Recenzja gry The Chant - walka o przetrwanie

Adam "Harpen" Berlik
2022/11/03 11:45
1
0

The Chant zdecydowanie nie będzie horrorem roku, ale w debiutancką produkcję studia Brass Token i tak warto zagrać choćby z jednego powodu.

Zacznijmy od początku…

Prime Matter po raz kolejny wydaje grę, której można zarzucić naprawdę sporo, ale i tak koniec końców trzeba powiedzieć, że jest to tytuł godny uwagi. Tak było chociażby w przypadku recenzowanego ostatnio przeze mnie The Last Oricru, nie inaczej ma się sprawa z The Chant, czyli przygodową grą akcji w konwencji psychodelicznego survival horroru, która trafiła na PC oraz konsole Xbox Series X/S, PlayStation 5, Xbox One i PlayStation 4. Co takiego wyróżnia recenzowaną produkcję na tle innych, że pomimo wad może zainteresować ona fanów wspomnianego gatunku?
Zacznijmy od początku…, Recenzja gry The Chant - walka o przetrwanie

O co tu chodzi?

Zanim jednak do tego przejdziemy, powiem co nieco o fabule. Mamy tutaj bowiem szereg klasycznych motywów, a całość opiera się na przeprowadzeniu tajemniczego rytuału, który z pewnych względów został przerwany, co otworzyło portal do innego wymiaru, doprowadzając tym samym do ataku przerażających stworów. Celem rozgrywki jest oczywiście uratowanie pewnej postaci odpowiedzialnej za całą tą katastrofę, pozbycie się wrogów z piekła rodem i - a raczej przede wszystkim - zamknięcie wspomnianego portalu.

Pisząc o tym, co tak naprawdę oferuje The Chant pod względem scenariusza nie można nie wspomnieć o motywach religijnych czy pojawiających się w grze kultystach. Skoro już o tym mowa, to należy odnotować, że nawet jeden z bohaterów mających duży wpływ na przebieg historii, wygląda, jak… Jezus. Całość zapewnia około ośmiu godziny rozgrywki, podczas których możemy doprowadzić do jednego z dwóch finałów opowieści. Nie powiedziałbym, żeby The Chant jakoś szczególnie mi się dłużyło, ponieważ rozgrywka bywała momentami naprawdę angażująca.

Mimo wszystko jednak sama opowieść, która bazuje na doskonale znanych schematach, nie jest dobrze poprowadzona. Największe zastrzeżenia mam do kiepsko napisanych postaci, są one nudne i nijakie, trudno przejmować się ich losami (voice acting także pozostawia wiele do życzenia). Wcześniej zarysowałem wam główny wątek fabularny, więc tak naprawdę każdy już doskonale sobie zdaje sprawę z tego, w jakim kierunku potoczyła się akcja. Owszem, tego co działo się po drodze, nie dało się dokładnie przewidzieć, ale i tak The Chant nie potrafi zaskoczyć pod względem fabularnym. Zwłaszcza, że historię poznajemy nie tylko w sposób bezpośredni, a więc za sprawą przerywników filmowych, dialogów i wydarzeń na ekranie.

GramTV przedstawia:

W grze znajdziemy również listy przedstawiające losy rozmaitych postaci. Nie są one szczególnie zajmujące, a poza tym pojawiają się niekiedy w ilościach hurtowych, ponadto niejednokrotnie autorzy serwują nam naprawdę sporo tekstu do przeczytania. Osobiście nie mam z tym problemu, bardzo lubię chociażby izometryczne cRPG-i, gdzie opisów czy rozmów z postaciami jest naprawdę mnóstwo, a samo przeczytanie kwestii dialogowych do wyboru zajmuje dłuższą chwilę. Zwykle są to jednak intrygujące, ciekawe wątki, w The Chant natomiast wyrwane z kontekstu historyjki są zwyczajnie niepotrzebne, no chyba że zlokalizujemy jakąś notatkę lub grafikę, która ułatwi nam uporanie się z nadchodzącym przeciwnikiem lub też będzie zawierać rozwiązanie zagadki logicznej.

Kto jest kim?

The Chant ukończyłem kilka godzin przed publikacją niniejszej recenzji i nie jestem pewien, czy główna bohaterka miała na imię Jess czy może jakoś inaczej. To tylko świadczy o tym, że w recenzowanej produkcji naprawdę trudno utożsamić się w jakikolwiek sposób z postaciami widocznymi na ekranie. Pewien jestem jedynie tego, że wspomniany już Jezus tak naprawdę nazywał się Tyler - charakterystyczna postać, trudno ją pomylić z kimkolwiek innym.

Komentarze
1
Karanthir666
Gramowicz
03/11/2022 20:45
  • oklepana, nieciekawa historia
  • kiepsko napisane postacie
  • nudne dialogi
  • voice-acting pozostawia wiele do życzenia
  • Dziękuję, nie skorzystam. Czyli podobnie jak z filmem "Siedlisko zła". Klimat jest, ale całość siada przez źle napisane postacie. Można odnieść wrażenie, że pisała je feministyczna lesbijka nienawidząca mężczyzn.