Serial dla fanów gangsterskich klimatów, krwawych starć oraz prostej (raczej) nieskomplikowanej historii w sam raz na weekend!
“Bez litości” – recenzja serialu Netflix
W dobie tworzenia uniwersów filmowych można mieć powoli wrażenie, że niektóre filmy lub seriale można spokojnie uznać za nieoficjalne elementy tychże światów. Takie wrażenie towarzyszyło mi przez siedem odcinków koreańskiego serialu „Mercy For None” (w polskiej wersji „Zero litości”) od Netflixa, który po raz kolejny pokazuje jak ewoluowały „dramy” z półwyspu dzięki gigantowi VOD dodając do tego wszystkiego szczyptę świata Johna Wicka.
Prawda jest bowiem taka, że o ile motyw zemsty jest charakterystycznym znakiem szczególnym koreańskiej kinematografii, tak jeśli chodzi o seriale, to tak ciężkich pod względem klimatu oraz akcji produkcji jest stosunkowo niewiele. A jeśli już się pojawiają, jak np. „The Glory”, to mają one podduszać oglądających trzymaniem w napięciu z każdą kolejną godziną.
Dlatego też tym bardziej szanuję Choi Seun Euna za to, że był w stanie bez zahamowani stworzyć z koreańskiej manhwy serial, któremu bliżej momentami do mieszanki filmów „The Raid”, „The Bittersweet Life”, „A Man From Nowhere” czy nawet serii gier Yakuza.
Zero litości, nic do stracenia…
“Bez litości” – recenzja serialu Netflix
Koreańskie gangi próbują w Seulu rozwiązać kwestię walki o władzę w mieście. W potyczce najsilniejszych członków poszczególnych ekip Nam Gi Joon (So Ji Seob) zwycięża kończąc konflikt, a jego brat Nam Gi Seok (Lee Jun Hyuk) pnie się po szczeblach hierarchii w swoim gangu. Gi Joon, aby uniknąć ewentualnego konfliktu ze swoim bratem przecina ścięgno Achillesa i odchodzi na emeryturę. Po 15 latach, gdy dowiaduje się o tym, że Gi Seok został brutalnie zamordowany wraca do Seulu i krok po kroku poszukuje tych, którzy byli winni śmierci jego brata. I w wykonaniu tej zemsty nie przeszkodzi mu fakt, że jest właściwie niepełnosprawny… jeśli cokolwiek miałoby w ogóle mu przeszkodzić.
Dlaczego o tym wspomniałem na końcu? Ponieważ „Mercy For None” to ten film, w którym główny bohater idzie przed siebie, walczy ze wszystkimi, a wszystko co może mieć w rękach zmienia się w niebezpieczną broń. Bez względu na to czy jest to szklanka, łyżka czy puszka po napojach – Gi Joon (podobnie jak kilku innych bohaterów) niczym niewzruszony ma jeden cel i tym celem jest odnalezienie wszystkich odpowiedzialnych za śmierć jego brata.
“Bez litości” – recenzja serialu Netflix
A wszystko to utrzymane w dość mrocznych, momentami posępnych barwach oraz dużej ilości (jak na koreański serial) posoki. Co prawda fabularnie twórcy próbują nadać temu wszystkiemu pewnej głębi dorzucając wielu różnych bohaterów po obu stronach konfliktu… ale koniec końców i tak wszystko sprowadza się do podobnego schematu znanego z Johna Wicka. Do tego stopnia, że nawet można byłoby dopatrzeć się konkretnej „inspiracji” w niektórych rozwiązaniach fabularnych.
Jednak to, co najbardziej podobało mi się w tym całym zamieszaniu to fakt, iż w przypadku „Mercy For None” trudno tu mówić o schemacie, w którym to wyszkolony protagonista mierzy się jeden na jednego z potężnym antagonistą – tutaj wszyscy wiedzą kim jest (a może był) Gi Joon i równie dobrze wiedzą, jakie są jego metody działania.
GramTV przedstawia:
Tę pewną trwogę czuć w każdym dialogu bohaterów drugoplanowych, planowaniu kolejnych ruchów przeciwko głównemu bohaterowi i równie dobrze czuć to wszystko w momencie, gdy np. ten zamawia charakterystyczną dla niego broń u swojego przyjaciela. Jest w tym wszystkim bowiem aura, którą w skrócie można opisać „no to teraz się zacznie” i dosłownie kilka chwil później „się zaczyna”. I nawet nie chodzi w tym wszystkim o konsekwencję w budowaniu Gi Joona, ponieważ od pierwszych sekund serialu zdajemy sobie dobrze sprawę, jak niebezpiecznym człowiekiem był i nadal jest mimo problemów zdrowotnych.
