Grałem w Dying Light: The Beast - Akcja: Kondensacja

Michał Myszasty Nowicki
2025/07/21 16:00
1
1

Bestia biegnie zazwyczaj przed siebie.

Fabularnie Dying Light: The Beast to ciekawa sprawa, bo to nie tyle spin-off, co ciąg dalszy, ale poprzedniej części. Bo mamy przecież już nowszą, z dwójką po tytule. Ale starzy bohaterowie nie chcą zdychać, więc Kyle Crane wraca po raz kolejny. Po wydarzeniach z jedynki i The Following, nasz bohater wpada w łapska szalonego naukowca zwącego się Baronem, który poddaje go nie mniej szalonym eksperymentom. Kyle ma już jednak dość zastrzyków, naświetlań i jedzenia proteinowej papki, postanawia więc uciec. Ucieka. I wtedy do akcji wkracza gracz.

Czyli w tym przypadku ja. Demo prasowe rozpoczęliśmy dosłownie od początku, co ma sens, bo nawet pół-bestia musi się mechanik w rozgrywce po kolei nauczyć. Te jednak nie powinny sprawić problemów dyingowym wymiataczom, są bowiem w dużej mierze oparte na elementach znanych fanom serii. Choć kilka zmian, czy nowości również tu znajdziemy.

Grałem w Dying Light: The Beast - Akcja: Kondensacja

Zacznijmy jednak od tego, co stare, znajome i zazwyczaj dobre. Oczywiście wciąż obecny i niezwykle ważny jest w grze parkour. Mimo nieco innego, zdecydowanie mniej zurbanizowanego obszaru, opanowanie umiejętności płynnego przemieszczania się po dachach będzie w wielu miejscach kluczowe. Nie liczcie jednak na to, że będzie to doświadczenie identyczne, jak w Dying Light 2.

Chaos organizacyjny

System umiejętności jest bowiem zupełnie inny, niż w dwójce, gdzie królował podział na umiejętności związane z walką i parkourem. Tutaj wiele ruchów znamy już na starcie, na przykład podwójny skok, ale przeglądając nowe skille odniosłem wrażenie, że jednak wiele niuansów po prostu zniknęło. Głowy sobie jednak za to uciąć nie dam, hands-on to nie miejsce na siedzenie w menu gry i porównywanie, za mało czasu.

Chaos organizacyjny, Grałem w Dying Light: The Beast - Akcja: Kondensacja

Odniosłem natomiast wrażenie, że znacznie więcej w The Beast “zagadek środowiskowych”, czyli skakania i wspinania się po gzymsach, wystających cegłach, czy innych elementach otoczenia, czasem doprawionych do smaku dodatkową mechaniką, na przykład ciągnięciem drutu. Szczerze? Ja akurat nic przeciwko takim asasynowo-crofotwym elementom nie mam, zwłaszcza, jeśli wymagają choć odrobiny rozkminy.

Same drzewka umiejętności są cztery i wydały mi się (poza Bestią) jakoś bardzo chaotyczne. Może jest w nich jakiś głębszy zamysł, bo podzielono je na skille Siły, Zręcznościowe i Przetrwania, ale ja go nie zauważyłem. Wszystko jest tu bez ładu i składu ze sobą wymieszane, bo choćby chcąc robić granaty, musimy się nauczyć skradać (sic!), a kopniak pomaga w przeładowaniu broni.

Osobną sprawą są umiejętności Bestii, to drzewko ma wszakże własną “walutę”, czyli punkty bestii, które zdobywamy zabijając stworzone przez naszego ukochanego Barona chimery i wysysając z nich soczki. Spokojnie, nie ma obleśnych scen, mamy do tego odpowiedni sprzęt. Co ważne, nie musimy się przejmować przedawkowaniem, to ile chimeryny sobie wstrzykniemy nie wpływa nijak na fabułę, ani nie rozstrzyga o losie bohatera. Potwierdzone przez twórców gry. Bierzcie więc i mutujcie z tego wszyscy!

Ręka, noga, mózg na ścianie

No dobra, ale jak się w to gra? - zapytacie zapewne. Jeśli brakowało wam w Dying Light 2 rozgrywki nastawionej na maksymalnie efekciarski, ekstremalnie brutalny i bezkompromisowy rozpieprz, to Dying Light: The Beast może być dla was. Bo wiecie, odcinanie po staremu kończyn, czy dekapitacje zwykłych truchlaków, to jedno. Ale już wyrywanie łap, czy innych wystających elementów chimer tymy rencyma, to inna bajka. Można sarkać, że tryb Bestii jest prostacki, jak podmioty prezydenckiej łaski, ale jednak jakąś tam radochę z rozwałki daje. Zwłaszcza, kiedy nauczymy się szał kontrolować i z rozmysłem, nieco bardziej “taktycznie” wykorzystywać.

