Różne mogą być reakcje na widok kolejnego prasowego artykułu, który straszy widmem gier. Gier, które zmienią dzieci w zombie albo, co gorsza, w morderców, jak w Ameryce. Jednych może to denerwować, innych rozśmieszać, a jeszcze innych, takich jak ja na przykład, rozczulać - zawsze rozbraja mnie gdy dzieci próbują udawać dorosłych, a stażyści wydalają z siebie swój pierwszy tekst myśląc, że są dziennikarzami. Artykuł, o którym mowa, zatytułowany Gry psują dzieci, a zamieszczony 11 stycznia roku bieżącego w Kurierze Szczecińskim, jest właśnie takim prawie dziennikarskim produktem. Dość przerażającym, gdy się wczytać tak na serio.
Szanowna pani autorka nie ma bladego pojęcia o grach, to widać od razu. Jej dzieło traktuje głównie o szczeniakach grających w czasie przerwy w lekcjach na PSP czy tam innych smartfonach, a główna myśl jest mniej więcej taka, że nie powinny, bo to źle. Zwłaszcza, jeśli grają w gry agresywne lub, o zgrozo, erotyczne. Winą za taki stan rzeczy obarcza się, co ciekawe, rodziców - całkiem słusznie, prawda? Tyle, że ci rodzice też są tu przedstawieni jako bezradne, bezwolne ofiary demonicznych gier. Bo przecież skąd ci biedacy mają wiedzieć, że jest coś takiego jak system kategorii wiekowych i oznaczeń PEGI, skoro nawet pani redaktor tego nie wie? Przecież gdyby wiedziała, to by o tym wspomniała, bo w takim kontekście PEGI aż się na usta ciśnie. Chyba, że nie bez przyczyny się te informacje pomija, w celu zmanipulowania artykułu, ale o to bym pani Elżbiety nie posądzał - w końcu nie doszła w nim do wniosku, że przez te gry to nasze dzieci już wkrótce zaczną do siebie strzelać, jak te w USA. Nie, to jest artykuł napisany bez złych zamiarów, zwyczajnie ignorancki.
Kilkulatki najpierw grają w agresywne gry, a potem same zaczynają się bawić w walki bohaterów z ich ulubionych gier. Coraz częściej świat wirtualny zaczyna im się mieszać ze światem realnym.
Takimi słowami zaczyna się cały artykuł Gry psują dzieci. Ciekawa obserwacja i można by nawet pokusić się o stwierdzenie, że całkiem prawdziwa. Kilkulatki nie powinny grać w brutalne gry, bo te są przeznaczone dla starszych nastolatków i dorosłych. Dzieci z pierwszych klas szkoły podstawowej nie są gotowe do poradzenia sobie z dużą dawką sugestywnej przemocy, takiej jak w grach. A przynajmniej tak się powszechnie uważa, bo do tej pory nikt naukowo nie udowodnił, że jest to prawda. Gry badano na wiele sposobów i pod wieloma względami, zarówno te brutalne, jak i nie, i żadne niezależne studia nie potwierdziły negatywnego ich wpływu na psychikę ludzką. Gdybyśmy chcieli znaleźć jakieś argumenty za dobroczynnym działaniem gier, byłoby to znacznie łatwiejsze, bo takich badań jest akurat sporo, ale nie o tym mieliśmy mówić. Nie ma dowodów negatywnego oddziaływania gier, ale załóżmy, że jednak kilkulatki nie powinny mordować w grach. Autorka artykułu nawet wie do czego może to prowadzić:
Najmłodsi w świetlicy budują czołgi i strzelają do siebie, rzucając klockami. Wykrzykują przy tym słowa, jakich używają bohaterowie gier, np. "What the fuck?!". Sami uczniowie przyznają, że to wyzwala agresję.