“Bez litości” – recenzja serialu Netflix
Z drugiej strony jednak czuć w tym wszystkim, że był potencjał na o wiele więcej autentyczności w trakcie walk, bo o ile w przypadku kilku na jednego chaos w jakimś stopniu markował „luzy” w choreografii, tak w przypadku pojedynków jeden na jednego były one widoczne aż zbyt mocno. Nadal wszystko wyglądało efektownie, ale niektóre uniki oraz ruchy były wyglądały zbyt czysto, co mogło rzucić się w oczy.
Równie dobrze działa tutaj fakt, iż czterdziestominutowe odcinki (i jeden nieco ponad trzydzieści minut) podzielone są tak, aby pierwsza dłuższa część była właściwą akcją, a druga „po logo serialu” dokładała dodatkowy kontekst do tego całego świata zachęcając tym samym do obejrzenia kolejnego odcinka będąc świadomym wszelkich koneksji między bohaterami. Całości „Mercy For None” dopełnia praca kamery oraz odpowiednie kadry, które często mają pokazać klaustrofobiczne i mroczne miejscówki (a’la „Oldboy”) oraz muzyka – ciężkie elektroniczne rytmy oraz ambient dodają klimatu. Tym bardziej, że główny bohater jest tylko delikatnie bardziej rozgadany niż John Wick i w dużym stopniu robi wszystko, aby to jego pięści służyły za poszczególne zdania, a walka wręcz czy uderzenia bronią za przecinki i kropki.
Mocne kino, choć nie idealne
“Bez litości” – recenzja serialu Netflix
Czego brakowałoby do pełni w „Mercy For None”? Może głębszej narracji oraz czegoś więcej w motywacjach poszczególnych bohaterów, choć z mojej perspektywy prosta historia o zemście z różnymi poszlakami „kto co i komu” sprawdza się tu bardzo dobrze. Tym bardziej, że sam serial jest stosunkowo krótki, a miejsca do przedstawienia różnych rzeczy nie ma za wiele – ma być przejrzyście, prosto i dodatkowo brutalnie.
Być może zwyczajnie nadal trudno jest przyzwyczaić mi się do krótszych formatem seriali koreańskich, które to niektóre potrafiły liczyć po 20-24 odcinki i rozwijać wiele wątków na raz. Nie zmienia to tego, że warto poświęcić tych kilka godzin na tę historię tym bardziej, jeśli macie aktualnie pustkę po Johnie Wicku i Ballerinie – podobieństw w tym wszystkim jest aż nad to, więc pod względem pewnych zależnosci w tym świecie jest szansa, iż odnajdziecie się aż za bardzo.
Tak czy inaczej szansa, że po pierwszym odcinku “Mercy For None” będziecie wtapiać się w ten świat coraz bardziej do tego stopnia, że trudno będzie uwierzyć, iż jest to koniec. Może nawet zaczniecie myśleć, czy twórcy nie mają w planach czegoś więcej w ramach tej marki. Ale w tym przypadku powiem wprost – mam nadzieję, że nie będą drążyć.
8,0
Kolejna, koreańska historia o zemście... ale takich seriali potrzebujemy z Korei Południowej!
Plusy
Prosta i nieskomplikowana (mimo wszystko) fabuła.
Charyzmatyczny główny bohater oraz bohaterowie drugoplanowi.
Mocne starcia, ciasne miejsca, dużo soczystego na ekranie.
Muzyka towarzysząca wszystkiemu dookoła.
Bez większych dłużyzn w trakcie odcinków.
Minusy
Walki mogłyby być nieco mniej "czyste".
Tych podobieństw do Johna Wicka jest trochę za dużo.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Zgadzam się z większością argumentów, choć nie porównywałabym do Johna Wicka, bo tam to już wszystko wiadome było od pierwszych minut pierwszego z serii filmu. "Zero litości" ma świetną i fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Świetna obsada, muzyka i scenografia. Jedna z ciekawszych pozycji do obejrzenia w czasie wolnym.
Ale nadal pozostaje bardzo podobna kreacja świata (gangi walczą między sobą, mają konkretne zasady, których się trzymają... nawet "sprzątacz" się pojawia). A i fabularnie bym powiedział, że poza kilkoma elementami również jest wiele podobieństw. Nie zmienia to jednak tego, o czym mówisz - serial świetny, z czołówką koreańskiej sceny serialowo-filmowej i szkoda, że muzyki nie ma (z tego co sprawdzałem tych kilka tygodni temu) nigdzie na streamingach.
Małgorzata
Gość
06/07/2025 13:42
Zgadzam się z większością argumentów, choć nie porównywałabym do Johna Wicka, bo tam to już wszystko wiadome było od pierwszych minut pierwszego z serii filmu. "Zero litości" ma świetną i fabułę i zaskakujące zwroty akcji. Świetna obsada, muzyka i scenografia. Jedna z ciekawszych pozycji do obejrzenia w czasie wolnym.