Zapowiedziany ledwie kilka dni temu Betrayer dostępny jest już w wersji alfa. Sprawdzamy, czy gra twórców F.E.A.R. i No One Lives Forever ma do zaoferowania coś więcej niż oryginalną stylistykę.
Zapowiedziany ledwie kilka dni temu Betrayer dostępny jest już w wersji alfa. Sprawdzamy, czy gra twórców F.E.A.R. i No One Lives Forever ma do zaoferowania coś więcej niż oryginalną stylistykę.
Betrayer jest oryginalnym połączeniem przygodówki (intrygująca opowieść o tym, co wydarzyło się w pewnej wiosce kolonizowanej przez Hiszpanów), gry logicznej (sami poszukujemy wskazówek, rozwiązań i sposobów na postawienie kolejnego kroku) i gry akcji (w naszych odkryciach co jakiś czas przeszkadzają nam konkwistadorzy i istoty nadprzyrodzone). Do tego akcja toczy się w dwóch wymiarach: prawdziwym i mistycznym, które istnieją równolegle. Bramę między tymi rzeczywistościami stanowi dzwon, którego dźwięk pozwala nam odkryć ten drugi wymiar, z marami zagradzającymi ścieżkę śmiertelnikom. Do zwykłego świata można oczywiście w dowolnym momencie powrócić, uciszając bicie wspomnianego dzwonu.
Tym bardziej, że lokacja dostępna w alfie Betrayera jest umiarkowanie rozległa i pozwala schodzić z udeptanych ścieżek, w celu poszukiwania czegoś interesującego lub istotnego pośród traw, drzew i wzniesień skalnych. Blackpowder Games pozostawiło użytkownikom niemal skrajną dowolność w obieraniu kierunku marszu. Niekiedy oczywiście napotykamy na wysokie skały, których nijak nie da się przeskoczyć, ale po zdecydowanej większości terenu możemy przechadzać się wzdłuż i wszerz, nie bacząc na wspomniane ścieżki. Na pewno można się przyczepić do tego, że zwykle te tereny są nieco pustawe w elementy, które mogłyby nas zainteresować, jak skrzynie z monetami i przedmiotami czy beczki z wodą - te znajdują się raczej przy głównych szlakach. Nie przywiązywałbym się jednak zanadto do tego zarzutu. To niedociągnięcie łatwo będzie bowiem można naprawić.
Jedyne, na co możemy liczyć na niemal każdym większym wycinku terenu to hiszpańscy konkwistadorzy, błąkający się samotnie po okolicy. To właśnie oni wprowadzają do Betrayera element akcji. Ci wyposażeni w miecze, gdy tylko nas spostrzegą, natychmiast ruszają sprintem w naszą stronę chcąc zadać śmiercionośne cięcie. Co ciekawe, jedno w zupełności wystarczy, by uśmiercić naszego bohatera. Twórcy nie zdecydowali się, przynajmniej w obecnej wersji, na wkomponowanie jakiegokolwiek mechanizmu umożliwiającego bezpośrednią walkę - czy to blokowanie za pomocą tarczy, czy wyprowadzanie kontrataku. Po prostu - kto kogo pierwszy dorwie, ten idzie dalej. Nie wszyscy kolonizatorzy posługują się zresztą stylem "aaaa, na niego!". Niektórzy korzystają też z łuków, muszkietów i pistoletów, próbując rozprawić się z nami na odległość.
Ten sam arsenał, wzbogacony tomahawkiem do rzucania, przysługuje zresztą nam, o ile tylko wejdziemy w jego posiadanie. W udostępnionej wersji Betrayera mamy możliwość wyboru między łukiem o krótkim i długim zasięgu, pistoletem i muszkietem. Broń możemy znaleźć sami, lub nabyć w sklepie za uzbierane monety. Nie ma zatem mowy o lootowaniu na podobną skalę jak w Borderlands czy polskim Dead Island. Nie zanosi się też na to, by w dalszej części gry ten aspekt miał się znacząco rozkręcić. Widać bowiem gołym okiem, że walka nie będzie w produkcji Blackpowder Games aspektem kluczowym, a raczej towarzyszącym poszukiwaniu śladów, mających doprowadzić naszego bohatera do rozwiązania tajemnicy, jaka spowija wioskę z przełomu XVI i XVII wieku. Należy za to pochwalić twórców za wierne odwzorowanie używania zwłaszcza broni palnej - po wystrzale każdorazowo trzeba odczekać kilka sekund, aż nasza postać nasypie prochu i odpowiednio przygotuje oręż do ponownego użycia. Oprócz broni do dyspozycji naszego bohatera będą także zaklęcia, ale w obecnej wersji Betrayera dostępne było tylko jedno, dlatego trudno cokolwiek więcej o tym elemencie powiedzieć.
To, dlaczego Betrayer intryguje od samego początku, to oczywiście szata graficzna. Twórcy postawili na biel, czerń, wszystkie odcienie szarości i jedną jedyną wyrazistą czerwień. Pąsy zdobią najważniejsze elementy gry - od interaktywnych przedmiotów po sunących w naszą stronę przeciwników. Tu i ówdzie mniej intensywną, pociemniałą czerwień dojrzeć można na krzewach, źdźbłach traw czy konarach drzew. To najprawdopodobniej ślady działalności kolonizatorskiej Hiszpanów. Intensywną czerwienią wyróżnia się również krzyż na białym tle angielskiej flagi, która dumnie, choć samotnie powiewa na maszcie wzniesionym w osadzie. Takie podejście artystyczne ma swój niezaprzeczalny urok, ale też wymaga niezwykłej dbałości o szczegóły. Tej w produkcji Blackpowder Games miejscami brakuje, przez co obraz w pewnej odległości wydaje się momentami rozmazany, gdzieś w oddali coś bezzasadnie migocze, czasami nie do końca wiadomo na co patrzymy. Tym niemniej duże wrażenie robi bardzo dobre wykonanie techniczne gry już na tak wczesnym etapie - poza nielicznymi niewidzialnymi ścianami i niezbyt zaawansowaną interakcją bohatera z otoczeniem nie ma się absolutnie do czego przyczepić.
Betrayer w fazie alfa jawi się jako intrygujące dzieło, w którym niewiele jest akcji, za to mnóstwo niewyjaśnionych rzeczy (tak na płaszczyźnie fabuły, jak i samej rozgrywki) - wokół roztacza się wyraźna, nieco ciężkawa aura tajemniczości. Jeśli tylko zagłębić się w produkcję Blackpowder Games, można poczuć jej niezwykły klimat, na który składa się nie tylko nietuzinkowa oprawa wizualna, ale także niemal wszystkie wyżej opisane elementy, od szczątkowych wskazówek, przez wymieszanie świata rzeczywistego z mistycznym, aż po znakomite udźwiękowienie.