Recenzja Crash Bandicoot 4: It’s About Time: powrót idealny!

Crash Bandicoot powraca w naprawdę świetnym stylu – nowe przygody, starzy przeciwnicy i duża dawka porządnego humoru. Czego chcieć więcej?

Recenzja Crash Bandicoot 4: It’s About Time: powrót idealny!

Zabawnym jest to, że z jakiegoś powodu oczekując na premierę Crash Bandicoot 4: It’s About Time byłem dziwnie spokojny o efekt końcowy. Być może dlatego, że nadal jestem pod wrażeniem tego, w jaki sposób ekipa Toys for Bob odrestaurowała trylogię Spyro, a i wcześniej odświeżona trylogia Crasha przygotowana przez Viscarious Visions była jednym z lepszych remasterów (remake’ów?) ostatnich lat.

Trzeba było ruszyć do przodu. Co prawda wcześniej zostało wydanych kilka tytułów po odsłonie Crash Bandicoot 3: Warped na PSXa, ale ostatecznie Activision postanowiło napisać historię na nowo czwartą częścią przygód sympatycznego jamraja i jego przyjaciół. Przepis na nową odsłonę był prosty – wykorzystać to, co już zostało zbudowane dzięki remake’om, dodać kilka nowych elementów i zalać to humorem oraz memami.

Czy się udało? Moim zdaniem jak najbardziej!

Zabawy czasem i przestrzenią:

Akcja Crash Bandicoot 4: It’s About Time rozpoczyna się 22 lata po wydarzeniach z Warped, w której to Dr. Neo Cortex, Dr. N-Tropy oraz Uka-Uka zostali zamknięci w bliżej nieznanym wymiarze w przeszłości. Dzięki potężnym mocom złego brata Aku-Aku udaje im się jednak wydostać przy okazji otwierając wyrwy między wymiarami… a to oznacza kolejne kłopoty. Aby ponownie pokonać Cortexa i jego drużynę Crash musi zebrać cztery maski kwantowe, które dzięki swoim mocom są w stanie ustabilizować całe uniwersum.

Twórcy bawią się formułą i mieszaniem wydarzeń z różnych wymiarów, ale również tym, iż doskonale wiedzą o utartych schematach w tego typu produkcjach. To z kolei sprawia, że nowe przygody Crasha Bandicoota zyskują na humorystycznych sytuacjach w stylu “to ile razy już go pokonaliście?” czy kilku innych smaczkach w trakcie całej przygody i nie będę ukrywał - w pewnym momencie poczułem się tak, jakbym znów wrócił do czasów podstawówki. Uśmiech z twarzy nie znikał mi cały czas widząc różne nawiązania, ale również i inteligentne operowanie humorem oraz memami, które wokół Crasha się pojawiły i nie tylko.. Zresztą, jeśli jedna ze skórek w grze świadomie została nazwana “360 No Scope” za zalogowanie się do systemów Activision…

Bardzo podobnie jest w przypadku bohaterów, którzy pojawiają się w grze. Tawna z innego wymiaru - super sprawa. Emerytowany Dingodile, który skończył z byciem złym i otworzył interes na bagnach - jeszcze lepiej! I nawet, jeśli zabrakło niektórych ulubieńców to nowi bohaterowie (patrz - maski) świetnie wpisują się w świat Crasha dodając przy tym nieco świeżości. Bardzo podobnie jest w kwestii kreacji poszczególnych etapów, które mimo dobrze znanych motywów (piraci, daleki wschód, dinozaury) nie tylko wyglądają świetnie, ale również wykorzystują charakterystyczne elementy konkretnych miejsc np. latające “platformożółwie”, które pomagają przeskoczyć na drugi brzeg czy w inne niedostępne zakamarki.

Z nieba do piekła:

GramTV przedstawia:

To co jednak jest najważniejsze w Crash Bandicoot 4: It’s About Time to to, że twórcy w żadnym stopniu nie starają się zbytnio mieszać w formule rozgrywki. Nadal biegniemy przed siebie niszcząc skrzynki, zbierając owoce i klejnoty oraz pokonując przeciwników. Wyzwanie zaczyna się natomiast tuż po wyjściu z pierwszych etapów, gdy pojawiają się maski oraz konieczność wykorzystywania ich do pokonywania konkretnych przeszkód i stopniuje poziom trudności.

Wszystko po to, aby na sam koniec gracz zdał egzamin ostateczny z opanowania wszystkich umiejętności, które zdobył w trakcie rozgrywki. Egzamin trudny i wymagający do tego stopnia, że przed samym finiszem potrzebowałem chwili oddechu, aby ponownie podjąć próbę. Udało się, ostatnie starcie z bossem stało przede mną otworem, choć kilkukrotnie zadawałem sobie pytanie: “co oni mieli w głowach, żeby aż tak to wszystko wymieszać?”.

