Powrót serii Ninja Gaiden po wielu latach to rzecz, której chyba nie każdy się spodziewał w świecie gier. Z jednej strony powstała odświeżona wersja Ninja Gaiden 2 Black, a z drugiej mamy świetne Ragebound… Ale przyszedł czas na coś nowego i wchodzi Ninja Gaiden 4 – pierwsza od jedenastu lat zupełnie nowa odsłona w serii prequeli, która wprowadza także nowego bohatera, jakim jest Yakumo. Team Ninja jednak nie walczy w pojedynkę i do tego widowiskowego tańca zaprosiło speców od slasherów, czyli Platinum Games. Czy wspólnymi siłami będą w stanie nadać więcej werwy momentami zapomnianej serii gier? Powiedziałbym, że zdecydowanie tak, choć nie obyło się bez pewnych komplikacji.
Gdzieś już coś takiego widziałem… O fabule Ninja Gaiden 4
Pytanie, które pewnie pojawia się w głowach wielu osób, więc postaram się odpowiedzieć już teraz – nie, w teorii znajomość serii Ninja Gaiden nie jest aż tak wymagana, choć jak dobrze wiadomo, w takich sytuacjach ci, którzy już wcześniej mieli do czynienia z przygodami Ryu Hayabusy, odnajdą się w tych realiach najłatwiej. Dlatego też w skrócie: Tokio ponownie stanie się polem bitwy z przeróżnymi demonami, a do walki staje młody Yakumo – dobrze zapowiadający się ninja z Klanu Kruka, który rywalizuje z Klanem Hayabusa. Wstępnie prosta misja polegająca na zgładzeniu mocno strzeżonej kapłanki przeradza się w drogę, w trakcie której główny bohater zbiera nowe doświadczenia, aby stać się jednym z Master Ninja. Na jego drodze stanie oczywiście legendarny Ryu Hayabusa, którego rola w tej historii również jest dość znacząca… i w tym momencie zakończę, aby nie serwować spoilerów oraz zbyt mocno nie zdradzić specyfiki konfliktu między nowicjuszem a mistrzem.
Najważniejsze jest jednak to, że w Ninja Gaiden 4 możemy zagrać zarówno jako Yakumo, jak również przypomnieć sobie, jak to było walczyć jako Ryu Hayabusa. Można sobie zadać pytanie, czy pod względem fabularnym Ninja Gaiden 4 jest dobrą grą? Powiedziałbym, że zdecydowanie były lepsze gry pod tym względem, ale z drugiej strony… jest ona tak naprawdę pretekstem do dalszego szatkowania potworów na prawo i lewo, więc aż tak dużych oczekiwań w tej kwestii nie miałem. Jest to dość prosta historia, która poniekąd korzysta z pewnego rozwiązania znanego mi z innego tytułu (bez spoilerów, więc powiem tak – to również był slasher, i to dość głośny slasher). Tam jednak było zabawy nieco więcej, a i rozwój bohatera był lepiej przemyślany niż zbieranie skrzynek rozrzuconych po etapach.
Gdyby to była gra opierająca się mocno na narracji, przeszkadzałoby to niczym drzazga w palcu, ale tak jest na tyle poprawnie, że nawet można docenić pewne cameo z innych odsłon serii podczas rozgrywki. Najważniejsze jest jednak to, co dzieje się między cutscenkami, a i potrafi momentami zajść za skórę… w pozytywnym tych słów znaczeniu.
Efektownie i efektywnie – z odpowiednim pazurem, jak to w Ninja Gaiden bywało!
I teraz to, co jest najbardziej soczyste w Ninja Gaiden 4 – niekoniecznie chodzi tu o hektolitry posoki, a raczej o możliwości Yakumo. Po pierwsze i najważniejsze, aby uspokoić większość hartkorowych fanów – tak, tryby Normal, Hard i Master Ninja potrafią naprawdę dać w kość (im wyższy poziom, tym wyzwanie rośnie niemal do kwadratu i sześcianu). Co prawda z czasem możliwości od strony umiejętności oraz ekwipunku jest coraz więcej, ale trzeba również umieć efektywnie korzystać z tych dobrodziejstw. W żadnym wypadku ostatnia broń, którą otrzymujemy w ramach rozgrywki, nie musi być tą najlepszą w danej sytuacji.
Tutaj z pomocą przychodzi wsparcie w postaci treningów, które mają pomóc w opanowaniu danej umiejętności. Co ciekawe – gdy zrezygnujemy z nich, pojawia się dość sarkastyczna reakcja, bo, jak dobrze wiemy, trening czyni mistrza. Czy to oznacza, że im dalej w las, tym trudniej? Można byłoby dyskutować, tym bardziej że w pewnym momencie wielu przeciwników zwyczajnie się powtarza, a co za tym idzie, pojawia się też strategia walki z nimi. Znając mocne i słabe strony oraz dostosowując odpowiednie kombinacje, jedyne co pozostaje, to modlić się, że agresywna wymiana ciosów z wrogami nie spowoduje zbytniego bólu dłoni i palców. Tym bardziej że część starć potrafi trwać naprawdę długo.
I tutaj ważna informacja – tak, również można przejść całą grę tylko i wyłącznie jako Ryu Hayabusa, utrudniając sobie różne rzeczy w trybie wyzwań. Dlatego też sposobób na to, aby dać sobie w kość będzie zdecydowanie więcej niż to, co widać w grze na pierwszym planie.
Czy to oznacza, że w Ninja Gaiden 4 szansę mają tylko hartkorowi wyjadacze? Ani trochę, ponieważ tryb Hero zdecydowanie ułatwia zabawę tym, którzy lubią luźniejsze siekanie stworów i nie mają większej potrzeby uczenia się efektywniejszych kombinacji oraz pocenia się przed ekranem. Jest to dobre rozwiązanie, bo wiele elementów jest tu zautomatyzowanych, jak chociażby pewne kombinacje czy automatyczne blokowanie ciosów. No dobrze, jest jeden wyjątek – wyzwania w Czyśćcu, z tego co udało mi się odczuć w trakcie rozgrywki, nie korzystają z tej automatyzacji i tam trzeba już trochę pokombinować. Nie zmienia to jednak faktu, że tego typu „easy mode” magicznie nie sprawia, że przeciwnicy rozpływają się przed nami po jednym ciosie mieczem, choć walki z bossami są zdecydowanie prostsze, gdy jedyne, na czym zasadniczo musimy się skupić, to szybkie wciskanie przycisków odpowiadających za zwykłe czy wzmocnione ataki.
Dlatego też wszystko zależy od tego, czego od Ninja Gaiden 4 naprawdę oczekujecie. Jeśli szukacie wyzwania oraz mistrzowskiego opanowania wszystkiego, co gra ma do zaoferowania, to poziom Normal na „przetarcie” będzie idealnym wstępem, a potem pozostaje wykonywanie wszelkich wyzwań, które pojawiają się po ukończeniu gry. Jeśli natomiast nie chcecie się aż tak męczyć, ale nadal chcecie efektownie rozwalać wszystko, co popadnie, to możecie śmiało przejść do trybu Hero. Wyzwanie jest zdecydowanie mniejsze, ale satysfakcja z rozcinania hord przeciwników nadal wywołuje uśmiech na twarzy, jak to przystało na dobry slasher.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!