Kodowanie popkultury: ten nasz wspólny Wiedźmin

Łukasz Wiśniewski
2018/10/27 21:30

Nie jest to zjawisko nowe w popkulturze: odbiorca postrzega siebie jako współwłaściciela marki. Nie jest to też zjawisko mądre, czego dowodzi przykład niejakiego Geralta.

Nie otwierałem paszczy, gdy wybuchła sprawa z roszczeniami Andrzeja Sapkowskiego względem CD Projekt RED. Wypowiedziałem się za to dosyć jasno przy okazji burzy w temacie obsady serialu The Witcher, produkowanego przez platformę Netflix. Przez ostatnie tygodnie wahałem się, bo przecież nigdy nie ukrywałem, że z Sapkiem lubię się prywatnie i szanuję go pomimo całej mojej wiedzy o tym, ile nawyprawiał w życiu na spotkaniach z fanami. Zdecydowałem się wreszcie, że muszę zabrać głos. Nie dlatego, że w stronę mojego znajomego poleciały całe worki łajna. Nie dlatego, że na tym się zbije odsłony - bo przecież teraz są lepsze tematy. Powodem jest prosty fakt: przemyślałem, skąd to wszystko się wzięło. Wnioski zaś idealnie wpisują się w założenie cyklu felietonów Kodowanie popkultury.

Kodowanie popkultury: ten nasz wspólny Wiedźmin

Popkultura nie istniałaby bez zaangażowania jej odbiorców. Masowość oznacza też wysoki poziom identyfikacji fanów z marką. W USA do legend (i do… popkultury) przeszły starcia fanów Star Wars i Star Trek. Dziś to niemal ikoniczny przykład antagonizmu pomiędzy fandomami. Bardziej śmieszny niż straszny, bo przecież mordów na tym tle nie było, na dodatek zaś fandomy tak czy inaczej się uwspólniły w ramach jednego wielkiego Fandomu fantastyki. Dalej jednak owa wojna może służyć za kanwę scenariuszy (Big Bang Theory mi świadkiem) albo za materiał wyjściowy dla badaczy. Poziom identyfikacji geeków z daną marką może bowiem przerastać pojęcie “normalsów”.

Starcia Trekkies z miłośnikami latarek nie przygotowały nas jednak na to, co właśnie się odnosaczowiło w Polsce (choć fala uderzeniowa objęła cały świat - a przynajmniej reddita - to zjawisko było głównie lokalne). Oto bowiem nastał Czas Pogardy, w związku z czym Sapek - nawet gdyby wcześniej nie miał inklinacji do kieliszka - musiałby i tak zacząć pić na umór. Nagle okazało się, że tysiące ludzi mają więcej praw do postaci Wiedźmina niż on sam. Nie to, żeby nie był na to gotowy, sam dobrowolnie wypuścił Geralta w świat, o czym w swoim niepowtarzalnym stylu opowiadał mi podczas wspaniałego wywiadu, udzielonego przed premierą pierwszej gry, ale skala przerosła czyjekolwiek pojęcie. W zasadzie jedynie krasnoludy mają na to odpowiednie słowa.

Jeśli ktoś przespał ostatnie wydarzenia, przypomnę (przy okazji porządkując fakty i pojęcia): w imieniu Andrzeja Sapkowskiego do CD Projekt RED zgłosiła się kancelaria adwokacka. W swoim piśmie (noszącym pewne cechy rekieterki, nie da się ukryć) prawnicy zażądali dla swojego klienta 60 milionów złotych. Jako podstawę podali artykuł 44 ustawy o prawie autorskim, który brzmi: W razie rażącej dysproporcji między wynagrodzeniem twórcy a korzyściami nabywcy autorskich praw majątkowych lub licencjobiorcy, twórca może żądać stosownego podwyższenia wynagrodzenia przez sąd. Wydawałoby się, że w kraju mającym problem z umowami śmieciowymi i paskudną pozycją prekariatu wszyscy powinni wstać i zacząć klaskać. Na pewno zaś na lewicy, bo przecież mówimy o konflikcie jednostki i korporacji. Jeżeli gdziekolwiek i kiedykolwiek w historii naszego kraju owa “rażąca dysproporcja” zaistniała, to właśnie w tym przypadku. 35 koła versus szacunkowy miliard z hakiem, gdy uwzględni się wartość spółki.

