Recenzja filmu Space Sweepers. Trochę Marvel, a trochę Bladerunner

Kamil Ostrowski
2021/02/17 14:00
1
0

Niehollywoodzkie filmy science-fiction wcale nie muszą być kameralne. Wręcz przeciwnie, mogą przyćmiewać rozmachem produkcje z tak zwanej “fabryki snów”.

Recenzja filmu Space Sweepers. Trochę Marvel, a trochę Bladerunner

Porządne filmy science-fiction należą do rzadkości, głównie z uwagi na koszt ich wyprodukowania. Odnosi się to zarówno do seriali jak i filmów pełnometrażowych. Nawet Hollywoodu nie stać na to, żeby tworzyć taśmowo kolejne Gwiezdne Wojny, Star Treki, Battlestar: Galactica czy The Expanse (recenzja ostatniego sezonu tutaj). Potrzebne są pieniądze na bardzo wymyślne scenografie, na efekty specjalne a i widz wymaga pewnej dozy monumentalności - wszak nic tak dobrze nie obrazuje przyszłości, jak porządna walka statków kosmicznych i dobrze animowane roboty. Nic więc dziwnego, że takie filmy i seriale powstają głównie w USA. Ale nie tylko, bo Space Sweepers to produkcja południowokoreańska o względnie wysokim budżecie wynoszącym w przybliżeniu 21 milionów dolarów, która nie odstaje wcale od zachodniej konkurencji. Nie jest to jednak kwota zawrotna, bo dla porównania najdroższy polski film w historii to Quo Vadis, kosztował 76 milionów złotych, a przecież Polska nie słynie z wysokobudżetowych produkcji. Gołym okiem widać jednak, że pieniądze te rozsądnie spożytkowano.

Ziemia w roku 2092 nie należy do najbardziej gościnnych miejsc. Od pierwszych minut filmu widzimy, że miejscowa ludność walczy o każdy oddech świeżego powietrza, a poszczególne jednostki trudnią się parszywymi zajęciami, z których złomiarstwo, naprawa starego sprzętu i prowadzenie lombardu, należą do najbardziej typowych. Ziemia praktycznie rzecz biorąc dogorywa, roślinność wymarła z uwagi na zanieczyszczenia, szerzą się bieda i choroby. W powietrzu unosi się pył, a ogólne wrażenie jest dosyć kiepskie. Klimat momentalnie przywodzi na myśl realia znane z Bladerunnera 2049 czy Cyberpunka 2077.

GramTV przedstawia:

O ile jednak w Bladerunnerze akcja w całości ma miejsce na powierzchni Ziemi, tak z uwagi na rys fabularny, w przypadku Space Sweepers większość czasu spędzamy w kosmosie. Nie powiedziałem bowiem najważniejszego o świecie przedstawionym: chociaż większość ludzkości męczy się na przeludnionej, ginącej planecie, tak parę procent wybranych, a także robotnicy tymczasowi, mają możliwość życia na orbicie - starą dobrą Ziemię oplata bowiem sieć stacji kosmicznych, satelitów, tuneli kosmicznych i tym podobnych, stworzonych i utrzymywanych przez korporację UTS, na czele której stoi genialny naukowiec James Sullivan. Rozwiązanie to jest tymczasowe, bowiem Sullivan nie kryje, że jego ostatecznym celem jest terraformacja Marsa, przeniesienie tam osób którym zostało nadane “obywatelstwo” UTS, a tym samym danie ludzkości drugiej szansy.

