Recenzja Need For Speed Unbound - jazda po bandzie

Zrobiłem wszystko co mogłem, aby o Need For Speed Unbound pisać pozytywnie i starać się pokazać, że jest dobrze… ale gra mi tego ani trochę nie ułatwia.

Recenzja Need For Speed Unbound - jazda po bandzie

Zacznę ten tekst od tego, że mimo wielu lat z serią Need For Speed do Unbound podchodziłem z bardzo neutralnym podejściem. Tak, na początku nie do końca podobały mi się animowane wstawki oraz ogólna stylistyka gry, ale koniec końców im bliżej premiery tym bardziej mi odpowiadała. Nawet, jeśli żadna gra wyścigowa w ostatnich latach nie pokazała mi tak bardzo i dobitnie, że jestem wyścigowym boomerem.

Nie ma co ukrywać – czasy się zmieniają, style się zmieniają, pewna kultura związana z samochodami oraz tuningiem również. Kiedyś jaraliśmy się stylistyką wyjętą rodem z „Szybkich i wściekłych” oraz legendami ulic, a teraz dużą rolę odkrywa możliwość ekspresji oraz artystyczne podejście do modyfikacji, które wcale nie musi iść w parze w wydajnością. Można byłoby powiedzieć, że tak jak kiedyś jarało się naklejką z napisem „Pioneer” i wsadzonym potężnym zestawem głośników w bagażniku, tak teraz tuning wizualny można podciągnąć pod coś w rodzaju samochodowej sztuki.

Dlatego też w Need For Speed Unbound motywem przewodnim jest nie tyle co ściganie się, a wyrażanie siebie poprzez prowadzony samochód. Problem w tym, że o ile z zewnątrz to wszystko na papierze wygląda naprawdę interesująco, tak im więcej czasu spędzałem z grą, tym bardziej zacząłem dostrzegać czego w tym pięknym obrazu brakuje.

Mix różnorodności

Tak naprawdę od samego początku widać, że Criterion w jakiś sposób starał się połączyć to, co już dobrze znamy z poprzedniej odsłony serii i nadać temu pewien charakter znany z Underground oraz Most Wanted i nawet nie boję się używać porównań do tych legendarnych odsłon. Zloty fanów nie tylko prędkości, ale również dobrej zabawy gdzieś w podziemnych garażach, do tego w tle konflikt z miejscowymi władzami oraz stróżami prawa. Dodatkowo dużo na temat tego, że „rodzina jest najważniejsza”. Teoretycznie Need For Speed Unbound ma wszystko, aby fabularnie się bronić w miarę przyzwoicie jak na grę wyścigową, która tego kompletnie nie potrzebuje.

Koniec końców jednak potencjału żadnego z tych elementów właściwie nie wykorzystali po to, aby zainteresować gracza czymś więcej niż tylko odklepywaniem kolejnych pór dnia w tygodniu przed kwalifikacjami do The Grand. Co prawda pojawiają się rozmowy telefoniczne między głównym bohaterem a innymi kluczowymi postaciami z tego świata oraz dialogi w tracie nocnych podwózek, ale koniec końców żadne z nich nie zapadają mocno w pamięć. Nawet gdzieś w międzyczasie kompletnie przepada fakt, że na samym końcu jest ktoś konkretny do pokonania na końcu tej drogi, a sam fakt tego, co dzieje się w świecie (policja, zła pani burmistrz, która nie pozwala się ścigać) jest tylko i wyłącznie zaznaczany przez dodatkowe patrole i rozmowy radiowe. Brakuje w tym wszystkim czegoś, co sprawiłoby, że Unbound mógłby być jedną z najlepszych odsłon serii Need For Speed w historii. Nawet, jeśli wypełniona byłaby słabymi tekstami na pograniczu „cringe’u” oraz mrugnięciami okiem w stronę weteranów np. tym, że nowym szeryfem w mieście jest tajemniczy Sierżant Cross. Żeby jednak nie było – pewne easter eggi w Unbound się pojawiają i tak, prawdopodobnie już rozszyfrowaliście o jaki easter egg może chodzić.