Okazało się jednak, że nagle wszyscy dostali amoku wielkich liczb. 60 baniek? Dla buca, który obraża czytelników (sporadycznie) i graczy (w kontekście chamskiego pytania)? Po naszym internetowym trupie! Mógł nie brać kasy z góry! Tyle że na etapie podpisywania umowy z CD Projekt RED Sapek miał pewne prawo być sceptyczny. Poprzednia umowa z Metropolis nawet nie zrodziła gry. No a o tym, jak wspaniale polska kinematografia zadziałała na bazie licencji, chyba nie muszę nikomu przypominać. Był ostrożny, oddał prawa do Wiedźmina firmie, która nie miała studia deweloperskiego, nie istniała na giełdzie. Oddał za sensowną sumę. No i tak by zostało, gdyby nie fakt, że ktoś się do niego zgłosił po latach i przypomniał artykuł 44. Andrzej nie utrzymuje stałego prawnika, większość spraw załatwia za niego wydawca, który nie jest gigantem rynkowym. CD Projekt RED ma dział prawny. Ci ludzie musieli wiedzieć o tym konkretnym zapisie, ale nie zrobili nic, by odroczyć burzę. Bo może się uda? No nie udało się. Kurs akcji zachwiał się dwukrotnie.

Wszyscy zaczęli nagle wypowiadać się i komentować. Najczęstszym błędem, którego nie ustrzegł się nawet mój redakcyjny kolega, było mówienie o domniemanej krzywdzie, jaka spotkała autora. Zapis artykułu 44 ustawy o prawie autorskim nie zajmuje się krzywdami i niesprawiedliwościami społecznymi. Mówi jedynie o “rażącej dysproporcji” i pozostawia decyzję w gestii sądu. Zadziałały też te kosmiczne bańki, jakby nikt nigdy nie słyszał o kotwicach w negocjacjach. Prawnicy nie chcieli przecież 60 balonów, dali tylko znać drugiej stronie, że na milionie złotych ugoda się nie skończy. Bo każdy, kto choć kilka razy zajrzał na wykłady z prawa, wie, że chodzi o ugodę. Korporacji bardziej opłaca się dogadać dyskretnie z adwersarzem niż narażać się na walki w sądzie. Zwłaszcza w tym wypadku, gdy dysproporcja jest wyraźna. Pewnie nigdy nie dowiemy się, jakie ustalenia zapadły, ale ja stawiam na coś w rodzaju 10 milionów. Dużo. Ale…

GramTV przedstawia:

Wśród argumentów pojawiało się “frycowe” za brak wiary we wspaniały projekt (nieistniejącego jeszcze) studia. Niektórzy dyskutanci strzelali kulą w płot, mówiąc, że przecież pruszkowski klub Znicz oddał za bezcen Lewandowskiego, który teraz jest warty kosmiczne sterty kurzu, no i nie płacze. Nie płacze, bo w zapisach FIFA jest coś w stylu artykułu 44 - od każdego transferu “Lewego” klub z Pruszkowa dostaje procent. Za wyszkolenie zawodnika, bo to u nich zaczynał. Lewica nie mogła dojść do zgody, nawet na łamach Krytyki Politycznej - wpływowy bloger Galopujący Major popierał Sapka i zapis prawny, a pisarce Kindze Dunin suma niekoniecznie się podobała i już skakała dalej, mówiąc o sprawiedliwości i różnicach w dochodach. Linków z prawicy nie dam, bo nie mam - nawet koledzy po piórze na łamach mediów się nie wypowiedzieli. Pani Dunin za to była blisko trafienia w sedno problemu, którym się docelowo nie zajmowała.

