Zombie Army 4: Dead War - recenzja - Wojna, wojna z zombie się nie zmienia

Karl Fairburne powraca! A wraz z nim cała masa zombiaków oraz… Hitler. Bo ten zawsze wraca. Zwłaszcza, gdy ze stanowiska głównego zarządcy piekła strącił Sławka.

Zombie Army 4: Dead War - recenzja - Wojna, wojna z zombie się nie zmienia

Widząc Zombie Army Trilogy na poświątecznych promocjach postanowiłem przypomnieć sobie, czy po wielu latach będę bawił się równie dobrze, jak przed laty. Mimo mocno odczuwanego zapachu babcinego strychu i kulek na mole bawiłem się naprawdę dobrze.

Z bardzo prostego powodu – strzelanie do zombie, wykonane w sposób poprawny i satysfakcjonujący zawsze sprawia wiele frajdy. Inną zupełnie kwestią jest fakt, że nietrudno jest mieć wrażenie, iż gatunek zombie shooterów został już przerobiony na tak wiele sposobów i trudno tu o jakąkolwiek świeżość. Dlatego też nie dziwi mnie, że Zombie Army 4: Dead War przechodzi bez wielkiego echa, bo i Rebellion Developments nie sili się na zmienianie zasad zabawy na nowo. Raczej poszerza wcześniej utworzoną piaskownicę, dorzuca kilka nowych zabawek i odmalowuje zardzewiałe elementy, aby było ładnie… a to w zupełności wystarcza.

Imperium Kontratakuje!

Po tym, jak Survivor Brigade w 1945 roku rozprawiło się nieumartym Hitlerem i wrzuciło go do Hellsmouth Karl Fairburne wyrusza do Włoch, aby pomóc ruchowy oporu w walce z pozostałościami zombiaków na ziemi. Okazuje się jednak, że grupa kultystów postanowiła ściągnąć Austriaka z charakterystycznym wąsem ponownie z czeluści piekieł. Tym razem jednak sytuacja jest zupełnie inna, bo Hitler dysponuje o wiele potężniejszą armią „swoich marzeń”. Ale gdzie diabeł nie może, tam Karla Fairburna i jego wesołą gromadkę pośle…

W odróżnieniu od Zombie Army Trilogy w Dead War aspekt fabularny historii został o wiele bardziej uwypuklony. Wszelkie dialogi, wtrącenia głównych bohaterów, wydarzenia na ekranie może i ocierają się o cringe, ale tak ma być – ma być absurdalnie, ma być jak w „kinie klasy Z”. Taką ewolucję Zombie Army chciałem zobaczyć po ograniu trylogii i taką otrzymałem. Nawet bohaterowie drugoplanowi otrzymują odrobinę więcej czasu nie tylko w dialogach, ale również i na ekranie (zwłaszcza Bruno, z którym główni bohaterowie komunikują się non stop w trakcie wyprawy). Inna sprawa, że w grze pojawia się cała masa wszelakich nawiązań popkulturowych – od serii Evil Dead po Terminatora i kultowy wręcz gest z kciukiem wystającym z lawy. Zresztą, piekło urządzone przez Hitlera prezentuje się prawie tak samo, jak wizja nazistowskich Niemiec w Wolfensteinie. Przypadek? Nie wiem, choć się domyślam…

Całość kampanii to osiem rozdziałów, których pokonanie zajmuje mniej więcej od ośmiu do dziesięciu godzin bez przetrzepywania wszystkich lokacji. Dla porównania, pokonanie podzielonego na trzy epizody Zombie Army Trilogy to około 12 godzin. Różnica jednak jest kolosalna, jeśli bierzemy pod uwagę tworzone od podstaw poziomy, nowe jednostki, ogólny postęp graficzny oraz całą masę porządnie wykonanych cutscenek. Mimo pewnej powtarzalności oraz braku charakterystycznych dla danych misji bossów są w tym wszystkim ogromne pokłady zabawy. Zwłaszcza w kooperacji ze znajomymi.

Rozczarowuje jednak składający się z kilku aren wyjętych wprost z kampanii tryb hordy. Co prawda są to naprawdę świetne mapy, a część elementów otoczenia zmienia się wraz z załadowaniem graczy na serwer, ale mam wrażenie, że zabrakło chyba czasu na przygotowanie czegoś nowego specjalnie pod ten tryb. A szkoda, bo próby przebicia kolejnych granic pokonanych fal potrafią wciągnąć jak bagno i wypluć po kilkudziesięciu minutach rozgrywki. Swoją drogą, jedna ważna kwestia – balans. Cieszę się, że w jakimś stopniu udało się Rebellionowi dopracować ten element rozgrywki i dzięki temu, w porównaniu z pokazami prasowymi, przeciwnicy są o wiele bardziej podatni na obrażenia nawet w czteroosobowych zespołach.

