Unmatched: Bitwa legend – recenzja pojedynkowej gry planszowej

Jakub Zagalski
2021/08/15 09:20
0
1

Czy Robin Hood pokonałby mitologiczną Meduzę? Sindbad czy Król Artur – kto lepiej włada mieczem? Jeżeli chcecie się przekonać, musicie sięgnąć po znakomitą grę planszową Unmatched.

Unmatched: Bitwa legend – recenzja pojedynkowej gry planszowej

Starcia bohaterów z kompletnie oderwanych od siebie uniwersów to nic nowego w świecie gier wideo. W Super Smash Bros. Snake z Metal Gear Solid może skopać tyłek Pikachu (albo na odwrót), a ładnych parę lat temu mistrz Yoda pokazał wojownikom Soul Calibur, jak się włada mieczem w odległej galaktyce. Na Igrzyskach Olimpijskich w Tokio nawet Mario rzucił wyzwanie Sonicowi, a w PlayStation All-Stars Battle Royale można dać łupnia Big Daddy'emu z Bioshocka, wcielając się w Kratosa czy Nathana Drake'a.

Pojedynkowe crossovery to świetna sprawa, o czym doskonale wiedzą też twórcy planszówek. Szczególnie ci odpowiedzialni za system Unmatched, który po miesiącach oczekiwań wreszcie zawitał na polskie stoły w rodzimym wydaniu.

Do boju, Polsko!

Unmatched to nazwa systemu, bo nie można tu mówić stricte o serii gier, który zadebiutował na zachodzie w 2019 roku. Polskie wydanie to efekt pracy Ogry Games, którzy na pierwszy ogień wypuścili dwa pudełka z logiem Unmatched, czyli Unmatched: Bitwa Legend część 1 i Unmatched: Robin Hood vs Wielka Stopa. I teraz pierwsza sprawa: każdą z tych gier można traktować jak niezależną produkcję, a jednocześnie są one w pełni kompatybilne i wręcz stworzone do mieszania ich zawartości.

Unmatched: Bitwa legend część 1 zawiera dwustronną planszę, cztery figurki bohaterów, dedykowane talie kart, żetony pomocników i liczniki punktów życia. To wystarczy do rozgrywania emocjonujących pojedynków 1 na 1 i drużynowych 2 na 2. Unmatched: Robin Hood vs Wielka Stopa jest tańszym i mniejszym wariantem, bo zawiera tylko dwie tytułowe postacie (plansza, karty i cała reszta potrzebna do grania też oczywiście się tam znajdują). Oryginalny wydawca zdążył już wypuścić szereg kolejnych zestawów z takimi legendami jak Sherlock Holmes, Dracula, Bruce Lee, raptory z Parku Jurajskiego czy bohaterowie serialu Buffy: Postrach wampirów. Wkrótce do świata Unmatched mają też dołączyć herosi Marvela. Na początek w USA, ale polski wydawca nie ukrywa, że zamierza rozwijać tę linię i należy się spodziewać kolejnych pudełek z polskim tłumaczeniem.

Niniejsza recenzja dotyczy Unmatched: Bitwa legend część 1, choć główne założenia i ocenę jakości wykonania można odnieść do pudełka z Robin Hoodem i Wielką Stopą.

GramTV przedstawia:

Otwierając pudełko polskiego wydania Unmatched, oczom ukazuje się pięknie podzielona i rozmieszczona zawartość. To nie jest gra FFG, gdzie bez dokupionego insertu plastikowi mieszkańcy walają się po swoim kartonowym domu, a wszystkie karty trzeba popakować do woreczków strunowych. Dzięki temu, że Unmatched to stosunkowo niewielka, jeśli chodzi o liczbę komponentów, gra, w pudełku znalazła się idealna, szyta na miarę wypraska. Każda figurka, talia, żeton itp. ma swoje miejsce, nic się nie przesuwa. Mała rzecz, a cieszy i zasługuje na akapit pochwały.

Porządek w pudełku jest miły dla oka, a przede wszystkim usprawnia przygotowanie rozgrywki. W przypadku Unmatched jest ono banalnie proste: wybieramy, po której stronie planszy chcemy gra, rozstawiamy figurki i żetony pomocników na wyznaczonych miejscach, tasujemy talie i dobieramy po pięć kart na rękę, ustawiamy punkty życia i… FIGHT!

Waleczne figurki

Unmatched: Bitwa legend część 1 to pojedynkowa gra karciana, która korzysta z prostej planszy i ładnych figurek, choć ich wygląd ma jedynie walor estetyczny. To znaczy, że w grze można by po prostu przesuwać pionki, ale nie oszukujmy się: każdy nerd woli mieć ładną figurkę do pomalowania, a nie drewnianego mepla.

Tutaj jedna uwaga i łyżeczka dziegciu, choć wiem, że nie każdy tak to odbierze. Zwykle figurki w grach znajdują się w stanie "surowym". Czyli jako jednolity szary plastik wymagający nałożenia podkładu, jeżeli chcemy się bawić w mniej lub bardziej szczegółowe malowanie. W Unmatched figurki mają odczepiane kolorowe "podstawki", by łatwo było je rozróżnić na planszy. Od nowości są szare i standardowo bez podkładu, ale za to producent chlapnął je, czy raczej zanurzył w czarnym washu. Dla tych, którzy nie malują figurek: wash to rzadka farbka, która po nałożeniu na plastik wypełnia szczeliny, zagłębienia, nadając efekt "cieniowania" i "głębi". Każdy początkujący malarz uwielbia wash, bo w prosty sposób można nim osiągnąć przyjemny dla oka efekt.

Waleczne figurki, Unmatched: Bitwa legend – recenzja pojedynkowej gry planszowej

W przypadku Unmatched nikt w Chinach raczej nie malował tych figurek ręcznie – i to widać. "Cieniowanie" szarych plastików jest bardzo niedokładne, gdzieniegdzie wlało się więcej farby, a w innym miejscu prawie jej nie ma. Na przykład moja Alicja wyglądała pierwotnie, jakby miała podbite jedno oko. Ale już Artur wyglądał o wiele lepiej z tym fabrycznym washem niż zwykły szary plastik. Jak wspomniałem – niedokładne "cieniowanie" figurek to drobiazg, który nie ma żadnego znaczenia, jeżeli i tak będziemy je chcieli malować po swojemu. Ale komuś może się trafić niechlujnie pochlapana figurka, więc warto mieć to na uwadze.

W pudełku Bitwa legend część 1 znajdują się cztery figurki postaci: Sindbad, Król Artur, Alicja (ta z Krainy Czarów) i mitologiczna Meduza. Każda z nich ma też towarzysza/y, których reprezentują kolorowe żetony z nadrukowanym wizerunkiem. Czy figurki towarzyszy byłyby lepsze? Wbrew temu, co napisałem powyżej o pionkach – raczej nie. Rozmieszczenie żetonów obok figurek sprawia, że wszystko jest przejrzyste i czytelne. Sama rozgrywka jest szybka i po kilku pojedynkach nikt się nie będzie skupiał na podziwianiu plastikowych jednostek, dumnie kroczących po okrągłych polach. Albo tchórzliwie uciekających przed ostrzem wroga.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!