Powrót na Normandię - recenzja gry planszowej Mass Effect: Priorytet – Hagalaz

Jakub Zagalski
2025/10/22 11:00
3
0

Tęskniliście za komandorem Shepardem i spółką? Sprawdźcie Mass Effect: Priorytet – Hagalaz, w którym ulubieńcy z trylogii zaliczają kolejnego side-questa.

Powrót na Normandię - recenzja gry planszowej Mass Effect: Priorytet – Hagalaz
Portal Games

Przekładanie gier wideo na język gier planszowych to trend, który od dobrych kilku lat przybiera na sile. Analogowych wersji doczekały się takie szlagiery jak Doom, StarCraft, Gears of War, Dark Souls, Sniper Elite czy Metal Gear Solid. Bywa, że twórcy podchodzą do sprawy bardzo ambitnie i adaptują molochy pokroju Skyrim, Civilization czy Europa Universalis. Sięgając po Mass Effect: Priorytet – Hagalaz wiedziałem, że nie przeżyję epickich przygód rodem z cyfrowej trylogii, co nie znaczy, że fani pierwowzoru powinni z miejsca skreślać tę produkcję.

Eric Lang (Blood Rage, Ankh, The Godfather) współtworząc planszówkę na licencji Mass Effect nie rzucał się z motyką na słońce. Priorytet – Hagalaz nie jest przez to rozbudowanym erpegiem, a jedynie namiastką doświadczenia znanego z konsol i pecetów. Wielu fanów może kręcić nosem, ale moim zdaniem takie podejście jest bardzo sensownym kompromisem. Dostajemy relatywnie krótką (ale regrywalną!) przygodę w lubianych realiach w przystępnej formie z mechaniką, która fajnie nawiązuje do cyfrowego oryginału.

Fabuła Mass Effect: Priorytet – Hagalaz przenosi nas do roku 2186, w którym rozgrywała się akcja trzeciej części hitu Bioware. Tak jak w oryginale wcielamy się w komandora Sheparda (lub panią komandor - są dwie różne figurki i grafiki na karcie postaci), który wraz z załogą Normandii odwiedza kolejne światy i walczy z galaktycznymi zagrożeniami. Tym razem zostaje skierowany na tytułową planetę Hagalaz, gdzie po ciemnej stronie rozbił się krążownik Cerberusa. “Chociaż trwające tam noce są znacznie dłuższe niż te na Ziemi, to niestety zbliża się poranek, a świt przyniesie najpotężniejszą burzę po drugiej stronie Trawersu Attykańskiego. Normandia to jedyny statek Przymierza, który jest obecnie w zasięgu” - dowiadujemy się z wprowadzenia fabularnego.

Shepard i jego załoga muszą zinfiltrować wrogi krążownik i odzyskać znajdujące się tam dane badawcze. Ewentualnie zniszczyć je lub zabezpieczyć statek do czasu przybycia floty, pamiętając przy tym o uratowaniu więźniów Ceberusa. Komandor Shepard rusza na misję, w której będą mu towarzyszyć Liara T’Soni, Tali ze swoim dronem Chatiką, Garrus oraz Wrex.

Portal Games

Co w pudełku?

Pierwsze, co może zaskoczyć w kontakcie z Mass Effect: Priorytet – Hagalaz, jest jej rozmiar. Gra mieści się w relatywnie niewielkim pudełku (295 x 295 x 60 mm), nie ma tony plastikowych figurek i setek kart. Zamiast klasycznej planszy czy “puzzli” znanych z Gloomhaven czy Descenta mamy księgę misji – jedno z moich ulubionych rozwiązań w tego typu grach, które bardzo przyspiesza przygotowanie do kolejnej misji i oszczędza miejsce na komponenty. Tak jak w Gloomhaven: Szczęki lwa czy Star Wars: Mandalorian – Przygody wystarczy otworzyć “księgę” na właściwej stronie, przeczytać zasady dodatkowe, rozłożyć żetony na wskazanych miejsach i można zaczynać.

Oprócz księgi misji w pudełku znajduje się jeszcze całkiem klarownie napisana instrukcja (nie trzeba czytać całej od deski do deski przed pierwszą rozgrywką) oraz księga opowieści. Zawiera ona tło fabularne ujęte w paragrafy, po których skaczemy w zależności od postępów w grze i dokonywanych przez nas wyborów.

Rzeczone postępy odnotowujemy na mapie kampanii – kartce wielkości pudełka, po której piszemy suchościeralnym flamastrem (dołączony w zestawie). Do tego dochodzą dwustronne arkusze będące kartami postaci. W trakcie gry trzymamym na nich akrylowe kosteczki oznaczające poziom tarczy i punktów zdrowia, żetony akcji specjalnej (nie u wszystkich postaci), a przede wszystkim kości k6 ze specjalnymi ikonami, które aktywują wybraną akcję lub zdolność. Co znamienne, na początku mamy dostęp tylko do kilku podstawowych działań i dopiero po zdobyciu punktów doświadczenia możemy odblokować (zakreślamy puste pole mazakiem) nowe skille aktywne i pasywne.

