Recenzja Like a Dragon: Infinite Wealth - walka o to, co w życiu najważniejsze

Trzy lata po pierwszych przygodach Ichibana Kasugi bohater Yokohamy łączy siły z legendarnym Kazumą Kiryu, aby walczyć o przyszłość nie tylko swoją, ale i wielu innych osób.

Recenzja Like a Dragon: Infinite Wealth - walka o to, co w życiu najważniejsze

Pamiętam bardzo dobrze moment, w którym Ryu Ga Gotoku Studio zaprezentowało pierwszy zwiastun nowego bohatera w serii Yakuza. Teraz oczywiście Like a Dragon, ale jak już wspominałem wcześniej w przypadku recenzji Like a Dragon Gaiden: The Man Who Erased His Name zmiana jest głównie związana z ujednoliceniem nazewnictwa serii w stronę japońskich wydań. W 2017 roku prezentacja Ichibana Kasugi na kilka chwil przed Yakuza 6: The Song of Life, które miało być wielkim pożegnaniem z legendarnym Smokiem Dojimy Kazumą Kiryu wypadła… średnio.

Głównie dlatego, że tak właściwie wielu fanów Yakuzy nie potrafiło wyobrazić sobie serii bez Kiryu. Przecież przez te wszystkie lata to on był głównym bohaterem serii, a eksperymenty z wprowadzaniem innych bohaterów również wypadały różnie. Chociaż nie powiem – czwarta część serii miała pewien bardzo specyficzny klimat, który mi pasował i być może jest on spowodowany tym, że głównym motywem muzycznym jest kawałek “For Faith”. Dlatego też w przypadku Yakuza: Like a Dragon wprowadzanie do tego uniwersum Ichibana i jego wesołej kompanii przebiegało do tej pory dość spokojnie. Na początku było co nieco w Yakuzie Online (tak, był taki twór), a później pojawiła się Yakuza: Like a Dragon, która wcześniej jawiła się raczej jako primaaprilisowy żart ze strony RGG Studio w związku z wprowadzeniem systemu jRPGowego do serii. Zresztą, ten również miał sporo zwolenników i przeciwników, a koniec końców pierwsza pełnoprawna część przygód Kasugi Ichibana i tak wymagała wprowadzenia w jakiś sposób legendarnych bohaterów takich jak Majima, Saejima, Daigo i oczywiście Kiryu. W ostatecznym rozrachunku można było mieć wrażenie, że to jeszcze nie jest to pełnoprawne przekazanie bohaterskich obowiązków nowemu bohaterowi.

Tym razem w Like a Dragon: Infinite Wealth jest nieco inaczej, ponieważ struktura historii przypomina bardziej Yakuzę 0, a Ichiban i Kiryu są w niej traktowani właściwie po równo. Każdy z nich bowiem oprócz wspólnego celu ma również wiele innych problemów – mniej lub bardziej poważnych, ale nadal potrafiących wywoływać w człowieku emocje.

Słoneczne Hawaje i odrobina zachodniego mroku…

Zacznę jednak od jednej rzeczy, która w przypadku fabuły Like a Dragon: Infinite Wealth jest dość ważna – mam trochę za złe machinie marketingowej SEGA to, że w wielu materiałach przedpremierowych nie oparła się umieszczeniu kilku porządnych spoilerów fabularnych. Co prawda nadal jest kilka twistów oraz sytuacji, które mogą zaskoczyć, ale mimo wszystko mam wrażenie, iż bez takiego doraźnego wskazywania pewnych elementów efekt końcowy mógłby być zdecydowanie bardziej emocjonalny. To trochę tak jak w przypadku Yakuza 6: The Song of Life, gdzie wielki finał (mimo dyskusji o tym czy fabularnie było dobrze oraz czy ostatni przeciwnik nie był jednym z gorszych w serii) potrafił zagrać na emocjach. Dlatego też jeśli nie widzieliście żadnych zwiastunów… to macie dużego farta! Natomiast sam będę starał się jak najbardziej spoilery omijać poza informacjami, które niejako pozwolą umieścić fabułę w tym całym zamieszaniu.

