Historia samej redakcji gram.pl - czyli naszej ekipy odpowiedzialnej za publicystykę - jest dla mnie najłatwiejsza do opowiedzenia. Ja ją założyłem i wciąż tu jestem, na dodatek na razie nigdzie się nie wybieram. Aktualnie chyba w całym gram.pl nie ma nikogo równego mi stażem...
Szczerze mówiąc, o mały włos a nie miałbym o czym pisać. To było jakoś u schyłku zimy, na początku 2006 roku... odezwał się do mnie kolega z dawnej redakcji GameStara i - jak to mówią - dał cynk. Cynk o planach na rozwój portalu gram.pl, wówczas jeszcze integralnej części firmy CD Projekt. Ktoś tam kombinował nad nowymi horyzontami i poszukiwał osoby zdolnej podjąć się utworzenia profesjonalnej redakcji. Cóż, jako z jednej strony dziennikarz, z drugiej były sys-admin (czyli człowiek mający za sobą chrzest bojowy w ekstremalnych warunkach i potrafiący w nich stworzyć grupę nawet z reprezentantów "IT Crowd"), czułem sie na siłach. Pracę przy pogrobowych szczątkach GameStara byłem skłonny cisnąć od ręki, skoro pojawiała się szansa stworzenia czegoś nowego.
Tak więc spotkałem się z owym człowiekiem, który poszukiwał naczelnego. Był nim Jarek Orzeszek, starym bywalcom forum znany jako Tuddrussel. Porozmawialiśmy nieco i... pożegnaliśmy się. Okazało się, o czym mnie nie poinformowano zawczasu, iż pracować mam stacjonarnie, w biurze CD Projektu na Jagiellońskiej. Cóż, nie po to kiedyś rzucałem pracę w korporacji, by znowu iść gdzieś na etat. Na dodatek uważałem i uważam dalej, że zawiadywanie redakcją portalu to praca w innym zakresie godzin, niż zwykłe siedzenia w biurze. Tak więc omal się to wszytko nie skończyło na jednej rozmowie. Jednakże w kwietniu 2006 roku doszło do drugiego spotkania - tym razem bez poruszania tematu pracy biurowo-etatowej. Stało się, zostałem redaktorem naczelnym redakcji gram.pl. Pozostało mi tylko stworzyć ową redakcję...
Praca u podstaw
Potrzebowałem zaufanego pomocnika. Sięgnąłem oczywiście do zasobów rozbitej redakcji GameStara (najpierw rozważa się ludzi relatywnie niedawno sprawdzonych w ogniu walki) i ściągnąłem Hakkena, czyli Sławka Uliasza. Dziś nie ma go już w składzie, jakoś porzucił dziennikarstwo... ale po kolei. Redakcję stworzyliśmy z dwóch oddzielnych członów. Z jednej strony byli nasi dawni koledzy redakcyjni: Siwy i Mal porwani z Gier-Online (gdzie znaleźli tymczasową ostoję), Szary Płaszcz, JeRzy (dziś redaktor działu publicystyki w Nowej Fantastyce), używający zwodniczych pseudonimów Jacek Komuda i dołączeni na próbę wspólni znajomi. Z drugiej dość świeży narybek, autorzy z okolic kształtującego się wówczas Wirtusa (wcześniej znanego pod nazwą GamePress.pl - dop. Mejste) - ich naczelny z upadłego projektu zgłosił kiedyś chęć współpracy w CD Projekcie. Zostało to przekazane Jarkowi... no i tak trafili do mnie.
Stara kadra musiała dotrzeć się z nową, na której wcieleniu w skład bardzo mi zależało. Wiedziałem, ze moja dawna ekipa nie będzie w stanie zapewnić mi wystarczających obrotów. Cóż, w porównaniu z prasą drukowaną stawki w sieci są śmieszne. Oferując więcej niż inni, mogłem przebierać w ludziach, ale... wyżywienia dla ludzi dorosłych, czasem posiadających potomstwo, zapewnić nie mogłem. Musiałem się liczyć z tym, iż pracować będą w wolnych chwilach. Dlatego konieczna była młoda krew. Dziś owa młoda krew to już stara gwardia: Zaix, Mejste... w sumie są tu cały czas i przetrwali moją starą ekipę, która rozeszła się za chlebem po telewizji, studiach deweloperskich, kancelariach prawnych, czort wie gdzie jeszcze.
