Carmageddon: Reincarnation - recenzja

Paweł Pochowski
2015/06/01 18:00

O, nie! - krzyczą niewinni, rozjeżdżani bezlitośnie przechodnie. O, nie! - krzyczą rozwalani przeciwnicy. O, tak! - krzyczy gracz zażywając kolejnych dawek niezdrowej ekscytacji związanej z masakrowaniem przeciwników oraz postronnych NPC.

Carmageddon: Reincarnation - recenzja

Carmageddon to uznana, choć trochę zakurzona marka, która w pamięci graczy zapisała się jeszcze w 1997 roku i z miejsca zaszokowała społeczeństwo swoją "niezwykłą brutalnością". Początki cyfrowej rozrywki nie były łaskawe dla kontrowersyjnych gier i choć dziś pewnie rozjeżdżanie cyfrowych ludzików nikogo specjalnie nie obrazi, wtedy była to prawdziwa światoburczość, a produkt w wielu krajach musiał ukazać się w ocenzurowanej wersji. Oczywiście to nie przeszkodziło, a wprost pomogło zdobyć Carmageddonowi rzeszę fanów.

Marka z czasem dorobiła się dwóch sequeli, w tym jednego nieuznawanego przez jej twórców, aż w końcu od roku 2000 spoczęła zakurzona w magazynie zapomnianych gier. Kto wie, jaki byłby jej dalszy los, gdyby kilka lat temu nie nastała moda na crowdfunding, który z czasem stał się nie tylko trampoliną dla niezależnych twórców do świata dużego biznesu, ale także możliwością powrotu weteranów branży z projektami, na który nikt inny nie wyłożyłby już funduszy. W ten oto sposób Stainless Games otrzymało od graczy ponad 600 tysięcy funtów na stworzenie nowej wersji klasycznego Carmageddona. Faza produkcji rozpoczęła się jeszcze w roku 2011 (przed zbiórką), a zakończyć miała się w 2013.

Tymczasem po drodze twórcy zdecydowali się na skorzystanie z Steam Early Access, co dodatkowo wydłużyło cały proces. Fakt faktem, że rok temu opisywałem swoje wrażenia z alfy, która sprawiała jeszcze wiele problemów technicznych i była w bardzo wczesnej wersji. Stąd też w pewien sposób bałem się o ten projekt, od samego początku podejrzewając, że jego premiera może okazać się dla wielu graczy sporym rozczarowaniem. I faktycznie może tak być i to nawet z dwóch powodów.

Główne zasady rozgrywki się nie zmieniły. Także dlatego, że Carmageddon: Reincarnation był pomyślany nie jako nowa część w serii, a bardziej remake pierwszej części, stąd wiele elementów przeniesionych jest dosłownie żywcem. Dotyczy to także trybów rozgrywki. Podstawowym z nich jest oczywiście kariera, w której startujemy w szeregu 16 imprez. Pierwszych jedenaście z nich składa się z trzech wyścigów, pięć kolejnych - z czterech. Ostatni jest pojedynczy, bo stanowi niejako finał rozgrywki. Odblokowanie nowego modułu wymaga od graczy każdorazowo zebrania w poszczególnych wyścigach wystarczającej ilości punktów. Wraz z dostępem do nowych imprez odblokowujemy także nowe samochody dla siebie i przeciwników, nowe trasy i tryby zabawy oraz ulepszenia dla samochodu. To akurat ważne, by inwestować w posiadany wóz, bo robią to także przeciwnicy, a rywalizacja z nimi z czasem robi się naprawdę zacięta.

Cele wyścigów są różne, ale sposoby na zwycięstwo podobne. Bo obojętnie czy mamy przejechać określoną ilość okrążeń czy może zaliczyć podaną liczbę checkpointów najczęściej wygrać można także rozjeżdżając na mapie wszystkich przechodniów lub niszcząc wrogów. Istnieją także inne tryby zabawy, jak klasyczny deathrace, w którym okrążenia możemy nie tylko ukończyć, ale także ukraść przeciwnikom (wiecie jak), albo nowe, w których głównym celem jest chociażby ucieczka przed innymi uczestnikami ruchu (jesteśmy dla nich celem) lub po prostu czysta rozwałka na wyznaczonym placu. Grać można także w trybie dowolnym lub w multi, choć trzeba przyznać, że chętnych do rywalizacji póki co nie ma zbyt wielu i trzeba ich szukać albo w weekend, albo w popołudniowych lub wieczornych godzinach, choć i to nie zawsze gwarantuje sukces.