Kolejną artylerią w fandomowym piekiełku było bowiem wyciąganie kwestii tego, ile w sukcesie marki jest z Sapka, a ile roboty studia. No bo gry sprzedawały też książki. No bo za sukces odpowiadają też ludzie z CD Projekt RED. Nagle zapomniano o burzach, jakie wywołały informacje od dawnych pracowników warszawskiego dewelopera. Nagle studio było jednolite, mało kto pochylał się nad jednostkowym wkładem pracowników. Nagle pokochaliśmy korporację - jasne, że lepszą od wielu innych, do tego od lat uczciwie pracującą poprzez PR na wizerunek białych kapeluszy branży. Nie bez znaczenia miało też to, że to przecież polskie studio. Po drodze jakoś zgubiło się, że Sapek też Polak, ale furda z tym! Wiedźmin nie jest jego do końca. On tylko dał szkic. Reszta masy bezwładnościowej pana Gerwanta należy… do nas?

BUM! Właśnie wylądowaliśmy w okrągłym polu z cyferką 10. Ja zaś przy okazji zająłem się tym, czym zająć się miałem: pozornym uwspólnieniem ikon popkultury. Tak, pozornym, przykro mi. Z postaciami z komiksów i ich adaptacji sprawa jest ciut bardziej skomplikowana - identyfikacja odbywa się na kilku poziomach, ale nigdy nie zachodzi za daleko. Pierwszy poziom to komiksy, które czytaliśmy w dzieciństwie: taki wizerunek superbohatera jest dla nas domyślny i - dzięki odpowiedniej dawce lenistwa intelektualnego - jedyny dopuszczalny. Fakt, że wszelkie Marvele i DC regularnie zaczynają opowieści od zera, zmieniając odpowiednio dużo, by scenarzyści mogli się wykazać, i odpowiednio mało, by bunt czytelników zminimalizować. Tyle że takich geeków, którzy znają wszystkie iteracje, nie ma wielu. Buntownicy głównie wywodzą się z grup, które kolejną spośród iteracji uznali za jedyną słuszną. Nie przypadkowo jest to ta, z którą dorastali.

Z Wiedźminem jest gorzej. Kanon go obejmujący zawiera jak dotąd osiem książek autorstwa niejakiego Sapkowskiego, jeden zbiór opowiadań napisany w hołdzie owemu uzurpatorowi, średnio udany cykl komiksowy z ilustracjami Bogusia Polcha, trochę komiksowych zeszytów od Dark Horse, jeden tragiczny filmoserial i trzy gry, plus dwie kolejne stanowiące wariacje na kanwie. Jedyną poważną zmianą, jaka dotąd się dokonała, było wyciągnięcie Geralta z Rivii z zaświatów przez ekipę CD Projekt RED. Nie będę się kłócił: w jakiś sposób za pomocą owej nekromancji zapewne “zrewitalizowano” i markę, która sama z siebie długo by walczyła na zagranicznych rynkach. Dla większości fanów jednak proza ASa polskiej fantastyki i gry to jeden świat, nie zaś dwa warianty. No i w tym świecie wchodzili w buty Geralta. Gry z założenia były rasowymi przedstawicielkami gatunku cRPG, więc siedząc przed ekranem, podejmowało się decyzje (przewidziane przez twórców, ale jednak). Chyba właśnie w ten sposób większość graczy uznała, że Wiedźmin jest ich współwłasnością i mają pełne prawo wypowiadać się na jego temat na równi z Sapkiem, REDami czy jakimiś hamerykańcami z Netflixa.

Tak sobie, moi drodzy, zbudowaliście iluzję. Geralt z Rivii nigdy nie był wasz i nie będzie, chyba że dołączycie do ekipy Netflixa lub CD Projekt RED. Alternatywnie przy kolejnym konkursie Nowej Fantastyki za ileś lat może wasze opowiadanie przejdzie przez sito redakcji i traficie do kolejnej antologii. Jak wiele razy byście nie grali w kolejne “Wieśki”, jakich byście kostiumów sobie nie uszyli na fandomowe konkursy - Wiedźmin nie jest wasz i nigdy nie będzie. Tak samo jak te miliony, o których mówią prawnicy ASa polskiej fantastyki. Tak samo jak decyzje dotyczące obsady serialu. Z tą niemiłą myślą pozostawiam was w ten sobotni wieczór… Ale w sumie dlaczego niemiłą? Przecież wciąż możecie grać, czytać, oglądać - ale fajnie byłoby pamiętać, komu i w jakiej kolejności tę przyjemność zawdzięczacie... W sumie zaś cały ten niepotrzebny Sezon Burz przyniósł nam kilka fajnych memów, które w tekście zamieściłem.