Czas rewolucji
Zgodnie z wyznaczonym kamieniem milowym, w maju redakcja była już gotowa. Zadebiutowaliśmy recenzją jednego z "nowych" - Chimairy. Choć od początku mówiło się o szybkim nadejściu niezależności od CD Projektu, przyszło na nią nam długo poczekać. Prowadziło to do dziwnych sytuacji - jak na przykład niemożność nazywania rzeczy po imieniu. Uznano odgórnie, iż lepiej będzie, by recenzje zwały się "rzut okiem", bo słowo "recenzja" nie wchodziło w grę w momencie, gdy pisaliśmy jedynie o grach z pakietu CDP i byliśmy zarazem działem tej firmy. Tak więc już kilka dni później mieliśmy tekst Siwego o grze Stubbs: The Zombie, recenzją się nie ważący mienić. Okres przejściowy, jak się okazało, miał potrwać znacznie dłużej, niż kiedykolwiek podejrzewałem. Cóż, jednak nie było to z winy redakcji, więc cały czas forsowaliśmy ustaloną na starcie wizję portalu i obecnej na nim publicystyki. Musieliśmy też jakoś przełamać nieufność osób, które zajmowały się pisaniem na gram.pl nim ja się pojawiłem (kultowe swego czasu "rozmowy na koniec tygodnia"?) - Chamberlyna i Domka (szefa wówczas zupełnie oddzielnego organizmu, czyli newsroomu).
Wizja była prosta i wynikała z planowanej niezależności. Stworzyłem redakcje z najemników, którzy nie odpowiadali bezpośrednio przed firmą, a jedynie przede mną i przed Hakkenem. Taki wentyl bezpieczeństwa, gdyby jakiś nowo przyjęty marketingowiec postanowił użyć redakcji to swych celów. Chodziło o pisanie niezależnej publicystyki, co siłą rzeczy w fazie bycia działem CD Projektu nie było proste. Co z tego, że w CDP nikt na nas nie naciskał? Czytelnicy i tak wiedzieli swoje... taka już natura sieci. Gdy piszemy dobrze, to się sprzedajemy, a gdy źle... to sprzedajemy się drugiej stronie. Ewentualnie po prostu nikt nie pamięta o tekstach innych niż ten, który akurat komentuje. Robiliśmy po prostu swoje, wiedząc, że już wkrótce karty zostaną odkryte i gram.pl stanie się bytem niezależnym...
Okres błędów i wypaczeń
Pech chciał, że ów wyczekiwany moment nadszedł dopiero 1 lutego 2008 roku. Była to pewna drobna różnica w stosunku do początku jesieni 2006, na którą to orientacyjną datę miałem być na początku gotowy. Nie przejmowałem się jednak i realizowałem zamierzenie. Pierwszym tekstem nie o grze CDP była recenzja TES IV: Oblivion, którą Szary Płaszcz napisał po pretekstem uzupełnienia cyklu artykułów o serii Bethesdy (do III części wydawcą był CD Projekt). Stopniowo coraz bardziej odważnie wypływaliśmy na szersze wody. Bardzo nam pomogło pojawienie się w sklepie gram.pl gier innych wydawców - ale na początku nie mieliśmy tej asekuracji. W przewidzianym terminie redakcja doszła do ostatniego kamienia milowego. Nadszedł moment, by zacząć eksperymentować.
Testowaliśmy cotygodniowe felietony, szukaliśmy też, wzorem chociażby prastarych pism branżowych, tematów pobocznych bliskich graczom i graczkom. Pojawiły się recenzje książek, komiksów, filmów, gier "bez prądu"... Wiele z naszych pomysłów zostało ciepło przyjętych przez małe, ale wierne grupy gramowiczów. Cóż z tego, skoro ogólnie ilość odsłon nie usprawiedliwiała płacenia autorom za teksty. Życie jest okrutne i rewiduje idealistyczne podejście, albo spycha je do blogosfery. Myśleliśmy, że bardziej zarazimy Was naszymi pomysłami. Po pewnym czasie wycofaliśmy się więc, teraz tematyka "niegrowa" pojawia się bardzo sporadycznie. Gdzieś w tym czasie dołączyli do nas dziś bardzo rozpoznawalni autorzy - Mastermind, którego poznałem pracując dla zawieszonego już (i to chyba na dobre) pisma i Myszasty, który dla nas rzucił normalną pracę i został stachanowcem.