W takich to okolicznościach poznajemy radosną gromadkę, która będzie zbiorowym bohaterem naszej historii. Są to członkowie statku złomiarsko-łupieżniczego o wdzięcznej nazwie Victoria, którzy zajmują się odzyskiwaniem wraków i usuwaniem śmieci z przestrzeni orbitalnej. Są to kapitan Jang, Tae-ho, Tiger Park i robot Bubs (specyficzny, bo starający się zebrać pieniądze na operację ustalenia płci, dającą mu ludzką powłokę). Czwórkę łączy dosyć szorstka relacja, chociaż nie da się ukryć, że są ze sobą zżyci. Sytuacja zmienia się, kiedy trafiają na Dorothy, androida o wyglądzie małej dziewczynki, który ma być chodzącym ładunkiem wybuchowym. Pytanie tylko, na ile można ufać oficjalnym komunikatom, emitowanym przez korporacje na wszystkich kanałach telewizyjnych.

Przyznam szczerze, że nie spodziewałem się po Space Sweepers tak długiej i podzielonej na wiele części i wątków fabuły. Po pierwszych kilkunastu minutach sądziłem, że mogę spodziewać się szybkiej i relaksującej opowiastki, a dostałem porządną, niemalże space-operową epopeję. Seans trwał druzgocące dwie godziny i szesnaście minut, historia zdążyła w tym czasie porządnie i spokojnie się rozwlec, postaci rozwinąć, a ja zobaczyć spory kawał świata przedstawionego. Nie przywykłem do tego, żeby filmy gatunku “lekkie, łatwe i przyjemne” były tak długie. Nie zawsze film radził sobie z tak długim metrażem. Niejednokrotnie miałem wrażenie, że całości brakuje pomysłów i ikry na to, żeby tak długo się ciągnąć. Niespieszne tempo i brak strachu przed nadmiernym wydłużeniem seansu były tylko jednym z elementów charakteryzujących dalekowschodnie kino, których dopatrzyłem się w Space Sweepers. Innymi są na przykład nadmierna teatralizacja gestów, która oczywiście może, ale nie musi przypaść do gustu widzom.

Film ogląda się ze zmienną uwagą. Zdarzały się momenty, które naprawdę przykuwały moją uwagę. Wątek głównego bohatera, zawarty w dużej mierze w retrospekcjach, wydawał mi się całkiem świeży, czym nadał zresztą tej postaci przyjemniej głębi. Pomysł na stworzenie świata czysto cyberpunkowego, nie tak odległego od nas w sensie chronologicznym, ale osadzonego w przestrzeni kosmicznej, trzeba ocenić wyraźnie in plus. Problem w tym, że całości brakuje odrobiny wdzięku, pazura czy humoru. Obraz mocno ciągnie w dół nienajlepsze aktorstwo, przywodzące na myśl raczej filmy klasy B. Szkoda, bo generalnie Koreańczycy moim zdaniem grają najlepiej w całej Azji. Ogólnie rzecz biorąc film jest widowiskowy i przyjemny, aczkolwiek nie mogłem oprzeć się wrażeniu zmarnowanego potencjału. To mogła być prawdziwa bomba, a nie tylko ładny fajerwerk.

6,5
Przyjemny film z ogromnymi ambicjami. Trochę zbyt ambitny jak na możliwości twórców, bo przez długość i niechęć do chodzenia na kompromisy całość momentami zdaje się być rozwleczona i wręcz nudna.
Plusy
  • Niesamowite widowisko, niczym nie odstające od hollywoodzkich produkcji
  • Niegłupi pomysł na fabułę
  • Twórcy nie szli na kompromisy i postanowili zaprezentować swoją wizję w całości
Minusy
  • Co niestety nie wyszło im na dobre, bo film momentami jest zwyczajnie nudny
  • Kiepska gra aktorska
Komentarze
1
Pavel
Gramowicz
13/03/2021 12:02

Jak sobie przypomnę czerstwe dialogi, drewnianą grę, najnudniejsze ze wszystkich produkcji, przeciągnięte do granic wytrzymałości pierwsze 40 minut, i tekturowy wyraz twarzy Chrisa Evansa w Avengers: Endgame - to ten film zasługuje spokojnie na 7mkę. 

Osobiśvie bawiłem się świetnie.