Ale wracając do tego, co najważniejsze, to o ile w teorii głównym wątkiem Like a Dragon: Infinite Wealth jest chęć odnalezienia przez Ichibana Kasugę swojej matki, tak w praktyce można byłoby powiedzieć, iż jest to mocno nostalgiczna wyprawa, w trakcie której motyw utraconego czasu przewija się dość często. Dodatkowo również wchodzi wątek powrotu do społeczeństwa oraz prób zadośćuczynienia za błędy przyszłości obok tradycyjnej już w przypadku serii Like a Dragon walki o wpływy. Widać to zarówno po stronie Ichibana jak i Kiryu, który w trakcie tej podróży będzie próbował przypomnieć sobie wszystkie najważniejsze wydarzenia ze swojego życia począwszy od „Ery Bubble” w Yakuzie 0 do pierwszego spotkania z Kasugą w Yakuza: Like a Dragon. Zresztą, sam początek jest dość mocno zaskakujący i o ile na początku kompletnie nie sklejał mi się w całość, tak z czasem zyskuje on coraz mocniej na znaczeniu. W międzyczasie pojawi się kilka dodatkowych przeszkód oraz wątków związanych z gangami na Hawajach oraz byłymi gangsterami po rozwiązaniu Klanu Tojo i Sojuszu Omi, gdzie w tle pojawiają się również odkrywane przez tajemniczą Tatarę Hisokę – VTuberkę, która posiada materiały na temat nie tylko Ichibana, ale również jego najbliższych.

To, co również może zaskoczyć fanów poprzedniej części jRPGowej to fakt, że momentami pewne wydarzenia są zdecydowanie mroczniejsze i brutalniejsze niż do tej pory w serii Yakuza/Like a Dragon bywało. Być może jest to pewna naleciałość z serii Judgment, która ma zdecydowanie cięższy klimat, ale dzięki temu całość nabiera poważniejszego charakteru. Tutaj zdecydowanie na plus wypada m.in. rola Dannego Trejo wcielającego się w rolę szefa gangu Barracuda na Hawajach Dwighta, która do tego ciężkiego klimatu pasuje idealnie. Natomiast co do Ichibana Kasugi to wszystkie te wydarzenia w Like a Dragon: Infinite Wealth sprawiają, że jego charakter również poniekąd ulega zmianie i hartuje się z każdą kolejną godziną rozgrywki. Oczywiście roli etatowego lekkoducha oraz śmieszka nie traci, ale czuć w tym wszystkim nieco poważniejsze podejscie zwiastujące fakt, iż RGG Studio powoli przygotowuje go do pełnoprawnego przejęcia roli głównego bohatera tego uniwersum po Kazumie Kiryu.

I o ile jak zwykle w przypadku fabularnych aspektów serii RGG Studio mógłbym pisać dużo dobrego, tak tę łyżkę dziegciu muszę dołożyć… bo chyba po raz pierwszy twórcy sami sobie zdali sprawę z tego, że o pewnym wątku totalnie zapomnieli i postanowili dołożyć go pod koniec gry. Trochę autoironicznie, bardzo świadomie, ale w ostatecznym rozrachunku można było go zwyczajnie pominąć. Z drugiej strony natomiast jestem bardzo ciekawy co będzie podstawą do stworzenia trzeciej części jRPGowego Like a Dragon biorąc pod uwagę to, jak się poukładały wydarzenia z niektórych zadań pobocznych oraz jak kończy się Infinite Wealth. Mam kilka teorii na ten temat i jak nigdy jestem ciekawy, jak RGG Studio z tego wszystkiego wybrnie.

Nawet na wakacjach można się zmęczyć!

To, co momentalnie się rzuca w przypadku Like a Dragon: Infinite Wealth to fakt, że to prawdopodobnie jedna z największych części serii w historii jeśli chodzi o obszar oraz liczbę różnych aktywności. Mamy bowiem do eksploracji miasteczko na Hawajach, Ichinjo oraz Kamurocho. Każde miejsce wypełnione różnymi sklepami, restauracjami, barami, miejscówkami do spędzania czasu ze swoimi kompanami w podróży oraz różnymi zadaniami pobocznymi. Wszystko to podzielone między zadania dla Ichibana Kasugi (tradycyjne Substories) oraz Kazumy Kiryu (Memories of the Dragon). Część z nich pojawia się wraz z różnymi porami dnia, część wraz z postępami (w przypadku Kiryu, który odbudowuje swoją moc, ale o tym za chwilę).