Mrożący krew w żyłach przykład, prawda? Nie jestem przekonany tylko, czy kilkulatek zapytany, czy coś wyzwala jego agresję, będzie umiał obiektywnie to ocenić i odpowiedzieć. I nie dałbym sobie też nic uciąć za to, czy to soczyste zaklęcie rzeczywiście podsłuchane w grach było, czy też może w telewizji albo w domu... choć nie, w tym ostatnim przeklina się raczej w rodzimym języku. Tylko czołgi są bezdyskusyjne. Jakże ja zazdroszczę tym dzieciakom - gdybyśmy my, w latach młodości, próbowali bawić się w Czterech pancernych i psa na świetlicy, to zostalibyśmy pogonieni i to zdrowo, nawet gdybyśmy wykrzykiwali patriotyczne hasła po rosyjsku. Trzeba było improwizować nasze czołgi gdzie indziej. A zamiast klocków były kamienie. Dzisiaj szczeniaki mają łatwiej. Ale autorka z Kuriera widzi to inaczej:
Świat wirtualny, w którym dziecko "staje się" głównym bohaterem, zaczyna wkraczać do ich rzeczywistości.
To już brzmi poważnie, prawda? Co się więc stało? Czy młody człowiek po sesji z GTA próbował ukraść samochód? Czy może biegał po korytarzach i darł się FUS-RO-DAH, bo grał w Skyrima? Albo stłukł kolegę i przyznał, że bawili się w Tekkena? Nie, pani Elżbieta znalazła o wiele lepszy, bardziej drastyczny przykład ingerencji wirtuala w real:
Na zajęciach widzimy, że niektórzy z nich mają dwa życia. Znam osobiście przypadek chłopaka, który na co dzień jest miły, grzeczny, kulturalny, pomocny, a pewnego dnia rodzic przychodzi na niego ze skargą , bo w internecie zamieścił bardzo obraźliwe, wulgarne wpisy na kogoś.
To musi być wina brutalnych gier. Teraz już wiemy. Całe trollowanie w internetach, wszystkie szczeniackie bluzgi i hejt - to wina gier. Tako rzecze Kurier Szczeciński, więc to musi prawda być. A tak serio, to ja nawet chłopaka rozumiem, każdy musi sobie czasem ulżyć i zelżyć. Ekspresja emocji jest zdrowsza niż ich tłumienie. Tyle, że to nie ma nic wspólnego z grami. Ale to nie wszystko, co ma w zanadrzu autorka artykułu. Wytacza też ciężkie działa:
Szkolne pielęgniarki zauważają, że dzieci, które grają na przerwach we wszelkie gry, nie tylko agresywne, częściej przychodzą do gabinetu, uskarżając się na ból głowy. Zazwyczaj są one apatyczne, jakby wyłączone, żyjące we własnym świecie.
Mocne. Ciekawe w ilu szkołach przeprowadzono takie badanie. I jaka była jego metodologia. Bo przecież było jakieś badanie, prawda? Pani dziennikarka nie napisałaby tak, gdyby usłyszała od higienistki, że czasem przychodzą do niej dzieci, które boli głowa. Za takim stwierdzeniem muszą stać jakieś bardziej rozbudowane, rzetelne badania. Bo jeśli nie stoją, to wszystkiego się można spodziewać. Nawet tego, że tamta pani higienistka powiedziała pani redaktor, że te dzieci są "spokojne", a autorka postanowiła nieco udramatyzować to stwierdzenie pod główną tezę artykułu i ze "spokojne" zrobiło się "apatyczne, jakby wyłączone". Strach pomyśleć, co by pani Elżbieta napisała, gdyby pielęgniarka jej powiedziała, że niektóre dzieci bywają żywe i pełne energii... Ale idźmy dalej.