Wichry zmian
Relatywnie niedługo po usamodzielnieniu się gram.pl, zostałem zmuszony do pożegnania się z funkcją redaktora naczelnego... bo temat pracy etatowej powrócił jak zły sen, a ja nie zamierzałem ustąpić. Zająłem się więc pisaniem. Zgodnie z moimi podejrzeniami, zawiadywanie w ten sposób portalem okazało się dalece niepraktyczne, bo na gram.pl coś dzieje się bez przerwy, więc podróże do biura to czas stracony. Kolejno funkcję naczelniczą przejmowali inni. Najpierw PlushowyMisio, czyli Leviathan, czyli ten, który kiedyś dał mi cynk, a później dołączył do ekipy. Później postanowił być redaktorem naczelnym dla odmiany w Imperium Gier, ale niedawno znowu postanowił zmienić pracę. Przewinęli się jeszcze w tej roli Fett, Spayki, Curtiss, Willow....
Nadszedł wreszcie bardzo ważny moment w historii gram.pl jako całości. Byliśmy spółką niezależną, ale wciąż znajdującą się w pakiecie kontrolowanym przez założycieli CD Projektu, a co za tym idzie, biura mieściły się w jednym kompleksie z innymi spółkami z rodziny. W dobie kryzysu normą są zmiany właścicieli firm - przeszliśmy pod skrzydła Action S.A. Oznaczało to miedzy innymi przeniesienie się biura dużo, dużo dalej od centrum Warszawy. Wtedy Tuddrussel stwierdził, iż nie ma szansy, by znalazł naczelnego stacjonarnego. Wróciłem więc do zarządzania redakcją (co po części cały czas robiłem w jakimś stopniu, ale nieoficjalnie), mrucząc pod nosem sakrastyczne "a nie mówiłem..." Krótko po tym Jarek pożegnał się z gram.pl (chyba i dla niego było za daleko, mieszkamy blisko siebie). Potem swą drogę obrał Hakken. Zostałem żywą skamienieliną...
Nowy początek
Nowy właściciel to okazja do porządków. Stopniowo mogłem wreszcie zrealizować ostatnie z zagubionych na przestrzeni lat planów. Ekipa zmieniła się, wiele osób powędrowało własnymi drogami, ale zarazem w newsroomie pojawiły się nowe talenty. Pożegnaliśmy więc sztuczną i wywodzącą się z pradziejów rozdzielność. Dziś - jak zauważyliście - nie ma już podziału na osoby od newsów i osoby od dłuższych tekstów. Zwarliśmy szeregi, chwilkę znowu trzeba było się docierać, ale jak widzicie, w siódmy rok wchodzimy w kwitnącej formie, choć... od wielu miesięcy znowu nie jestem redaktorem naczelnym. Rozwój wymusił integrację z resztą firmy, a to oczywiście oznacza pracę przy biurku w Action S.A.
Nowym rednaczem został Knicz, znacznie ode mnie młodszy facet, mający głowę pełną nowych pomysłów. Został ściągnięty z Gamezilii przez naszego dyrektora zarządzającego, który Krzyśka dobrze poznał kiedy tam jeszcze pracował. Knicz wprowadził nieco zmian, nie robił jednak rewolucji. Po co bowiem zmieniać coś, co dobrze działa?
Redakcjne potrzeby jednak rosły, przez co załoga nadal puchła. Ekipę zasilił na przykład Mateusz „MATE” Kołodziejski, który po godzinach współtworzy serwis Masagratorzy skupiający się na grach z PSP. Zaitsev niestety odnalazł powołanie w inżynierii, zawodzie do którego się przyuczał przez ostatnie lata, ale na swoje miejsce polecił zdolnego Roberta Sawickiego, którego bliżej mogliście poznać na materiałach z ostatniego Gamescomu. Naszym najnowszym nabytkiem Mateusz Stanisławski, bardzo solidny newsman mieszkający w Wielkiej Brytanii.
I tak sytuacja się ma na dzień dzisiejszy. Piszemy dużo, a planujemy jeszcze więcej, jeszcze nie raz Was zaskoczymy.