Jak widać na załączonych obrazkach w grze są figurki, ale wyłącznie do przedstawiania grywalnych bohaterów - członków załogi Normandii. Wszystkie pozostałe elementy biorące udział w rozgrywce (przeciwnicy, więźniowie, wieżyczki strażnicze, skrzynie ze sprzętem itp.) posiadają dedykowane żetony. Dla mnie to doskonałe rozwiązanie, bo o ile lubię mieć ludziki na planszy, to wolę minimalizm i funkcjonalność niż przerost formy nad treścią w postaci tony plastikowych pionków zamkniętych w wielkim pudle. Do rozgrywki używa się ponadto dwóch talii kart zagrożenia (aktywują przeciwników) i wspomnianych kości.

Jak się to robi?

Niezależnie od liczby graczy nad stołem, w każdej misji Mass Effect: Priorytet – Hagalaz kierujemy czteroosobowym zespołem. Członków załogi jest pięciu, więc twórcy dali nam pewną swobodę w dobieraniu odpowiednich sił i środków przy wykonywaniu danego zadania. Do każdej misji można wystawić ekipę w dowolnej konfiguracji, chyba że robimy misję poboczną danego towarzysza (tylko Shepard gra za każdym razem i nie ma swojego sidequesta). Cała kampania składa się z od trzech do pięciu misji. Zanim zaczniecie pukać się w czoło i pytać “co tak mało?”, wyjaśniam, że chodzi o schemat działania. Przygodę na krążowniku Cerberusa można bowiem rozgrywać na różne sposoby w trzech aktach uzupełnionych opcjonalnymi misjami towarzyszy. Innymi słowy, po krótkim wprowadzeniu wybieramy jedną z trzech misji pierwszego aktu, po której wybieramy jedną z dwóch drugiego aktu (łącznie są cztery warianty, ale nie do wszystkich mamy dostęp po pierwszej przygodzie). W trzecim akcie znowu czeka nas wybór pomiędzy trzema misjami, uzależniony od wcześniej wykonanego zadania. Pomiędzy aktami możemy wykonać łącznie dwa sidequesty na kampanię, które są całkowicie opcjonalne (pozwalają rozwinąć postacie i ogólnie lepiej przygotować się do dalszych wyzwań.

GramTV przedstawia:

Oznacza to, że Mass Effect: Priorytet – Hagalaz pod żadnym pozorem nie jest grą krótką i jednorazową. Ma w sobie element gry legacy, jednak bez konieczności fizycznego niszczenia komponentów. Wszelkie postępy zaznacza się mazakiem na zmywalnych kartach, więc po rozegraniu kampanii można bez problemu całość “zresetować”.

Sama rozgrywka opiera się w dużej mierze na wykonywaniu zadań typu znajdź, hakuj, zdobądź, pokonaj. Nie ma tu niczego odkrywczego czy innowacyjnego, ale zupełnie mi to nie przeszkadzało w grze tego formatu. Przesuwanie figurek po heksach, planowanie kolejnych ruchów w oparciu o ich wyjątkowe zdolności i obecność wrogów sprawia sporą frajdę. Szczególnie, jeśli nie szukamy taktycznej głębi. Planszowy Mass Effect pod względem złożoności plasuje się mniej więcej na poziomie wspomnianej przygodówki z Mandaloriana (bardziej złożony niż Zombicide, mniej niż Gloomhaven: Szczęki lwa). Wyobrażam sobie, że fani Mass Effecta niezaznajomieni z nowoczesnymi planszówkami bez większych problemów ogarną zasady, a średnio ograny fan ameritrashy w mig rozpocznie kosmiczną przygodę.

W przeciwieństwie do wspomnianych wyżej gier, które bazują na kartach i/lub tradycyjnych kościach k6, Mass Effect: Priorytet – Hagalaz opiera się przede wszystkim na mechanice zarządzania kośćmi. Karty są potrzebnew wyłącznie do aktywowania przeciwników na końcu tury każdego bohatera. Kości z kolei decydują, o ile pól poruszy się nasza postać, co zrobi i jaką zdolność aktywuje. Opcji jest sporo, szczególnie po odblokowaniu dodatkowych zdolności (punkty doświadczenia zdobywamy m.in. po pokonaniu wroga). Do tego losowość/nieprzewidywalność wynikająca z rzucaniem kośćmi można na różne sposoby (ale tylko do pewnego stopnia) “kontrolować”. W grze jest więc sporo miejsca na planowanie i taktykę. Szczególnie, że każda postać jest zupełnie inna – np. Wrex jest zabójczy w zwarciu, Garrus sieje zniszczenie na dystans, Shepard sprawdza się jako wsparcie, Liara ma przydatnego drona itd. Również wśród przeciwników panuje spora różnorodność. Podstawowi wrogowie różnią się siłą zadawanych obrażeń i odpornością tarczy, ale u niektórych występują dodatkowe “reakcje”, np. jeden atakuje z dystansu, drugi może szybciej podbiec do obranego celu itp. Do tego dochodzą elitarni przeciwnicy, którzy są dużo bardziej wytrzymali i mają specjalne zasady w zależności od misji.