Tak, w grze można nawet dodawać do mediów społecznościowych napotkane psy, koty i… koguty.
Tak, w grze można nawet dodawać do mediów społecznościowych napotkane psy, koty i… koguty.

I czego by nie mówić to liczba znaczników na mapie potrafi mocno zawrócić w głowie. Zwłaszcza, jeśli jesteście ambitni i chcielibyście zdobyć wszystkie osiągnięcia. Z drugiej strony natomiast w przypadku wszelkich zakupów pojawia się problem związany z tym, że żeby odnaleźć interesujące nas przedmioty dla odpowiednich klas bohaterów musimy poprzeglądać sklepy, aby znaleźć gdzie można się obkupić. To chyba tak naprawdę jedyna niedogodność z tym związana, bo reszta związana z ulepszaniem broni oraz tworzeniem ich nowych wariantów to tradycyjne zbieranie surowców podobne do tego z poprzedniej części Like a Dragon.

Z drugiej strony pojawia się dodatkowa zabawa w tworzenie własnego kurortu na jednej z wysp w myśl podobnych misji związanych z budowaniem własnego biznesowego imperium. Tutaj jednak największym problemem jest fakt, że niektóre wskaźniku popularności budują się zdecydowanie wolniej niż inne, przez co zbieranie nowych muszelek, owadów czy gatunków ryb potrafi momentami irytować. Podobnie jak późniejsze zbieranie surowców, aby zbudować budowle takie jak sklepy czy restauracje dla odwiedzających. Innymi słowy mówiąc jest w tym trochę mrówczej roboty, chociaż również szanuję RGG Studio za to, iż nadal próbują czegoś nowego. Ot po prostu wpadli na pomysł zrobienia „yakuzowego” Animal Crossing, które z pewnością wydłuży rozgrywkę o tych kilkanaście godzin. A nie ukrywam, że ten tryb potrafi wciągnąć momentami dość mocno.

Kolejne jRPGowe szlify w odpowiednim kierunku

RGG Studio zmieniając serię Like a Dragon z brawlera na typowo jRPGowe klimaty sprawiło, że fani byli podzieleni jak nigdy. Jednak biorąc pod uwagę to, jak to wszystko wyszło w przypadku poprzednich przygód Ichibana Kasugi trudno było mi wpaść na pomysł co można tutaj poprawić… i okazuje się, że można i to wiele.

Chyba najbardziej zauważalną zmianą jest fakt, że teraz w trakcie starć bohaterowie mogą swobodnie poruszać się po pewnym polu po to, aby dostosować kierunek wymierzanego ataku oraz korzystając z dodatkowych bonusów w postaci ataku z bliska lub zza pleców. To wszystko sprawia, że starcia z przeciwnikami są zdecydowanie bardziej dynamiczne i często warto już mieć w głowie konkretny scenariusz kombinacji, aby wykorzystać wszystkie możliwe bonusy na swoją korzyść. Z drugiej strony wraz z zacieśnianiem więzi między bohaterami otrzymują oni dodatkowe możliwości jak np. podwójne ataki wraz z stojącym nieopodal kompanem czy też zadanie dodatkowego ataku przez jednego z bohaterów po wykonaniu danej akcji. Do tego dochodzą również specjalne ataki w duetach oraz specjalność Ichibana w postaci „ataku przyjaźni”, w którym zamiast atakować tag teamowo system wykorzystuje wszystkich bohaterów gotowych do wykorzystania specjalnej zdolności i kumuluje ich bonusy po zadaniu obrażeń.

Ktoś teraz mógłby powiedzieć: „To znaczy, że Kiryu ma bardzo podobnie?”.