W całym artykule kilkukrotnie cytowana jest pani Anna Leniec, nauczycielka informatyki z Gimnazjum nr 34 w Szczecinie. Co ciekawe, pani Anna mówi całkiem z sensem, głównie skupiając się na kwestii kontrolowania dostępu dzieci do Internetu. O grach wiele mowy nie ma, są natomiast takie fragmenty:
Dzieci, ale również rodziców należy nauczyć, że świat internetu nie jest tak bezpieczny jak książka. Trzeba sobie uświadomić, że wszystko jest w nim dostępne.
Z tymi książkami to można by polemizować, bo książki dały światu faszyzm, komunizm, II wojnę światową, Inkwizycję i krucjaty, ale ogólnie to święta prawda - w Internecie jest mnóstwo rzeczy, których dzieci nie powinny oglądać. O wiele więcej, niż w grach. Ale skoro artykuł jest o grach właśnie, to jego autorka tak manipuluje wypowiedziami nauczycielki informatyki, by potwierdzały jej założenie, że gry to zło. A wtóruje jej pedagog szkolny, który podkreśla, że:
granie przez dzieci niewskazane jest dla nich zarówno z powodów emocjonalnych, psychicznych, jak i rozwoju fizycznego
Granie w co? We wszystko, najwyraźniej. I w Hitmana z jego kategorią PEGI 18 i w Królika Bystrzaka, w Reksia czy inne Matmoludki, czyli gry edukacyjne specjalne zaprojektowane dla dzieci. Przy ich tworzeniu pomagają psychologowie i pedagogowie, ale widać inni, nie ze Szczecina. Tacy, którzy rozumieją, jak świetnym narzędziem do nauki poprzez zabawę może być gra. Ale na te gry też lepiej uważać, prawda? Może one też psują dzieci. W końcu jak się nie odróżnia jednej gry od drugiej, to lepiej na zimne dmuchać... A może lepiej spróbować się nauczyć je odróżniać.
To jest właśnie problem. Sygnalizowany w artykule, głównie w wypowiedziach wspomnianej nauczycielki informatyki - rodzice muszą wiedzieć. Muszą wiedzieć, w co dziecko może grać, a w co nie powinno w swoim wieku, tak samo jak wiedzą, co może, a czego nie powinno czytać, czy też co ogląda, a czego nie powinno w telewizji. Straszenie grami jest tak samo bezsensowne, jak roztrząsanie wpływu kina w rodzaju tortureporn na kilkulatki. Przecież nikt zdrowy na umyśle nie pozwoli szczeniakowi oglądać Piły czy Hostel, prawda? I z grami powinno być tak samo. Rodzice muszą się orientować, ich trzeba edukować, jeśli wykazują jakieś braki. Zamiast głupio straszyć grami w Kurierze, powinien się tam ukazać artykuł o PEGI. Naprawdę, byłoby miło, gdyby zamiast szerzenia zaściankowej ignorancji ktoś zaserwował opinii publicznej coś przydatnego. No, ale do tego trzeba dziennikarzy, którzy oprócz rozmowy z higienistką i pedagog szkolną, umieją też obsługiwać internetową wyszukiwarkę i starają się rzetelnie podejść do tematu.
Tym bardziej, że problem jest prawdziwy. Badania naukowe rzeczywiście nie wykazały jak na razie negatywnych skutków obcowania z brutalnymi grami - ale nie można odetchnąć z ulgą i stwierdzić, że wszystko jest w porządku. Dzisiejsze granie to przede wszystkim krew i śmierć, a jedno i drugie w dużych ilościach. Już o tym pisaliśmy. I to nie jest w porządku. Ale takie bazujące na kompletnej nieznajomości tematu tendencyjne artykuły, jak ten pani Elżbiety Kubery z Kuriera Szczecińskiego, tylko pogarszają sytuację, bezsensownie eskalując ignorancję, zamiast ją zwalczać. Czy naprawdę trzeba będzie czekać na sensowne artykuły o grach do czasu, gdy redaktorami w mediach zostaną młodzi ludzie na grach wychowani, którzy je rozumieją? Boję się, że tak. A to jeszcze kilka lat...