Złap swój pociąg
Kilka dni temu, w swoim piątkowym felietonie, Hakken poruszył temat, który również mnie wielokrotnie i dogłębnie bulwersował. Nie zamierzam tutaj dopisywać się bezpośrednio do jego wypowiedzi. Jednakże kwestia zaliczania pewnych środków przekazu, w tym wypadku komiksu, filmu animowanego i gier, jako skierowanych w sposób oczywisty do dzieci, przekłada się na nieco inny temat. Uderza rykoszetem w osoby, które w owych branżach siedzą. W tym na przykład we mnie. A tego już nie trawię wręcz organicznie, jak owca gwoździ.
Patrząc oczami ludzi, umieszczających kultowy magazyn komiksowy Heavy Metal na półce z literaturą dla dzieci – a nie używam tu przenośni, bo widziałem to na własne oczy – będąc Naczelnym tego portalu, nie zajmuję się niczym poważnym. Robiąc recenzje gier zdecydowanie zasługuję na terapię z dorastania. Pisząc sporadycznie opowiadania, mógłbym się w ich oczach zrehabilitować, ale mam pecha – to są opowiadania fantastyczne. Nie uprawiam żadnego, właściwego dla większości „poważnej” literatury współczesnej, ignorowania prawideł literackich i językowych. Co więcej opowiadam pewne fabularne historie, nie zaś babram się we własnych problemach emocjonalnych/seksualnych/narkotykowych/alkoholowych – niepotrzebne skreślić... ale lepiej nie skreślać, bo wszystkie na raz to już bardzo poważna sprawa, godna prestiżowej nagrody literackiej. A więc tak czy inaczej wymagałoby mnie wysłać na kozetkę psychologa, bym z pomocą fachowca przewartościował swoje ambicje. I żebym wreszcie dorósł.
Nie bardzo rozumiem co prawda, dlaczego poważniejsza i doroślejsza ode mnie jest osoba wykonująca procedurę copy – paste – save – print (a tak generowane jest kilkadziesiąt procent dokumentów biurowych), a potem godzinami wisząca w prywatnych celach na słuchawce telefonu, lub łączu sieciowym. To ona jednak - i armia jej podobnych w tysiącach biur i agencji wszelakich - wykonuje pracę godną swojego wieku, nie zaś ja i moi koledzy z branży. My jesteśmy niedorośli, niepoważni, zdziecinniali wręcz.
Poważna praca dla dorosłych. Taka, która przystoi szanującym się obywatelom. Tym, co to kupili samochód, wybudowali dom, zasadzili drzewo i zmajstrowali dziecko. W zestawieniu z nimi odpadam. Nie kupiłem samochodu, bo pracuję z domu i nie potrzebuję gnieść się w korkach na mieście. Mam w razie czego rower, wystarczy. Domu też nie wybudowałem, bo zaraz po osiągnięciu pełnoletniości wykupiłem na własność mieszkanie spółdzielcze. Drzewo jedno nawet zasadziłem, ale potem ktoś je wykarczował pod swój własny dom – którego nota bene nigdy nie postawił, bo mimo że miał poważną pracę, stracił środki do życia i wylądował bez grosza (ale z wykarczowanym placem, na którym „niepoważni” organizowali ogniska, bo nie zbankrutowali). Ostatniego elementu układanki też mi brakuje, bo do tego potrzeba współpracy pewnej osoby, a ona póki co nie pisze się na to. Ma co robić, bo też jest z tych „niepoważnych”, więc zasuwa dniami i nocami przy swoim komputerze.
W odróżnieniu od osób, twierdzących autorytatywnie, że fantastyka, komiks czy gry, to rzeczy niegodne dorosłego, poważnego, świadomego swej roli społecznej człowieka, ja znam obie strony medalu. Pracowałem przez wiele lat jako administrator sieci, w tym na szczeblu ogólnopolskim, mając nad sobą już tylko IT Managera i Prezesa korporacji. Podjąłem decyzję, świadomy blasków i cieni obu wizji życia. Wiedziałem, że wyżej i dalej w czasie czeka mnie coś nudnego i niedostosowanego do mojego narowistego charakteru. Alternatywą mogła by być stagnacja. Potrzebowałem czegoś innego. Nie chciałem dołączyć do grona sfrustrowanych klientów gabinetów psychologicznych – bo najczęściej to nie ludzie wolnego zawodu tam trafiają, lecz trybiki „poważnego” świata.
Wiedziałem też najważniejsze, jako technokrata z krwi i kości – że nadchodzą zmiany. We współczesnym świecie nie przybywa masowo bogatych pracowników korporacyjnych. Za to rośnie cały czas zapotrzebowanie na rozrywkę, generowane przez mieszkańców (tak mieszkańców, bo czas pracy się w korporacjach subtelnie wydłuża) wież ze stali, żelbetonu i szkła. Wyjrzałem za panoramiczne okno i dostrzegłem wolne poletko dla siebie. Wybiegłem, by je zająć zawczasu, nim inni się obudzą i zaczną o nie walczyć. Taki to, kurczę, niepoważny ze mnie gość.
Tak więc wypowiedzi na temat „niepoważnych” branży mogą pochodzić z różnych źródeł. Część oczywiście z niewiedzy i to akurat da się zmienić. Część z przyzwyczajeń, wyniesionych z niezwykłych czasów realnego socjalizmu – wtedy to z założenia wbijano ludziom do głowy, że ci z wolnych zawodów to niepoważny element, pył na wietrze, hodowla degrengolady społecznej. W owej grupie bowiem mogły się zrodzić (ba, zrobiły to!) wywrotowe idee, groźne dla systemu.
Niestety jest jeszcze jedna grupa. To ci, którzy przegrali swe życie w bynajmniej nie wirtualnej rozgrywce i zagonili się w chory kierat, niezgodny ze swą naturą i wręcz przeciwpołożny do płaszczyzny dawnych marzeń. Oni wieszają psy na nas, owych „niepoważnych”, bo sami stali się tak poważni, że teraz tym wymiotują. Atakują z zazdrości, żalu, zawiści – nieważne. Im aż prosi się zadedykować piosenkę, którą wyśpiewał zespół Scorpions w czasach, gdy ja jeszcze do wlezienia z podłogi na dywan potrzebowałem drabiny. Catch Your Train – czyli złap swój pociąg. W niej wokalista wyżywa się na tych, którzy co rano zasuwają do nudnej szarej pracy, zwracając się ad personam do przeciętnego przedstawiciela owej grupy. Takiego podmiotu lirycznego do bicia. Śpiewa, że ów człowiek tak chciałby być kimś innym, choćby lepszym kochankiem, że wolałby zostać rock’n’rollerem i pić whisky z colą. Ale niech się nie załamuje, trzyma swój styl i złapie swój pociąg, bo inaczej spóźni się do roboty.
I w pewnym sensie jest to właśnie sednem mojej dzisiejszej wypowiedzi. Nasze życie to sztuka wyborów. Własnych wyborów, nie zaś kogoś, kto nie siedzi w naszej skórze. Jak pokazałem, nic nigdy nie jest oczywiste. Każdy też może popełnić błąd. Ale może również do pewnego momentu zawrócić, zmienić coś, dalej patrząc w głąb siebie, a nie na utarte stereotypy. Jeśli nie złapie akurat tego właśnie pociągu, który czasem przejeżdża tylko raz (tak, tak, Andy Warhol miał rację), to zmarnuje być może swoje życie. I od tej pory każdego ranka będzie gnał na pociąg, który zawiezie go do nudnej i nieciekawej pracy. A tego to już nikomu nie życzę...