Okazuje się, że Kazumą Kiryu sytuacja jest nieco inna. Pierwsza i najważniejsza rzecz jest taka, że profesja Smok Dojimy skupia się głównie na walce wręcz… ale również i dobrze znanych stylach walki takich jak Rush, Brawler i Beast. Każdy z nich posiada swoje plusy i minusy, a ich moc oraz możliwości poszerzamy poprzez wcześniej wspomnianych w tekście punktów z zadań pobocznych oraz odhaczania listy rzeczy do ukończenia (tak jak zwykle to bywa w serii). Można to porównać do tego, co przez te wszystkie lata robiliśmy w poprzednich częściach Yakuzy. To co jednak różni atak specjalny Kiryu od Ichibana to fakt, że włączenie trybu specjalnego włącza specjalny tryb brawlerowy, w którym to właściwie możemy na podobnych zasadach jak w trybie Heat w Yakuzie 6 przez pewien czas bić na oślep przeciwników jak za starych, dobrych czasów! Nie ukrywam, że to bardzo miłe zaskoczenie i niesamowite narzędzie, które nawet w starciach fabularnych nadaje całości świetnego klimatu.

GramTV przedstawia:

Dodatkową, pozytywną zmianą w ramach starć jest również możliwość szybkiego rozprawienia się ze słabszymi przeciwnikami, która to przydaje się zawsze wtedy, gdy przez przypadek idąc do danego miejsca wpadniemy w oko grupce złych kolesi. Z kolei jeśli w przypadku poprzedniej części narzekaliście momentami na grind poziomów, to tutaj niestety również się on potrafi pojawić. Nie jest on co prawda tak szkaradny jak w poprzedniej grze (nie zapominając o tym, że nauczony doświadczeniem wiedziałem, iż po dungeonach warto pobiegać), ale w jednym momencie warto jest mieć z dwa-trzy poziomy więcej niż ten zalecany przez twórców poziom.

Walka z nałogiem taka jest…
Walka z nałogiem taka jest…

No i może jeden minus, który może aż tak nie wadzi to fakt, że ewentualne zmiany profesji postaci pojawiają się dopiero po pewnym czasie w ramach fabuły. I żeby być zupełnie szczerym to zdałem sobie sprawę z tego, iż te podstawowe związane z bohaterami wypadają naprawdę dobrze w ramach drużyn, że zmienianie tego nie jest aż tak bardzo opłacalne. Tym bardziej, gdy trzeba poziom danej profesji wbijać od zera – po prostu w późniejszych etapach gry, gdzie wyzwania są coraz trudniejsze sprawdza się to niesamowicie słabo. Co innego w przypadku późniejszego Platinum Adventure po ukończeniu gry czy New Game Plus, gdzie tych eksperymentów oraz zabawy jest zdecydowanie więcej.

Bez względu jednak na wszystko RGG Studio udało się jeszcze bardziej doszlifować elementy erpegowe bez konieczności wprowadzania rewolucyjnych zmian. W dodatku cieszy fakt tego, jak Japończycy podeszli do tematu Kiryu. Okazuje się bowiem, że da się połączyć przeszłość serii z przyszłością do tego stopnia, że sprawia to naprawdę dużo frajdy.

Nowa moc Smoka

Zacznę może od tego, że tak jak w przypadku Like a Dragon Gaiden można było powiedzieć to, że graficznie średnio spełnił swoje zadanie, tak w przypadku Infinite Wealth udało się go dopasować wręcz idealnie. Być może dlatego, iż erpegowe tempo zabawy nie wymaga pójścia na kompromis, aby całość działała płynnie w 60 FPSach. Nie mniej jednak różnic między przerywnikami filmowymi a rozgrywką jest naprawdę niewiele, a całość płynnie przechodzi z jednego w drugie. Podobnie jak w przypadku ewentualnego szybkiego wczytania lokacji czy stanów rozgrywki. Nie licząc jednego momentu po walce, w którym całość mocno chrupnęła trudno mówić o jakichkolwiek problemach.