Dla zainteresowanych - mój licznik zgonów w tym miejscu zatrzymał się na 128. Zacząłem więc sobie to przekładać w głowie na fakt, że w grze mamy dwa tryby rozgrywki - klasyczny (z życiami, gdy licznik spadnie do zera zaczynamy poziom od początku) oraz modern (bez żyć, ale cały czas wracamy do najbliższego checkpointu). Ostatecznie zapewne byłbym zmuszony kilkukrotnie zaczynać od zera w klasycznym i prawdopodobnie w pewnym momencie potrzebowałbym kilku dłuższych chwil na pozbieranie się do kolejnych prób. To, co twórcy zrobili dobrze to system, w którym gra zaczyna rozumieć, że nam niezbyt idzie i podarowuje albo dodatkową maskę Aku-Aku pozwalającą na małą skuchę (choć ta nie działa przy przeszkodach takich jak lasery, wpadanie do lawy itp), a także rzuca nieco wcześniej skrzynkę z checkpointem tak w połowie drogi między obydwiema.

Co dla innych może być platformówkowym niebem i wyzwaniem zapewne dla wszelkiej maści speedrunerów oraz osób, które będą chciały zdobyć wszystkie trofea będzie piekłem.

O ile przechodzenie etapów na czas nie musi być wcale aż tak wymagające, tak znalezienie wszystkich znajdziek rozsianych w przeróżnych miejscach czy też odblokowanie kaset (zdobycie ich wymaga pokonanie danego etapu do momentu jej uzyskania bez ani jednego zgonu) mocno komplikuje sprawę. Tym bardziej, jeśli chcecie zdobyć wszystkie skórki dla bohaterów. Zasady są dość jasne, ale konieczność cofania się do wcześniejszych miejsc sprawiają, że o konkretne egzemplarze może być niezwykle trudno. Zwłaszcza, że niektóre etapy wymagają niewiarygodnej koordynacji ruchów oraz zrozumienia mechanik samej gry. Łącznie z tym jak długa jest przerwa między jednym a drugim wykorzystaniem danej umiejętności i wszystko liczone w dziesiątych sekundy.

W Crash Bandicoot 4: It’s About Time pojawiają się również dodatkowe etapy, w których pozostali bohaterowie w jakimś stopniu wpływają na główną linię Crasha i Coco. Przykładowo - Tawna staje na drodze jednego ze złych, który ma zamiar przeszkodzić Crashowi w drodze do kolejnej maski. Po stronie jamraja widzimy tylko jego zaskoczenie, znak zapytania i lecimy dalej… w głównej nitce. W tej alternatywnej dalsza część etapu jest nieco zmieniona i mogą pojawić się dodatkowi przeciwnicy czy też skrzynki doliczane do wyniku alternatywnego. A to nadal nie jest wszystko, co nowa odsłona Crasha ma do zaoferowania. Przejście jeden raz całego wątku fabularnego to jakieś 10-12 godzin z mniejszymi lub większymi przerwami. W zależności od stopnia zaawansowania zapewne niektórym Crash Bandicoot 4: It’s About Time starczy na dość długo.

Jeśli jeszcze dodamy do tego ewentualne calakowanie, to kolejne godziny mijają, mijają…

Zawsze możecie również zgarnąć do wspólnej zabawy swoich znajomych! Nowy Crash zawiera również tryb Pass ‘n’ Play, w którym siedząc na kanapie ze znajomymi możecie wspólnie próbować przechodzić kolejne poziomy. Mała rzecz, a cieszy… jak za dawnych lat!

Komentarze
4
MisticGohan_MODED napisał:

Może jak kiedyś wyjdzie na pc to skończę ogrywać pierwsze 3 części do tego czasu.

Ostatnio rozmawiałem na temat ceny Crasha i powiem szczerze - mam straszny problem z tym, że "czwórka" kosztuje te 270 zł. Zakładam, że w dużej mierze na konsolach związane jest to z tym, że będzie możliwość grania również na PS5/XSX. 

Ogólnie bez względu na platformę i moment warto nowego Crasha ograć, bo to dobra platformówka jest :D 

MisticGohan_MODED
Gramowicz
04/10/2020 14:17

Może jak kiedyś wyjdzie na pc to skończę ogrywać pierwsze 3 części do tego czasu.

Kwietas napisał:

Dla uscislenia - wersje na Xone i PS4 maja zwykle ok 30-40 klatek, czasem ponizej 30, ale wersje na PS4 Pro ma 60 fps z nielicznymi spadkami, a wersja na Xone X ma stale 60fps. Ogrywam gre na Cone X i szczerze mowiac... Nie widze zbytnio powodu, dla ktorego mieliby robic edycje na PS5 i XsX, bo wyglada ona juz teraz swietnie.

Pewnie tak jest, ale nie jest to aż tak zauważalne jak w przypadku Crasha. Tutaj raz jest naprawdę szybko i płynnie, a raz gra zwalnia. Ogólnie o wiele lepszą decyzją zapewne byłoby zablokowanie framerate na poziomie 30 FPS/odblokowanie do 60 FPS na wersjach Pro.

Ale jeśli mówisz, że tak jest już na starych konsolach, to właściwie oznacza, że i na nowych będzie tak samo, bo smart delivery zostało już nawet zapowiedziane. Pod tym względem to ewentualnie czasy ładowania przyspieszą dość znacząco (a przynajmniej powinny).




Trwa Wczytywanie