Ręka, noga, mózg na ścianie, Grałem w Dying Light: The Beast - Akcja: Kondensacja

Bardzo szybko możemy też zdobyć w The Beast pistolet. Choć pozostawiono elementy skradankowe i możemy też bawić się łukami, jasno pokazuje to, że nie pod cichą rozgrywkę została gra zaprojektowana. Wystrzeliwanie w niebo typów z butlami na plecach, to w zasadzie sprawa obowiązkowa od samego początku, przeciw ludziom headshoty robią robotę, ale przynajmniej na początku minibossowie są gąbkami na pestki, których z kolei od startu znajdowałem całkiem sporo. Po niemal bezprochowym DL2 jest to zmiana o niemal 180 stopni. Dodatkowym narzędziem do zabijania zarażonych, czy zmutowanych będzie samochód. Tego wszakże podczas prasowego demo niestety nie doświadczyłem, udało mi się za to zepsuć grę, w wyniku czego musiałem przesiąść się na nowe stanowisko i zaczynać zabawę od początku. Eventowa klątwa mnie nie opuszcza, hahaha!

Oczywiście i na szczęście w grze nie zmieniono jednego z flagowych elementów serii, czyli ciemnej, że oko wykol i strasznej, że lepiej uciekaj, nocy. Klasycznie, jeśli nie musimy, bo akurat misja tak nam każe, albo bardzo musimy się gdzieś dostać, to po nocy lepiej się na zewnątrz nie szwendać. Zachodzące słońce to po raz kolejny znak, że trzeba szukać zabezpieczonego ultrafioletem schronienia i najlepiej do świtu przekimać.

Na trytytki

Choć można też oczywiście pobawić się w tworzenie, ulepszanie, czy naprawianie przedmiotów. Sprzęt się zużywa, zwłaszcza, kiedy walimy nim kogoś po łbie, ale na szczęście zabawki możemy nie tylko ulepszać, ale i naprawiać. A mało fajne sprzedać lub rozebrać. To był ledwie początek gry, ale wydaje mi się, że teraz nie ma już tak odczuwalnego looterowego skalowania, co pozwoli cieszyć się ulubioną bronią nieco dłużej. Oby. Bez sensu jest tylko moim zdaniem wymaganie posiadania poziomu, by niektórych używać, bo zmusiło mnie to do grindu, by wbić level potrzebny do używania podstawowego pistoletu.

GramTV przedstawia:

Na trytytki, Grałem w Dying Light: The Beast - Akcja: Kondensacja

Wygląda to przy tym całkiem ładnie i przyznam, że bardzo podobały mi się animacje postaci. Co prawda widziałem lepszą mimikę, ale ruchy postaci wygląda zazwyczaj niezwykle naturalnie, a zarazem filmowo, ekipa od motion capture odwaliła kawał dobrej roboty. Jedno co mnie drażniło, to jakaś dziwna faza na chwalenie się oświetleniem. Zdecydowanie za dużo było dialogów, w których co chwilę “przypadkiem” kamera ustawiała się pod światło, byśmy mogli podziwiać “niezwykle efektowne dynamiczne oświetlenie”. No nie. To tak nie działa. Walenie flarami po oczach u mnie wywołało efekt wręcz odwrotny.

Z grubsza wiedziałem, czego się spodziewać i z grubsza to otrzymałem. Dying Light: The Beast to efektowna, choć chwilami po prostu efekciarska rozpierducha. Tu nie ma co się bawić w skradanki, czy inne takie, gra od startu krzyczy do nas: napi*****aj! Najlepiej wszystkim we wszystko, byle do przodu. I mimo paru potknięć, póki co sprawdziła się w takiej formule podczas pierwszych tzrech godzin. Czy to dobry kierunek? Według mnie niekoniecznie, ale przynajmniej został jasno określony. Bo na ambitne projekty z stylu Avellone’a to pewnie już raczej nie możemy liczyć.

PS. Screeny pochodzą z mojej rozgrywki z eventu, łapane z windowsowego odtwarzacza wideo.

Komentarze
1
Lazyman
Gość
22/07/2025 20:39

A dla mnie właśnie najfajniejszą rzeczą w każdym Dying Light było włóczenie się po nocach 🤭