Shuhei Yoshida po raz kolejny wypowiedział się na temat gier.
W branży gier wideo coraz częściej mówi się o rosnących cenach. Coraz więcej wydawców decyduje się na ustalanie ceny premierowej na poziomie 70 lub nawet 80 dolarów (265 lub ponad 300 zł), a temat powrócił na nowo po wypowiedzi Shuheia Yoshidy – byłego prezesa SIE Worldwide Studios. W rozmowie podczas Gamescom Latam stwierdził, że taka cena za świetną grę to wciąż… „okazja”.
Shuhei Yoshida
Shuhei Yoshida o coraz wyższych cenach gier
Jak twierdzi Yoshida, przez lata ceny gier rosły znacznie wolniej niż innych produktów. Jego zdaniem to deweloperzy powinni ustalać wartość na podstawie jakości i budżetu produkcji, a nie odgórnych stawek. „Nie wierzę, że każda gra musi kosztować tyle samo. Każda ma inną wartość” – podkreślił.
W jego ocenie nawet 80 dolarów za wyjątkową grę to nadal świetny stosunek ceny do rozrywki, zwłaszcza na tle innych form spędzania czasu. Zaznaczył też, że gracze powinni po prostu dokładniej wybierać, na co wydają pieniądze, zamiast narzekać.
GramTV przedstawia:
Wypowiedź Yoshidy wzbudziła kontrowersje, zwłaszcza w kontekście gier AAA, które mimo wysokiej ceny potrafią zawierać mikropłatności i niewystarczającą zawartość. Przykładem może być seria Call of Duty, której, według doniesień, podstawowa wersja odsłony może kosztować 80 dolarów.
Sony nie potwierdziło jeszcze, czy w przyszłości zwiększy ceny swoich gier. Tytuły takie jak Death Stranding 2 i Ghost of Yōtei wciąż kosztują „standardowe” 70 dolarów. Równocześnie nie można wykluczyć zmian, np. w związku z potencjalnymi podwyżkami cen konsol PS5 wynikającymi z ceł.
No cóż, my jako potencjalni klienci też nie mamy "obowiązku" kupowania gier. To właśnie ten moment gdy twórcy gier uważają się za jakąś uprzywilejowana grupę, w momencie gdy mówimy o "rozrywce" - oni tworzą coś co jest towarem nie niezbędnym do życia i wcale nie musisz go kupować. Ba, dziś już nawet niektórzy wolą oglądać grę na YT niż w nią grać...
To oni mają mnie zachęcić żebym wydał te 80 dolarów.
Ja bym jednak trochę jego podejście zrzucił na mentalność Japończyków - u nich wciąż jest kult pracy. To kraj gdzie oczekuje się od pracownika wyrabiania niepłatnych nadgodzin w ramach standardowego czasu pracy. Może więc (podkreślam "może") jego podejście polega na "szanuj pracę innego człowieka bo tak trzeba, a nie krytykuj".