Z kolei w przypadku muzyki to Like a Dragon: Infinite Wealth zaskakuje dość szerokim wachlarzem różnych dźwięków i stylów muzycznych. Z jednej strony jest to wywołane faktem, iż różne gangi mają nieco inną stylistykę, a z drugiej nadal ten nowoczesny i elektroniczny sznyt pojawia się podobnie jak w przypadku poprzedniej części przygód Kasugi Ichibana. Ciekawostką jednak jest to, że udało się również wpleść w starcia w Kamurocho remix motywu walki z pierwszej Yakuzy w momencie, gdy Kiryu jest dowódcą drużyny. Kolejny, bardzo miły element, który przypomina o tym, co pozostawia po sobie legenda Yakuzy. Zresztą nadal podoba mi się to, że w przypadku wielu momentów w ramach rozgrywki ogrywane są dosłownie te same motywy, które pojawiały się w innych grach. Wiecie… na przykład w momencie, gdy dana postać opowiada smutną historię i płynie w tle dość melancholijna melodia na gitarze. To trochę taki znak firmowy serii Like a Dragon podobnie jak melodie płynące na ulicach Kamurocho – zawsze jak idziesz w danej dzielnicy to te same kawałki dudnią w lokalach. Ale żeby nie było tak kolorowo to mam wrażenie, że nie było tutaj zbytnio pomysłu na coś, co mogłoby zapaść mocniej w głowie.

Swoją drogą – dodano również możliwość ułożenia swojej playlisty z melodii z serii Like a Dragon, jak również i innych gier SEGA. Część jest już na starcie w grze, część można kupić lub znaleźć na mieście. Nie ukrywam, że taki odtwarzacz bardzo przydał się przy czyszczeniu lochów czy podróży po mieście z punktu A do B.

Jest lepiej, ale czy to najlepsza odsłona serii Like a Dragon?

Powiem szczerze, że niezwykle trudno było mi odpowiedzieć na to pytanie na kilka dni po przejściu gry przed spadnięciem embargo na recenzję. Głównie dlatego, że kilka lat temu grze Yakuza: Like a Dragon dałem 9/10.

Zacznę może od tego, że raczej do mojej „topki” się nie przebije, choć niewiele brakowało, aby tak się stało. Być może dlatego, że tak jak wspomniałem wcześniej marketing zrobił tej grze naprawdę dużo złego i pewne elementy, które miały mocno zagrać na emocjach oraz nostalgii przyjąłem zaskakująco spokojnie. Mogę mieć tylko nadzieję, że w przypadku kolejnych gier twórcy nie będą tego robić aż tak mocno, ponieważ czego by nie mówić – seria Yakuza nauczyła mnie tego, że mimo lepszych i gorszych momentów historie w tym uniwersum potrafią wywołać reakcje, które przy grach potrafią się zdarzać naprawdę rzadko. Zwłaszcza, gdy przywiązujemy się do konkretnych bohaterów.

Nie zmienia to jednak tego, że przy Like a Dragon: Infinite Wealth czas znika momentalnie, a całość sprawia, że rozgrywka nie dłuży się w żadnym momencie. Nawet, jeśli były momenty związane z delikatnym grindem, to wykonywałem je głównie trochę nauczony doświadczeniem z poprzedniej gry niż z przymusu. Dlatego też jeśli zastanwiacie się ile czasu potrzebujecie na ukończenie tego tytułu z okolicznościowym czyszczeniem mapy (oraz wspomnieniami Kiryu, które zrobiłem właściwie na 100 procent… bo nie wypada tego nie zrobić), to wprawiony gracz powinien sobie z Infinite Wealth poradzić w jakieś 55-60 godzin, co jest naprawdę dobrym wynikiem. Jest tutaj bowiem miejsce na emocje, humor oraz zadanie sobie kilku pytań w głowie, które mogą się pojawić w międzyczasie. System walki jest mocno usprawniony i sprawia dużo frajdy przy zabawie różnymi kombinacjami profesji w połączeniu z możliwościami pozostałych bohaterów. Również wspomnienia związane z drogą Kazumy Kiryu przez te wszystkie lata sprawiają, że trudno jest nie wzdychać widząc niektóre postacie ponownie w tym świecie. Myślę, że warto jest chłonąć to, co ten świat ma do zaoferowania i w międzyczasie myśleć o tym, co dalej czeka bohaterów tego uniwersum w przyszłości.