Trzeba przyznać, że Stainless Games stanęło na wysokości zadania, jeżeli chodzi o wypełnienie gry zawartością. Do dyspozycji graczy oddanych zostało kilka map, wśród których wytyczono około trzydziestu różnych tras. Mapy są spore i tradycyjnie dla serii po brzegi wypełnione znajdźkami, bonusami, ciekawymi miejscami oraz przechodniami tylko czekającymi, aż ich nogi zostaną wyrzucone wysoko w powietrze przez rozpędzony, pokracznie wyglądający samochód. Często wspomniane nogi lądują potem oddzielnie od ciała, na co patrzy się z prawdziwą przyjemnością. Często podczas zawodów olewałem chwilowo wyznaczone cele, bo znalazłem rampę z której koniecznie chciałem wyskoczyć, miejsce wypełnione ciekawymi znajdźkami lub po prostu wdałem się w wojnę z przeciwnikiem na fajnie zrealizowanym fragmencie poziomu. Oto czar Carmageddonu.

Wracając na moment do zawartości, twórcy przygotowali także sporo samochodów. Pojazdów w grze jest ponad dwadzieścia. Część z nich wzorowana była na prawdziwych samochodach, jak Lamborghini czy Volkswagen Beetle - popularnie zwany Garbusem. Cześć pojazdów przeniesiono z pierwszych dwóch gier z serii, część zaprojektowano zupełnie na świeżo. Znajdziecie wśród nich zarówno szybkie auta sportowe, jak i znacznie masywniejsze "bolidy", nadające się głównie do rozwałki. Jest także wzorowany na dragsterach Annihilator. Położony na tyle środek ciężkości wraz z ogromną mocą przekazywaną tylko i wyłącznie na tylne koła i nienaturalnie długim "nosem" czynią ten pojazd praktycznie niegrywalnym, bo ciężko zmusić go do jazdy prosto. Szczególnie, że mocniejsze naciśnięcie gazu podrywa wóz na dwa koła, co powoduje kompletną utratę sterowności, a więc i pozbawia wpływu na to, gdzie jedzie. Nie zmienia to jednak faktu, że wozy są "pojechane" i to akurat spory plus gry.

GramTV przedstawia:

Tym bardziej, że twórcy przyłożyli się do stworzenia naprawdę dobrego, dynamicznie działającego trybu zniszczeń, w którym samochody nie tylko gną się na tysiąc możliwych sposobów, ale także odpada z nich praktycznie większość elementów z karoserią, kołami czy elementami dekoracyjnymi (lub w przypadku tej gry, wprost dekapitacyjnymi) włącznie. No i przechodnie także rozlatują się dosłownie na kawałki pod wpływem naszych poczynań, co w połączeniu z bardzo ostrą, metalową muzyką czyni rozwałkę w Carmageddon: Reincarnation niezdrowo aż smaczną. Gdzieś tam towarzyszyło mi uczucie, że nie powinienem czuć aż takiej frajdy z pozbawiania życia setek przechodniów oraz doprowadzania do wybuchów aut przeciwników, ale i tak każdorazowo dociskałem gaz, gdy tylko pojawiała się szansa na uderzenie w kogoś z rozpędu. Taki urok tej gry.

Problem polega na tym, że niezależnie od trybu czy mapy zawsze mamy do czynienia z tym samym modelem prowadzenia samochodu. Modelem, który trzeba przyznać, bardzo mocno przypomina ten z pierwszych Carmageddonów, ale może to być zaletą jedynie dla tych, którzy oczekują od gry maksymalnego trzymania się pierwowzoru. Bo to, że coś było dobre prawie dwadzieścia lat temu, nie oznacza, że jest wystarczająco dobre na dzisiejsze standardy. I właśnie model sterowania pojazdami w moim mniemaniu jest tego idealnym przykładem, bo jest on po prostu słaby. Samochody, choć różnią się od siebie zachowaniem, cierpią na wieczne ślizganie się zupełnie jakby nawierzchnię stanowił lód. Strasznie utrudnia to zabawę, bo auta bardzo często wpadają w poślizgi, z których trudno je wyprowadzić lub generalnie jeżdżą zupełnie inaczej, niż byśmy tego od nich oczekiwali. Oczywiście mogą znaleźć się osoby, dla których takie zachowanie wozów będzie składową grywalności lub elementem podwyższającym trudność zabawy, odbiorą więc go pozytywnie. Ja za to przez cały spędzony z Carmageddon: Reincarnation czas pragnąłem, by samochody prowadziły się po prostu inaczej. Lepiej.