Sama walka jest bardzo umowna – wybieramy kość z odpowiednim symbolem, kładziemy na wybranej akcji i z automatu zadajemy np. 1-4 obrażenia. Jeśli siła ataku jest większa lub równa wartości tarczy przeciwnika, żeton takiego nieszczęśnika schodzi z planszy. Zwykli wrogowie (małe żetony) mogą później wrócić do gry w drodze losowania z woreczka, jeśli wymaga tego karta zagrożenia. Pokonanie elitarnych przeciwników kończy ich żywot i zazwyczaj jest związane z celem głównym lub pobocznym misji.

Każda misja ma bowiem różne warianty podane w tabelkach tuż obok planszy. Po wykonaniu jakiegoś zadania często musimy odczytać odpowiedni paragraf i działać dalej w oparciu o zmienne warunki. Są cele poboczne (np. zbieranie wszystkich skrzynek, ratowanie więźniów) i warianty, które prowadzą do zwycięstwa z tytułem Renegat lub Paragon. Nie ma to niestety tak dużego przełożenia na dalszą rozgrywkę w jak w cyfrowych Mass Effectach, a jedynie zyskaniem dodatkowych kości lub żetonów, które pozwalają jednorazowo zmienić symbol na kości.

Tego typu rozwiązanie pasuje jednak bardzo dobrze do ogólnej koncepcji gry w świecie Mass Effect, która nie stara się upychać tony mechanizmów, by jak najbardziej zbliżyć się do cyfrowego oryginału. Mass Effect: Priorytet – Hagalaz jest relatywnie prostą (ale nie prostacją) przygodówką z taktyczną walką i szczyptą eksploracji, rozwojem postaci i regrywalną kampanią, która powinna przypaść do gustu fanom planszówek na poziomie skomplikowania 2,5/5 według skali BGG. Historia opisana w paragrafach robi klimat, podobnie jak figurki i cała oprawa graficzna. Do tego dużym plusem jest cena gry - nówkę można dostać za niecałe 170 złotych, co przy cenach kampanijnych przygodówek z toną plastiku w wielkim pudle jest świetną okazją. Szczególnie, że gra nie kończy się po 3-5 misjach i jeśli przypadnie nam do gustu, można ją przechodzić na wiele różnych sposobów.

Jako umiarkowany fan Mass Effect (skończyłem z przyjemnością trylogię, ale nic poza tym), który woli spędzić miło czas z prostszą planszówką zamiast wkuwać na pamięć 40-stronicową instrukcję, byłem zaskoczony, jak fajny jest Priorytet – Hagalaz. Szybka do rozłożenia, prosta do ogarnięcia gra, która nie zachwyca niczym szczególnym, ale wszystkie jej elementy układają się w przyjemną całość.

7,0
Prosta i przyjemna przygodówka nie tylko dla fanów Mass Effect
Plusy
  • Dobre wykorzystanie licencji
  • Regrywalna kampania
  • Jakość wydania
  • Zróżnicowane postacie + rozwój
  • Cena
Minusy
  • Granie solo i z ekipą mechanicznie praktycznie się nie różni
  • Księga misji + cztery duże karty postaci = na małym stole nie pograsz
  • Nie ma nic prawdziwie odkrywczego
Komentarze
3
Headbangerr
Gramowicz
23/10/2025 12:52
Kresegoth napisał:

Problemem byłaby taka integracja mechaniki z tematyką, żeby nie było czuć doczepiania mechaniki do świata na siłę

W każdym euro temat jest na siłę xD Nie no, żartuję, dać by się dało. Jest Gaia Project, jest Twilight Imperium i wiele innych. Gorzej byłoby z wpasowaniem rozwoju wydarzeń w takiej grze w kanon świata Mass Effect, chyba że przyjmiemy że nie ma przeszkód żeby np. Salarianie zdominowali Krogan itp ;)

Kresegoth
Gramowicz
23/10/2025 11:59
Headbangerr napisał:

Trudno sobie wyobrazić ciężkie euro w tym świecie, ale mógłby chociaż powstać jakiś porządny deckbuilder w co-op. 

Tego tytułu który jest tutaj recenzowany raczej nie ruszę.

Dałoby się. Umieścić akcję na Cytadeli, graczy dać jako przedstawicieli poszczególnych ras i walczyć o wpływy. Problemem byłaby taka integracja mechaniki z tematyką, żeby nie było czuć doczepiania mechaniki do świata na siłę

Headbangerr
Gramowicz
22/10/2025 20:51

Trudno sobie wyobrazić ciężkie euro w tym świecie, ale mógłby chociaż powstać jakiś porządny deckbuilder w co-op. 

Tego tytułu który jest tutaj recenzowany raczej nie ruszę.




Trwa Wczytywanie