W sumie zabawna historia – recenzja filmu Annabelle wraca do domu

Joanna Kułakowska
2019/07/12 18:00
1
0

Film Gary’ego Daubermana opowiada, jak opętana lalka trafiła do słynnego pokoju przeklętych artefaktów w domu małżeństwa Warrenów i co działo się potem.

Annabelle wraca do domu (ang. Annabelle Comes Home) pozwala po raz kolejny wkroczyć do uniwersum Obecności (ang. The Conjuring), w którym rozgrywają się paranormalne sprawy prowadzone przez demonologów Lorraine i Eda Warrenów. Jak sam tytuł wskazuje, produkcja napisana i wyreżyserowana przez Gary’ego Daubermana ponownie koncentruje się na najgroźniejszym eksponacie z kolekcji małżeństwa – lalce stanowiącej bramę dla bardzo potężnej istoty z Piekła rodem, która niekiedy przywołuje do kompanii przeróżne złowrogie duchy. Akcja niniejszego filmu dzieje się w latach 70. XX wieku, niedługo po wydarzeniach przedstawionych w Annabelle Johna Leonettiego.

W sumie zabawna historia – recenzja filmu Annabelle wraca do domu

Początek nowej opowieści o morderczej lalce jeży włos na głowie i budzi nadzieję na porządny horror, który co najmniej dorówna poprzednim obrazom portretującym Annabelle oraz obu Obecnościom w reżyserii Jamesa Wana. Sceny w samochodzie, kiedy to widz przekonuje się, że nawet samo dowiezienie tytułowej bohaterki do domu stanowi dla Lorraine (Vera Farmiga) i Eda (Patrick Wilson) piekielnie trudne, zagrażające życiu zadanie, są bardzo zgrabnie zrealizowane. W końcu jednak, po całkiem klimatycznych perturbacjach, Zło zostało zamknięte – jak oznajmia pani Warren. Oczywiście Annabelle bynajmniej nie została spacyfikowana i zaczyna czatować, by wyrwać się na wolność, na okazję zaś nie trzeba będzie zbyt długo czekać... Aby sprowadzić nieszczęście, jak zwykle wystarczy czyjaś lekkomyślność. Trochę szkoda, że w rezultacie rozwoju fabuły główny artefakt okaże się tak naprawdę wytrychem, zaledwie pretekstem, gdyż to nie na kwestiach związanych z Annabelle i historią demona koncentruje się przekaz filmu.

Akcja toczy się szybko, a fabuła jest prosta. Warrenowie muszą wyjechać, pozostawiając swą córkę Judy (McKenna Grace) pod opieką zaprzyjaźnionej z rodziną, nastoletniej Mary Ellen (Madison Iseman). W zasadzie odbiorcy i odbiorczynie doskonale wiedzą, co stanie się kanwą filmu Annabelle wraca do domu, gdy tylko zobaczą na ekranie przekrój problemów, z jakimi boryka się nieszczęsna dziewczynka. Ostatecznej pewności nabierają zaś, poznając i obserwując koleżankę Mary Ellen, która stanowi totalne przeciwieństwo spokojnej i odpowiedzialnej opiekunki – Danielę Rios (Katie Sarife). Oczywiście, bezczelne dziewuszysko, nie kryjąc fascynacji profesją rodziców Judy, zdobywa jej sympatię i wpycha się do domu, tam zaś śmiało sobie poczyna i pomimo ostrzeżeń wkracza na zakazane terytorium...

Historia zaprezentowana przez Daubermana przez dłuższy czas stanowi klasyczny, trzymający w napięciu horror o duchach, które wdzierają się do świata żywych. Co ciekawe, dla każdej z wysuniętych na pierwszy plan postaci dramatu będzie to znaczyć co innego: Judy dokona swoistego rytuału przejścia, przygotowując się do roli, którą szykuje dlań przeznaczenie; Daniela (której prawdziwe motywacje są stopniowo, klimatycznie odsłaniane) zmierzy się z ogromną traumą, która mogła położyć się cieniem na życiu dziewczyny, zniszczyć jej wiarę w samą siebie i poczucie sensu istnienia; Mary Ellen natomiast, walcząc z koszmarami i o włos unikając śmierci, nauczy się wreszcie żyć pełną piersią – i to pomimo astmy. Trudno pozbyć się wrażenia, że ten w gruncie rzeczy dydaktyczny, przetykany licznymi momentami komediowego rozładowania napięcia obraz, tak naprawdę wcale nie miał być opowieścią grozy, lecz optymistyczną przypowieścią o przeznaczeniu, zaufaniu swojej wewnętrznej sile i boskim wyrokom. Film Annabelle wraca do domu wprawdzie nie stał się stricte komediowym horrorem, tak popularnym w latach 80., ale w sumie niewiele brakowało. Wydaje się to nader dziwnym wyborem na tle pozostałych odsłon uniwersum. Owszem, Zakonnica Corina Hardy’ego – do której scenariusz napisał zresztą Gary Dauberman (i może stanowi to wyjaśnienie?) – okazała się szalenie zabawna (recenzja jest tutaj), ale nawet ona wydawała się mieć aspiracje, by przede wszystkim uwypuklić przerażający aspekt sił nadprzyrodzonych i cierpienie śmiertelnych będących ich igraszką. Tu mamy totalny „klituś bajduś optymizm”. W szerszej perspektywie najnowsza Annabelle stanowi rzecz o byciu innym i niezrozumianym oraz metaforę walki z własnymi demonami – po to, aby móc zrealizować swój potencjał i cieszyć się dobrymi chwilami zesłanymi przez los.

GramTV przedstawia:

Czy film Annabelle wraca do domu rozczarowuje? To zależy od podejścia. Dauberman przedstawił obraz mogący pochwalić się szczyptą humoru i paroma świetnymi plastycznie, rzeczywiście straszącymi scenami, które zostały przygotowane tradycyjnymi metodami (Weta Workshop jak zwykle odpowiada za wyśmienite efekty praktyczne). Produkcja ma również ciepłe, niegłupie przesłanie, a występujący w niej aktorzy i aktorki (zwłaszcza one) solidnie wywiązują się z zadania, oferuje więc niezgorszą rozrywkę. Czy jednak jest to horror pełną gębą? Annabelle pewnie pokręciłaby z dezaprobatą swą paskudną główką... Na pewno generuje on mniejszy stres w organizmie niż Annabelle: Narodziny zła w reżyserii Davida F. Sandberga (recenzja filmu znajduje się tutaj). Warto dodać, że twórca zadbał o perskie oko do koneserek i koneserów uniwersum – podczas seansu pojawiła się jako cameo prawdziwa Annabelle z zakazanego pokoju Warrenów.

Podsumowując: Annabelle wraca do domu niespodziewanie okazała się dość zabawną, dydaktyczną historią – jednak aż do chwili eskalacji wydarzeń paranormalnych (której już nie da się traktować poważnie) stanowi też niezły horror.


Ten film jest dla Ciebie, jeśli śledzisz śledztwa Warrenów, lubisz motywy demonów i duchów w grach i filmach, a także nie masz nic przeciwko, by nie były tak całkiem na poważnie.

Komentarze
1
wolff01
Gramowicz
13/07/2019 13:52

Ja nie mogę, ile oni jeszcze nakręcą badziewia w ramach tego uniwersum...