Śledząc opinie o Carmageddon: Reincarnation łatwo natknąć się na graczy, którzy wsparli projekt we wczesnej fazie, choć oczekiwali po nim czegoś zgoła odmiennego. Mieli nadzieję, że Stainless Games zrobi nowego Carmageddona - równie zwariowanego i krwawego co kiedyś, ale z nowoczesnym modelem sterowania i "next-genową" oprawą graficzną. Natomiast twórcy pragnęli stworzyć dokładnie takiego samego Carmageddona, co kiedyś. Udało im się to z wszystkimi pozytywnymi oraz negatywnymi skutkami ciągnącymi się za tą decyzją.

Niestety, to co im się nie udało, to odpowiednie przygotowanie gry do premiery. Mimo długiej fazy wczesnego dostępu Carmageddon: Reincarnation jest dość problematycznym tytułem. To, że alfę oraz następnie betę trapiło wiele problemów, było zrozumiałe, niestety część z nich została usunięta tylko połowicznie. Stąd też optymalizacja gry jest słaba i to pomimo faktu, że nawet na najwyższych ustawieniach produkcja wygląda jakby miała dziesięć lat. Co więcej, wczytywanie wyścigu trwa całe wieki, a i podczas niego doświadczamy problemów - gra potrafi mocno chrupać, a nawet czasem się dosłownie zatrzymać. Także w menu modele aut ładują się długo, a czasem na podsumowaniu linii startowej naszym wrogom brakuje tekstur na pojazdach. Wielu graczy skarży się także, że tytuł jest u nich praktycznie niegrywalny, pomimo spełnienia przez ich komputer minimalnych czy nawet zalecanych wymagań.

Problemy techniczne bolą tym bardziej, że graficznie Carmageddon: Reincarnation osadzony jest jeszcze w poprzednim dziesięcioleciu. Generalnie rzecz biorąc, tytuł ten jest po prostu brzydki. Tak zwyczajnie w świecie brzydki, całkowicie przestarzały. Dotyczy to trochę mniej samochodów, a bardziej map, ale pierwsze nie prezentują się wcale sporo lepiej od drugiego. Od przechodniów, przez budynki, po samochodach kończąc - wszystko tu jest po prostu biedne pod graficznym względem. Rozumiem, że to remake, ale wszyscy liczyli na przystającą do dzisiejszych czasów oprawę graficzną. Tak się jednak nie stało. Gdyby ktoś pokazał mi obrazki z Carmageddon: Reincarnation mówiąc, że to gra z 2006 roku z całą pewnością bym w to uwierzył.

Nie będę ukrywać, że dawno temu miałem nadzieję, że Carmageddon: Reincarnation będzie grą o innych założeniach. Liczyłem na nowoczesnego Carmageddona, ze świetną oprawą graficzną i przyjemnym modelem sterowania pojazdami. No i z bardziej "żywym" multi i mniejszymi problemami technicznymi. Oczywiście nie obrażam się na Stainless Games za to, że zrobili grę taką jaką chcieli oraz na jaką pozyskali pieniądze od fanów. To ich decyzja, a ja nie mogę odjąć punktów produkcji za to, że nie jest taka, jakbym chciał. Ale gdy już twórcy decydują się na jedną koncepcję, ale jej w pełni nie realizują, mogę czuć się zawiedziony. Carmageddon: Reincarnation nie do końca sprawdza się jako remake. Nie z tą oprawą graficzną, tak słabym doszlifowaniem gry (lub właśnie brakiem szlifu), jak i przestarzałym modelem sterowaniem samochodami. Gdyby nie ten ostatni element, ocena byłaby wyższa aż o punkt. A tak, Carmageddon: Reincarnation w mojej opinii zasługuje tylko na sześć i pół, w dziesięciostopniowej skali. Polecam tylko tym, którzy chcą zagrać w dokładnie tego samego Carmageddona, co w latach 90-tych. Osoby czekające na nowe wcielenie marki, muszą jeszcze uzbroić się w cierpliwość i poczekać na jej rozwój.

