Recenzja GRID Legends - gdy do podium jest za daleko...

Ci, którzy chcą po prostu pojeździć powinni znaleźć coś dla siebie, ale fani serii GRID muszą jeszcze poczekać na powrót do czasów świetności serii.

Recenzja GRID Legends - gdy do podium jest za daleko...

Można powiedzieć, że fani gier wyścigowych mogą mieć naprawdę spore powody do zachwytów. Nie licząc ubiegłorocznych premier okazuje się bowiem, że w ciągu jednego tygodnia odbywają się aż trzy duże premiery związane z tym gatunkiem i jedną z nich jest GRID Legends – kolejna odsłona dobrze znanej serii Codemasters, która co prawda miała swoje wzloty i upadki, ale nadal w pamięci graczy jest wspominana jako jeden z jaśniejszych punktów jeśli chodzi o świat gier wyścigowych.

Seria TOCA oraz późniejsza ewolucja w postaci TOCA Race Driver to piękna wyprawa do czasów, gdy aspekty graficzne często nadrabiała wysoka grywalność. Z kolei Race Driver: GRID, gdyby tak podkręcić nieco tekstury oraz rozdzielczość broni się świetnym trybem kariery oraz możliwością rozegrania wyścigu na torze w Le Mans w symulacji 24-godzinnego wyścigu. Zresztą, kto pamięta pojedynek Nathana McKane’a z „naszym kierowcą” na Koenigseggi ten wie, jak wymagający to był przeciwnik. GRID Autosport natomiast był jedną z pierwszych gier oferujących dodatkową aktualizację rozdzielczości wyświetlanych tekstur, co jak na tamte czasy potrafiło robić wrażenie i robiło. Zwłaszcza pod kątem tego ile ten dodatek ważył. Po latach ciszy GRID powróciło w nieco innej, ale dobrze znanej formule. Mimo wszystko jednak w 2019 roku o grze było stosunkowo cicho, a i branżowe media odebrały ją z bardzo mieszanymi ocenami. Jedni chwalili za przystępność oraz efekty specjalne, a inni ganili za brak pomysłu na tryb kariery oraz dopracowany z różnym skutkiem model jazdy.

Czy GRID Legends będzie milowym krokiem w serii? Czy przywróci czasy świetności sprzed lat? Na oba pytania postanowione w tym momencie muszę ze smutkiem odpowiedzieć, że nie. Powiem więcej – momentami miałem nawet wrażenie, że seria zrobiła jeden krok wstecz.

“Drive to Survive”?

Jakiś czas temu mogliście przeczytać mój tekst związany z trybem „Driven to Glory” w GRID Legends. Dziś mogę powiedzieć coś więcej i właściwie to jedna rzecz, którą warto nadmienić na samym wstępie jest fakt, że tryb fabularny najnowszej gry od Codemasters jest zdecydowanie lepszy od tego, co zaserwowała nam ekipa od F1 w „Braking Point” do F1 2022.

Głównie dlatego, że czego by nie mówić o samej fabule (jest niesamowicie prosta i sztampowa), tak sam fakt wprowadzenia do tego świata żywych aktorów oraz wykorzystana technologia potrafią zrobić pozytywne wrażenie. Niektórzy momentami chcą aż za bardzo wcielić się w grane przez siebie role przez co trudno mówić o jakimkolwiek luzie i całość sprawia wrażenie aż za bardzo przerysowanej. Tu niestety gdyby tak zestawić Nathana McKane’a z Devonem Butlerem (antagonistą serii F1 od Codies), to prawdopodobnie ten drugi wykazałby się zdecydowanie większą charyzmą. Mimo wszystko jednak Ncuti Gatwa grający Valentina Mansiego z całej obsady wypada zdecydowanie najlepiej… i w sumie to dobrze, bo właściwie później będziemy musieli być przyzwyczajeni do jego obecności. Nawet, jeśli nie jest ona tak znacząca jak w “Driven to Glory”.

Kampanię fabularną GRID Legends należy jednak traktować jak sposób na zdobycie całkiem dobrego startu w trybie prowadzenia własnego zespołu. Dlaczego? Ponieważ za każdy rozegrany wyścig gracz otrzymuje całkiem sporą zaliczkę w gotówce, a to w połączeniu z brakiem konieczności wydawania kasy na ulepszenia pozwala zaoszczędzić na start w kolejnym etapie gry. Problem jednak jest taki, że tak właściwie jeśli nie interesuje was to, co dzieje się za kulisami GRID World Series… to szybko przeskoczycie te kilkadziesiąt etapów. O ile całość w fajny sposób zagaja temat „uniwersum GRID”, tak koniec końców nie sprawia, że z jakiegoś powodu chcę czegoś więcej. Dziwnie się to mówi w kontekście gry wyścigowej, ale mam wrażenie, że zamierzenie twórców było zupełnie inne.

GramTV przedstawia:

A tak ostatecznie działa to w ten sposób „walnęło, walnęło… nie ma sensu drążyć tematu, jedziemy dalej”.