GramTV przedstawia:

Dlaczego tyle o tym mówię? Głównie dlatego, że staram się w jakiś sposób uzasadnić potrzebę konstrukcji rozgrywki w trybie fabularnym w formie kalendarza wyścigowego, w którym zadaniem gracza jest na przestrzeni tygodnia zdobyć wystarczającą ilość kasy oraz samochód, który będzie w stanie mierzyć się z innymi zawodnikami w danej klasie. Pomysł ciekawy, ale do bólu liniowy i zmuszający do tego, aby powtarzać te same trasy i wyścigi do odcięcia. Dorzućmy do tego delikatną nutę hazardową w postaci wchodzenia w niektóre wyścigi za pewną kwotę oraz różne dodatkowe stypulacje (zwycięzca zgarnia wszystko, tylko pierwsza czwórka dostaje kasę itp.) oraz fakt, że w zależności od wybranego poziomu trudności mamy dziennie tylko określoną liczbę restartów wyścigu. Sprawa zaczyna się mocno komplikować.

I żeby nie było – ma to swój urok, jakieś uzasadnienie i mogłoby bawić gdyby nie to, że wiele ograniczeń wynikających ze struktury rozgrywki i zamykający wszystko w konkretnych porach dnia. Nie mówiąc już o tym, że również trzeba mieć z tyłu głowy fakt, że dopóki nie wrócimy do garażu pieniądze są tak jakby „w zawieszeniu”. A policja cały czas czuwa, przeszkadza, a wraz z kolejnymi podejmowanymi wyścigami uprzykrza życie jeszcze bardziej. Chętnie się również pieniędzmi zaopiekuje, gdy ostatecznie samochód zostanie uziemiony.

O ile na samym początku bawiłem się naprawdę dobrze, tak w dalszych etapach wiele z tych elementów bardziej frustrowała niż sprawiała frajdę. Nie mówiąc już o tym, że samochody z wyższych klas wyścigowych w połączeniu z momentami bardzo nieprzewidywalnie reagującym modelem jazdy oraz zachowaniem SI po stronie przeciwników oraz policji (która skupia się głównie na graczu) sprawiła, że kilka razy po prostu miałem ochotę odpuścić dalszą grę. Zwłaszcza, gdy powtórek już brak, a traci się grubą kasę nie przez swoje błędy czy przeszacowanie możliwości prowadzonego samochodu, o co łatwo na wyższych poziomach samochodu. Dlatego też pewien zachwyt mieszał się z gorzkim sprowadzaniem do rzeczywistości. Dodatkowe misje w postaci przywiezienia samochodu z punktu A do B na czas lub przy „asyście” policji czy też zadania taksówkarskie były dobrym urozmaiceniem formuły, ale znowu – ich przywiązanie do konkretnych pór dnia raczej przeszkadzało niż motywowało do podejmowania dodatkowych zadań. Po prostu można mieć wrażenie, że o ile pomysł w teorii prezentował się naprawdę ciekawie (i nie ukrywam, że mi również przypadł w tej formie do gustu), tak praktycznie całość wypadła w najlepszym wypadku poprawnie, a wszelkie dodatkowe braki wręcz uwypukliły problemy tej produkcji.

Żeby jednak nie było tak negatywnie, to mimo wszystko możliwości tuningu osiągów wyjęty z NFS Heat tutaj sprawdza się całkiem dobrze (choć szkoda usunięcia live tuningu), a możliwości zabawy bodykitami oraz malowaniami również pozwalają na pokazanie własnego, unikalnego stylu.

Komentarze
8
Gregario napisał:

Aż chce się powiedzieć, że miało być tak pięknie, a wszyło jak zwykle :P

Ja bym powiedział inaczej - nie zapowiadało się pięknie, było nawet ok, ale później wyszło jak zwykle ;)

Gregario
Gramowicz
10/12/2022 03:00

Aż chce się powiedzieć, że miało być tak pięknie, a wszyło jak zwykle :P

dariuszp napisał:

Mnie sama stylistyka "NFS Anime" odrzuciła i nawet nie patrzyłem w stronę tego produktu. Ocena nie zaskakuje. W końcu to gra od EA.

I właśnie paradoksalnie ten styl wcale źle nie wypada. Nawet jest całkiem miły dla oka, ale to już kwestia też gustu.




Trwa Wczytywanie