Innymi słowy mówiąc – zagrać jak najbardziej warto. Z jednej strony dlatego, że rozstrzepanego Ichibana Kasugi trudno nie lubić, a Kazumie Kiryu zwyczajnie nie powinno się odmawiać “ostatniego tańca” w tym świecie.



P.S.: Jako, że od pewnego czasu wśród graczy trwa potężna dyskusja na temat tego, że tryb New Game Plus w Like a Dragon: Infinite Wealth został wprowadzony jako jeden z dodatków do gry i nie zawiera się w ramach podstawowej wersji produkcji Ryu Ga Gotoku Studio postanowiłem dopisać kilka linijek do tego tekstu. Głównie po to, aby również wyjaśnić dlaczego nie zawiera się on w ramach minusów gry.

Zacznijmy od tego, że recenzja właściwie zawiera elementy, na które składa się podstawowa wersja gry bez dodatków oraz ewentualnych boosterów w postaci dodatkowych materiałów do budowy czy craftingu. Wiadomym jest, że korzystanie z takowych wypaczyłoby ewentualne wyniki związane z oceną grindu w niektórych trybach, dlatego też nie korzystałem z nich w trakcie pisania tego tekstu. Z kolei w przypadku New Game Plus, to tego typu zagrywek nie pochwalam biorąc pod uwagę fakt, że innych grach z serii Yakuza/Like a Dragon ten tryb był zawsze jednym z elementów odblokowanych po pierwszym przejściu gry. Nie oznacza to natomiast, że Like a Dragon Infinite Wealth staje się wybrakowane – to nadal przygoda, która w ramach jednego przejścia i zabawy w Platinum Adventure (trybie, który pozwala na dokończenie wszystkich zadań i innych aktywności kontynuując zabawę naszą postacią) spokojnie wystarczy na ponad 65 godzin jeśli nie więcej. Sam aktualnie na liczniku mam około 72 godziny i zapewne jeszcze trochę ich tam będzie do dociśnięcia.

Dlatego też o ile brak NG Plus smuci, a postawa RGG Studio w tym temacie rozczarowuje (bo płatnych DLC z boostami było już w serii naprawdę dużo w przeszłości), tak nie jest to element, który sprawia, iż Like a Dragon: Infinite Wealth jest grą złą – nadal jest to tytuł, który zasluguje na wysoką ocenę ze względu na elementy wskazane w recenzji.

Mam jednak nadzieję, że SEGA oraz RGG Studio wyniesie pewne lekcje z tego, jak społeczność odebrała tę jedną, drobną zmianę względem poprzednich produkcji, ponieważ wiemy bardzo dobrze, iż chciwość w branży gier nie zawsze popłaca. Natomiast sam tryb ewentualnie można albo sobie odpuścić (bo na jeden przebieg grania jest bardzo dużo), albo dokupić go sobie na jakiejś wyprzedaży za grosze. Głównie dlatego, że już jedno przejście potrafi zmęczyć, a co tu mówić o drugim po krótkiej przerwie...

9,0
Po raz kolejny przygody Ichibana Kasugi angażują, wywołują emocje oraz przypominają dlaczego Kazuma Kiryu to legenda Yakuzy.
gram poleca
Plusy
  • Prawdopodobnie największa gra z serii Like a Dragon - pod względem wielkości obszarów do zwiedzania oraz mnogości zadań i aktywności do wykonania.
  • Kolejne świetne szlify jRPGowego podejścia do rozgrywki.
  • Poważniejsza i mroczniejsza momentami historia, w której znajduje się jeszcze sporo miejsca na humorystyczne wstawki bohaterów.
  • Ichiban i Kiryu idealnie dopełniają się jako duet.
  • "Ostatni taniec" Kazumy Kiryu i wątek wspomnień z przeszłości.
  • Graficznie prezentuje się świetnie, muzycznie jest przyzwoicie.
  • Ten świat wciąga na długie godziny i nie pozwala się nudzić na każdym kroku.
Minusy
  • Jeden wątek, który został kompletnie pominięty, ale uratowano go w ostatnim możliwym momencie.
  • Jeden moment w fabule, przed którym którym wręcz wypada trochę pogrindować poziomy.
  • Ehh ten marketing i spoilery...
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!