6,5
Choć krew ścieka z ekranu, co wywołuje niezły uśmiech u wszystkich chorujących na pragnienie rozwałki, to nie do końca taka reinkarnacja, na jaką czekałem
Plusy
  • klasyczny Carmageddon
  • rozwałka po całości
  • sporo poziomów
  • nowe oraz klasyczne dla serii samochody
  • dobry model zniszczeń
Minusy
  • słaba oprawa wizualna
  • niezbyt dobra optymalizacja
  • błędy techniczne
  • ślizgające się auta
Komentarze
15
Usunięty
Usunięty
05/06/2015 18:00

Moja subiektywna ocena to 8/10.Gierka jest po prostu świetna. Przypomniały mi się dawne czasy z carma splat pack jak i z dwójeczką. Tryby gry bardzo ciekawe. Fizyka gry genialna, tu bałem się najbardziej że im nie wyjdzie, ale podołali :)Ktoś wyżej pisał że dla niego minusem jest fizyka bo można nawet na prostej drodze stracić kontrolę. I o to właśnie chodzi!!! Odniosłem wrażenie, że niektórzy to by chcieli by się auto trzymało drogi jak w NFSie. Inni już próbowali wstawiać fizykę gry ala nfs do carmy i wyszła kiszka (patrz TDR2000).AI przeciwników wzrosło znacznie w porównaniu do poprzednich części. Teraz oponent nie wjedzie bezmyślnie w ścianę na pełnym gazie, chyba że miał powód ;) Teraz unikają uderzeń jak należy, robią zmyłki, triki, mogą nawet używać tych samych powerupów. Po prostu bajka.Największy minus dla mnie to optymalizacja.Mniejszy minus to grafika, ale to akurat dla mnie jest mało istotne. Może patche coś poprawią.

Usunięty
Usunięty
02/06/2015 23:11
Dnia 02.06.2015 o 22:26, Zaix_91 napisał:

A jakie to ma znaczenie? Żadne. Czy kupując grę zastanawiasz się, jaki miała budżet? I jak co, wynosił on 500 tysięcy to produkcja może być mierna, a jak ponad kilka milionów to musi być na 9+? To chyba nie działa w ten sposób.

owszem, grami interesuję się na tyle by sprawdzić czy to tytuł z jednym A czy z trzema. Tak jak tytułowi z budżetem około miliona, już na starcie sprzedawanej za 25€ jestem w stanie wybaczyć niedociągnięcia (zwłaszcza w grafice, która kosztuje najwięcej) i zwyczajnie się ich spodziewam bo trudno oczekiwac cudów, tak przy grze za milionów sześćdziesiąt sprzedawanej za 60€ plus seasons pass za drugie tyle już tak średnio, bo oczekiwania są zupełnie inne.Tymczasem growe dziennikarstwo robi dokładnie na odwrót, więcej wybacza grze która miała czas i środki by być dobrą gdyby tylko chciała (pozdro overrated tytuły bethesdy), za to wyżywa się na mniejszych tytułach gdzie wiadomo było że zwyczajnie nie da się zrobić czegoś z niczego*. Jakoś w przypadku filmów nikomu nie przychodzi gnoić Kung Fury za to że nie ma CGI na poziomie Avengersów i docenia ile osiagnięto mając takie a nie inne środki, kiedy w przypadku gier jest dokładnie odwrotnie*aczkolwiek nie mówię ze tak akurat jest w tym tekście, bo carmaggedon interesował mnie o tyle o ile, przykuło mnie tylko zdanie o grafice, bo nie rozumiem poziomu oczekiwań w tej materii skoro wszyscy wiedzieli ile na tę grę zebrano

Zaix_91
Gramowicz
Autor
02/06/2015 22:26

> Ile ta gra wtedy zebrała? Milion? Sorry, sprawdziłem KSa, nawet nie milion, 600 tysięcy.> Czego autor się spodziewał za takie pieniądze, drugiego project cars?A jakie to ma znaczenie? Żadne. Czy kupując grę zastanawiasz się, jaki miała budżet? I jak co, wynosił on 500 tysięcy to produkcja może być mierna, a jak ponad kilka milionów to musi być na 9+? To chyba nie działa w ten sposób.




Trwa Wczytywanie