Jeśli lubicie takie filmy jak Telefon, Tlen, Pogrzebany, 127 godzin, 183 metry strachu i inne thrillery rozgrywające się na ograniczonej przestrzeni, 3000 metrów nad ziemią to idealna propozycja na seans. Ci jednak, którzy oczekują i tym razem od Mela Gibsona rozmachu, będą zawiedzeni.
W niedawno nagranym podcaście u Joe Rogana Mel Gibson powiedział coś, co wydaje się znamienne w świetle jego najnowszego filmu. Według aktora i reżysera w jednej osobie ludzie pragną tylko tego, by być szczęśliwi, kompletnie nie radząc sobie z faktem, że życie składa się także z nieszczęśliwych chwil. I faktycznie, 3000 metrów nad ziemią to film, który ma nam to przypomnieć hurtowo, bo zbudowany został na niepokoju. Motywacją twórcy było wywołanie dreszczy. Paradoksalnie jednak film potrafi dawać też wiele radości.
Czy Mel Gibson obniżył loty? Patrząc przez pryzmat całej jego kariery reżyserskiej, nie da się oprzeć wrażeniu, że tym razem mamy do czynienia z filmem o zdecydowanie prostszej konstrukcji fabularnej. Choć opowiada o locie, jest bardziej przyziemny i konwencjonalny niż wszystkie inne opowieści o krwi, wierze i wojnie, jakie wyszły spod jego ręki. W istocie 3000 metrów nad ziemią przypomina bardziej kontynuację aktorskiej drogi Gibsona, swego czasu kojarzonego głównie z komediami sensacyjnymi. I tu jest więc zabawnie, lekko i niezobowiązująco, ale ponownie tematem przewodnim fascynacji twórcy jest dobro i zło kierujące ludźmi.
3000 metrów nad ziemią
Bez polotu
We wszystkich swoich poprzednich filmach Gibson zaskakiwał, idąc pod prąd. Tworząc film o dzikusach, którzy porozumiewają się w niezrozumiałym języku, ukazując Jezusa nie jako ikonę, ale jako człowieka przeżywającego niewyobrażalny ból, czy opowiadając o wojennym bohaterze, którego jedyną bronią była wiara – były to przykłady artystycznej odwagi. W przypadku 3000 metrów nad ziemią zaskakuje głównie tym... jak bardzo przewidywalną i czytelną opowiada historię.
Rzecz rozgrywa się w kokpicie samolotu. Pewna agentka (znana z Downton Abbey Michelle Dockery), która dopiero od niedawna wróciła do akcji po latach spędzonych za biurkiem, odnajduje poszukiwanego listem gończym przestępcę. Mafijny księgowy o imieniu Winston (gra go Topher Grace) chce jednak współpracować i stać się świadkiem koronnym. Jest plan, by zeznawał przeciwko swojemu dawnemu pracodawcy, gangsterowi Morettiemu. Samolot, a właściwie awionetka, ma posłużyć jako środek transportu. Problem w tym, że do pojmania doszło na Alasce, przed bohaterami daleka droga, a ich los spoczywa w rękach pilota (Mark Wahlberg), który od samego początku nie wzbudza zaufania.
3000 metrów nad ziemią
Jeśli zastanawiacie się, co w tej sytuacji może pójść źle, to od razu rozwieję wasze wątpliwości – wszystko. To film, którego koncept oparto na konflikcie. Wszystkie trzy postacie znajdujące się w awionetce reprezentują sprzeczne interesy. Winston chce za wszelką cenę uniknąć sprawiedliwości, agentka chce za wszelką cenę doprowadzić go przed jej wymiar, natomiast pilot – cóż, on jest tu języczkiem u wagi. (Można by skrócić zdanie o agencie i Winstonie, ponieważ mają podobną strukturę.) Przez to, że za film odpowiada twórca Pasji, aż ciśnie się na myśl pewne porównanie. Otóż ten osobliwy trójkąt bohaterów przypomina wariację na temat mitu o Adamie i Ewie – mamy tu grzesznika, który wie, że źle zrobił, zrywając jabłko, kobietę pomagającą mu uciec z raju i syczącego jadowitego węża.
GramTV przedstawia:
Tym razem jednak biblijna symbolika na nic się nie przydaje. 3000 metrów nad ziemią wpisuje się w tradycję kina sensacyjnego, rozgrywającego się na ograniczonej przestrzeni. Pamiętamy je doskonale – Telefon, Tlen, Pogrzebany, 127 godzin, 183 metry strachu. Wszystkie te tytuły łączy pomysł: bohater znajduje się w potrzasku i przez cały film szuka drogi ucieczki. Nie inaczej jest tym razem. 3000 metrów nad ziemią to najtańszy film Gibsona – kosztował zaledwie 25 milionów dolarów – i jego najbardziej kameralna produkcja, nakręcona przy udziale jedynie trzech aktorów. To odmiana, bo dotychczas Gibson przyzwyczajał się raczej do kontrolowania setek statystów megafonem. Nie neguję jednak potrzeby nakręcenia czegoś tak małego, zwłaszcza gdy wiemy, że już za chwilę reżyser wróci do kina, z którego jest znany najlepiej. Wkrótce ruszają zdjęcia do Zmartwychwstania Chrystusa, kontynuacji głośnej Pasji.
3000 metrów nad ziemią
Bez zaskoczeń
3000 metrów nad ziemią jest więc oddechem przed wyruszeniem w kolejną długą podróż. Prosta konstrukcja fabularna sprawia, że nie sposób zgubić się podczas seansu. Doskonale znamy moment startu i zdajemy sobie sprawę z tego, jak będzie wyglądać lądowanie. Odbija się to na długości filmu – jego 90 minut to przy dzisiejszych standardach niemal format krótkometrażowy. Czy to wada? Zależy jak się na to spojrzy.
Po seansie nie miałem ochoty prosić o zwrot pieniędzy za bilet, a to dlatego, że wiedziałem, na co się piszę, wiedziałem, że to nie lot pierwszą klasą. W ramach tego, co otrzymałem, bawiłem się całkiem nieźle. Scenariusz debiutanta Jareda Rosenberga co najmniej kilka razy zaskoczył mnie świeżością dialogów. Wahlberg, choć momentami karykaturalny, wciąż ma ten błysk charyzmy, który sprawia, że potrafi skupić na sobie uwagę nawet wtedy, gdy inni aktorzy w pokoju starają się równie mocno – było tak w Infiltracji, jest i tutaj. Grace już nie raz pokazywał swoją mroczniejszą stronę – czy to jako Venom, czy w Predators – więc tylko czekałem, aż znowu coś zmajstruje. Dockery, choć w sukience z Downton Abbey zachowywała się z ogładą, tu wiarygodnie rzuca mięsem.
Udało się więc ponieść tę historię nieco wyżej dzięki napięciu między postaciami. I choć nie mamy tu do czynienia ani z wyżynami scenopisarstwa, ani z reżyserską wirtuozerią, to nie powiem, żebym choć raz nie poczuł, że lecę.
6,0
Choć nie mamy tu do czynienia ani z wyżynami scenopisarstwa, ani z reżyserską wirtuozerią, to nie powiem, żebym choć raz nie poczuł, że lecę.
Plusy
Mark Wahlberg trochę szarżuje, ale i tak wpuszcza do awionetki sporo świeżości
Scenariusz ma ciekawe dialogi
Sympatycy thrillerów rozgrywających się na ograniczonej przestrzeni będą zadowoleni
Minusy
Fabuła jest boleśnie przewidywalna
Seans jest krótki, choć nie jestem pewien, czy można to traktować głównie jako wadę
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!