Co ciekawe, tryb fabularny jest również pewnym wprowadzeniem do tego, co ma miejsce w trybie prowadzenia zespołu. Nie oznacza to jednak, że jest to pewnego rodzaju rozszerzenie tego, co miało tam miejsce, a raczej wyjaśnienie „układu sił”, który w nim zastaniemy. Tu jednak zaczynają się porządne schody i problemy, z którymi GRID Legends średnio sobie radzi.

„All I want is grind, grind, grind…”

Tak właściwie podtytuł idealnie podsumowuje to, jak prezentuje się tryb kariery w GRID Legends. To, co można jednak oddać Codemasters to to, że rzeczywiście – w porównaniu z GRID z 2019 roku nie jest to jedna wielka tabelka z wyścigami, którą sobie musimy odhaczać, aby dotrzeć do wielkiego finału “The Gauntlet”. Tym razem wszystkie serie wyścigowe są pogrupowane na kategorie i żeby przejść o poziom wyżej (poziomy są cztery) musimy wygrać konkretną liczbę wydarzeń. Zadanie teoretycznie proste, bo rzeczywiście wystarczy wybrać to, co gracza interesuje, wykonać i mieć z głowy. Problem w tym, że część kategorii jest zablokowana koniecznością przejechania konkretnego wydarzenia z innej serii (np. specjalnej). Dodatkowo w przypadku wydarzeń związanych z konkretnym samochodem czy grupą wyścigową (np. GT) trzeba będzie przejechać trochę kilometrów, aby wskoczyć nim na kolejny poziom za nabite kilometry… co nie jest takie proste w przypadku chociażby serii Ginetta i trzeba jednak te wyścigi powtarzać bez względu na to, czy mamy tzw. Mechanical Pass (DLC, które dodaje mały mnożnik do wyrobionych kilometrów) czy nie.

I nie byłoby to nawet większym problemem gdyby konieczność jazdy konkretnym samochodem i ulepszania go związana była z faktem, że im dalej w las, tym trudniej walczyć z przeciwnikami na torze. Prawda jest taka, że bez względu na to, czy jeździłem samochodem ulepszonym czy nie… to i tak na poziomie Expert potrafiłem spokojnie wygrywać wyścigi z całkiem przyzwoitą różnicą do pierwszego miejsca. I niekoniecznie dlatego, że jestem tak dobry w gry wyścigowe – po prostu poziom trudności GRID Legends jest dość niski i schody zaczynają się dopiero na tym ostatnim, Legendarnym. Co prawda można utrudnić zabawę kombinując z ustawieniami kontroli trakcji czy ABS, ale mimo wszystko zdaję sobie również sprawę z tego, iż GRID Legends nie jest grą, która ma być symulatorem totalnym.

Ma sprawiać radość i frajdę z jazdy samochodami, które wiele osób kojarzy w wyścigów i nie tylko. Pod tym względem nie można nowej grze Codemasters zbyt wiele zarzucić. Samochody prowadzą się zdecydowanie lepiej niż w GRID z 2019 roku, o wiele lepiej radzą sobie również chociażby na tarkach czy w trudnych warunkach. Problem w tym, że gdyby się przyjrzeć ich statystykom oraz możliwościom rozwoju to tak właściwie różnice między nimi są zdecydowanie niewielkie nie licząc tych oczywistych związanych z marką i modelem. To trochę tak, jakby twórcy GRIDa załadowali do gry potężny Balance of Performance zrównując wszystkie samochody z każdej klasy pod kątem osiągów, aby nikt czasem nie wyskoczył przed szereg i liczyło się dostosowywanie małych szczegółów w ustawieniach tuningu. To może się spodobać chociażby tym, którzy lubią się bawić w trybach sieciowych, ponieważ co tu dużo mówić – jest chaos, jest różnorodnie i lepiej jest się zbyt mocno w tym aspekcie nie spinać.

Mimo wszystko jednak trochę miałem wrażenie, jakby Codemasters nie miało zbyt wielkiego pomysłu na tryb kariery w GRID Legends. W teorii to nadal odhaczanie kolejnych wyścigów, aby przeskoczyć przez poprzeczkę, a elementy związane z udoskonalaniem naszej drużyny oraz umiejętności drugiego kierowcy to właściwie wrzucanie monet na kolejne perki. Co prawda można zmienić logo zespołu, nazwę naszego kierowcy oraz wybrać sponsorów z zadaniami (po pokonaniu których dostajemy dostęp do specjalnego wydarzenia oraz samochodu), ale nie przekłada się to chociażby na identyfikację naszego teamu. Zresztą, brak możliwości dobrania kierowcy, który jeździ z nami czy drużyny dbającej o sprzęt to małe elementy sprawiające, że cały czas miałem poczucie „kurczę, szkoda że tego nie ma”. A można mieć wrażenie, że nie ma nic trudnego jak wziąć pomysły z pierwszego czy drugiego GRID i wcielić je w życie, prawda?

Nie mniej jednak – komuś może się to spodobać, ktoś może lubić tego typu rozrywkę. Biorąc jednak pod uwagę to, jak seria ewoluowała przez lata stwierdzam, że Codemasters zdecydowanie stać na coś więcej.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!