Komentarze
20
Usunięty
Usunięty
01/11/2018 02:11

Cześć.

       TigerXP, akurat w tym przypadku tak było. Nalfein ma rację. Świat Wiedźmina powstawał powoli. Był duży, spójny i wciągający. Powoli więc "wciągał" czytelników. Był  "Nasz" , jakby znajomy z kart podręczników, legend, opowieści, więc powoli staliśmy się "jego" uczestnikami. Był logiczny, wiarygodny, ale lekko szalony - jak świat widziany z pod lekko przymkniętych powiek, z rozmazanym ruchem, plamami barw i mrokiem po kontach. Nie było wtedy czegoś podobnego. Wtedy to było cos takiego jak dzisiaj .... hmm ... film Avatar.   Szok kulturowy.  Czytałem po kolei to wszystko, więc gdy pojawiła się możliwość, że będzie przyzwoita gra, że można będzie wsadzić tam ręce, głowę i serce nie było siły, żeby nie kupić egzemplarza i nie zagrać. Raz, drugi i kolejny.  Jakbyś nagle mógł kupić bilet na wycieczkę na planetę Pandora w Alfa Centauri.  Do tego gra wydana przez polską Firmę, z błogosławieństwem autora. Rewelacja. :). Wszyscy grali.  Potem, rozpędzona Korporacja wydawnicza dała radę. Kasa, skala działania i świat u stóp. A dzisiaj te książki i pudełka z grami stoją na półkach, czasami cicho pomrukując przez sen.  Ciekawe czy będzie dalszy ciąg opisanych w nich historii - jak ze wszystkimi wielkimi opowieściami, zawsze szkoda gdy się kończą.  KG

Usunięty
Usunięty
31/10/2018 21:56
35 minut temu, Nalfein napisał:

Po wydaniu W1 wcale nie było tak różowo jak CDP zakładał i właśnie dzięki sprzedaży w Polsce i na wschodzie CDP nie poszedł z torbami. To, że ktoś kupił wieśka na promocji na promocji w steamie rok później, albo po wydaniu W2 jak już była większa popularność nie miało takiego znaczenia dla przetrwania CDP jak ten początkowy umiarkowany sukces na naszym i rosyjskim rynku.

Tutaj zeszliśmy trochę z tematu. To co piszesz oczywiście jest prawdą, ja po prostu nie do końca jestem przekonany czy gra osiągnęła sukces dzięki książce. 

36 minut temu, Nalfein napisał:

Tak? A ciekawe ile osób kojarzy dzisiaj Shattered Steel? Albo Jade Empire?

Shattered Steel ma już swoje lata, więc siła rzeczy wielu młodszych graczy nie będzie jej pamiętać. A co do Jade Empire to raczej znana produkcja, tak mi się przynajmniej wydaje. Ja przynajmniej doskonale pamiętam jej premierę. 

Nalfein
Gramowicz
31/10/2018 21:18
7 minut temu, TigerXP napisał:

Poszli do sklepów jak gry się okazały dobre. Książka tutaj nie miała na to żadnego wpływu. 

Po wydaniu W1 wcale nie było tak różowo jak CDP zakładał i właśnie dzięki sprzedaży w Polsce i na wschodzie CDP nie poszedł z torbami. To, że ktoś kupił wieśka na promocji na promocji w steamie rok później, albo po wydaniu W2 jak już była większa popularność nie miało takiego znaczenia dla przetrwania CDP jak ten początkowy umiarkowany sukces na naszym i rosyjskim rynku.

7 minut temu, TigerXP napisał:

Poszli do sklepów jak gry się okazały dobre. Książka tutaj nie miała na to żadnego wpływu. 

Wszystkie gry Bioware są rozpoznawalne i tutaj nie ma wpływa to czy były na licencji SW, D&D, czy własnej. 

Tak? A ciekawe ile osób kojarzy dzisiaj Shattered Steel? Albo Jade Empire?




Trwa Wczytywanie