiły, że ogrywanie Destiny 2 stało się zwyczajnie frustrujące, nijakie i stojące niejako w zaprzeczeniu do dziennych i tygodniowych rytuałów, które były rdzeniem tej rozgrywki. Portal to prawdopodobnie najgorszy pomysł Bungie od lat, zbieranie sprzętu to jeszcze grubszy grind niż do tej pory, a nawet gdy do gry wchodzi dodatek mocno nacechowany Gwiezdnymi Wojnami… to wiele elementów z tej serii jest do kupienia w Eververse zamiast do zgarnięcia w ramach Reward Pass.

Już pal licho historię oraz chęć spisania tak, aby „facetka się nie kapnęła”. Już czort z tym, że rolę Aunor oraz Praxic Order sprowadzono do roli destynowego Jedi z mieczami świetlnymi. Już nawet cholibka nie zaskakuje mnie taka a nie inna formuła rozwinięcia pewnego romansu w tym uniwersum, ponieważ (moim skromnym zdaniem) tutaj pasuje – wreszcie do czegoś doszło, choć przypomniało mi to pewną scenę z ostatniej części nowej-nowej trylogii. Po prostu brakuje w tym wszystkim pewnej krzty napracowania się oraz faktycznej chęci zrobienia czegoś, co ucieszyłoby graczy na każdym możliwym poziomie począwszy od budowania lore pod nowe historie, a kończąc na nagrodach za wszelakie aktywności.

Tym bardziej, że w Reward Pass z jakiegoś powodu pojawiły się chociażby pancerze stylizowane na te Cabali. Po co? Dlaczego? Jaki to ma związek z tym dodatkiem?

Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku
Destiny 2: Renegades - recenzja dodatku

Podpowiem – żadnego.

I chyba to, co wydarzyło się w dodatku Renegades do Destiny 2 sprawiło, że jak dla mnie prywatnie to koniec drogi w tej grze. Nie piszę, że ogólnie w Destiny, ponieważ zapewne z wielką chęcią wróciłbym do grania wraz z ewentualną trzecią częścią gry. Ta mogłaby być po prostu nowym otwarciem dla tego świata. Może sprawiłaby, że byłoby lepiej zacząć od zera niż nadal dusić się w tym chaosie zbudowanym przez te wszystkie lata.

W tym miejscu jednak chciałbym przypomnieć tekst, który napisałem rok temu przy okazji premiery dodatku The Final Shape o tym, co najlepiej zapamiętałem przez te wszystkie lata spędzone z Destiny.

Głównie po to, aby ten tekst nie był tak jednoznacznie negatywny, ponieważ czego by nie mówić – tych kilka tysięcy godzin przegranych przez te wszystkie lata na przestrzeni dwóch gier to kawał czasu, historii, przyjaźni oraz niesamowitych wspomnień nie tylko w grze, ale również prawdziwym życiu. Dlatego też trudno jest mi się rozstawać z Destiny w tym momencie. Mogę mieć tylko nadzieję, że nie jest to „żegnaj”, a raczej „do zobaczenia za kilka lat”. Miejmy nadzieję, że zdecydowanie w lepszym stanie.

A na ten moment… „I’m coming home, Ace”.

4,0
To mogła być dobra historia w świecie Destiny 2, gdyby Bungie się choć trochę napracowało...
Plusy
  • Mimo wszystko - lepsza formuła opowiadania historii w dodatku niż w The Edge of Fate.
  • Drifter staje się coraz ważniejszą postacią w uniwersum Destiny.
  • Dodatkowe możliwości, które daje przyzywanie wsparcia w trakcie walki (choć problemów potrafi sprawić dużo).
  • Momentami był potencjał na wprowadzenie ciekawego przeciwnika, który zostanie z nami na dłużej...
Minusy
  • ... ale ostatecznie wyszło bardzo nijako, przez co jego historia prawie w ogóle nie pobudza ciekawości gracza.
  • Praktyczne przepisywanie z Gwiezdnych Wojen na Destiny, przez co uniwersum mocno straciło na swojej tożsamości.
  • Powtarzalnosć misji w ramach fabuły.
  • Brak możliwości skorzystania z normalnego matchmakingu (na szczęście fireteam finder działa).
  • "Dla pana Areczka jest miecz świetlny, reszta rzeczy z Gwiezdnych Wojen jest dla bogatszego zarządu".
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!