Raz toporkiem, raz młotkiem…

W odróżnieniu od ZAT w Dead War bohaterowie otrzymali do wykorzystania o wiele większy arsenał dodatków, umiejętności, wykończenia przeciwników oraz umieszczonych w przeróżnych miejscach pułapek. Na pierwszy rzut oka jest soczyście na tyle, aby czerpać z Dead War jak najwięcej frajdy, a całość jest wynikową romansu Sniper Elite z wydanym również przez Rebellion Strange Brigade.

GramTV przedstawia:

Z drugiej strony jednak, gdy spojrzy się na dość ubogi wybór uzbrojenia oraz drzewko rozwoju tychże, można mieć wrażenie, że twórcom zabrakło pomysłu lub część zachowano na zaplanowane DLC. Już nie chcę się rozpisywać na temat tego, że za karygodny uważam brak takich karabinów snajperskich jak Springfield, Kar98k czy Lee-Enfield i tutaj widzę największy potencjał w płatnych dodatkach. Shame, shame, shame.

Podobnie jest z akcjami specjalnymi, które można nazwać „superami”. Miałem wrażenie, że dla każdego typu broni będzie przypisany nieco inny sposób wykańczania przeciwników. Ostatecznie zostały one przypisane do slotów, a nie do typów uzbrojenia. Szkoda, bo chciałbym zobaczyć potężne wzmocnienie kolejnych razów z Trench Guna czy automatyczne celowanie w głowę z MP44. Nieco lepiej jest pod względem umiejętności pasywnych, których wybór jest naprawdę spory, a możliwości ulepszania ich możliwości związany jest głównie z wykonywaniem konkretnych czynności w grze. Miłe dla oka są również animacje wykończeń czy umiejętności.

Przepis na sukces jest prosty – co może sprawić o wiele więcej frajdy niż wbicie w gromadkę zombie z elektrycznego power fista? Wzięcia jednego na stronę i potraktowania z Drillinga prosto w twarz. To strasznie uzależnia, zwłaszcza w trybie hordy, gdy nie chodzi tylko i wyłącznie o frajdę, ale również zgarnianie dodatkowych punktów zdrowia.

Wojna krwią nieumarłych malowana.

Graficznie Zombie Army 4: Dead War w porównaniu z ZAT to klasa o kilka półek wyżej od poprzedniczki i nie ma tutaj żadnego zaskoczenia. Po tylu latach od premiery to zadanie nie było nad wyraz trudne, patrząc że ZAT bazowało głównie na tym, co wypracowało Sniper Elite V2. ZA4 z kolei czerpiąc ze Strange Brigade, które samo w sobie prezentowało się naprawdę świetnie. W dodatku wyłączenie blokady liczby klatek na sekundę wcale nie powoduje aż tak drastycznych spadków osiągów. Powiem więcej – gra w ruchu prezentuje się naprawdę świetnie na starym, mocno wysłużonym PlayStation 4 FAT. Ewentualne spadki FPS były wręcz niezauważalne. Ekipie Rebellion należą się pod tym względem oklaski!

Szkoda, że nikt nie jednak nie pokusił się o urozmaicenie ścieżki dźwiękowej, która w porównaniu z ZAT jest wręcz łudząco podobna tej z ZA4. Po około połowie kampanii wpadłem na pomysł urozmaicenia sobie rozgrywki cięższymi brzmieniami i był to strzał w dziesiątkę. Przynajmniej nie oszalałem słuchając ciągle tej samej melodii.

War, war never changes…

Zombie Army 4: Dead War to naprawdę świetna mieszanka grywalności, popkulturowych nawiązań oraz całej masy zombiaków do rozwalenia. Wojna się nie zmienia, gry z zombiakami również, ale Rebellion pokazuje, że z dość skostniałej formuły można wycisnąć jeszcze więcej soczystego gameplayu.

Mimo pewnych problemów nie mogę powiedzieć, że bawiłem się źle. Wręcz przeciwnie – grało mi się nad wyraz świetnie, a każda kolejna godzina spędzona czy to w kampanii, czy to w trybie hordy wciągała coraz mocniej. Jestem ciekawy, co przyniesie przepustka sezonowa, bo zakładam, że raz na jakiś czas będę wracał do alternatywnej wizji świata ogarniętego wojną.

7,2
Wojna wojnie wojną, a zombie zombie zombie
Plusy
  • Świetna oprawa graficzna!
  • Gameplayowo prosto, a niesamowicie grywalnie.
  • Rozwój względem ZAT
  • Cała masa popkulturowych nawiązać oraz żartów na granicy cringe'u
  • To nadal stare, dobre Nazi Zombies!
  • Czterej bohaterowie do wyboru z różnymi perkami.
Minusy
  • Zmarnowany potencjał drzewek rozwoju.
  • Brak legendarnych karabinów snajperskich w grze snajperskiej.
  • Irytująca muzyka.
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!