Rząd Wielkiej Brytanii pozostał nieugięty w sprawie nabywania cyfrowych wersji gier.
W poniedziałek w brytyjskim parlamencie odbyła się debata nad kampanią Stop Killing Games, w której politycy dyskutowali o problemie “niszczenia” gier wideo przez wydawców po zakończeniu ich wsparcia. Pomimo szerokiego poparcia społecznego, rząd Wielkiej Brytanii nie zamierza zmieniać obowiązujących przepisów dotyczących ochrony konsumentów.
Stephanie Peacock
Wielka Brytania debatuje nad Stop Killing Games
Stop Killing Games to międzynarodowa inicjatywa konsumencka, która domaga się wprowadzenia przepisów uniemożliwiających wydawcom trwałe wyłączanie gier sieciowych bez zapewnienia alternatywy offline dla graczy, którzy zapłacili za swoje kopie. Kampania zyskała ogromne poparcie. W samej Europie podpisało ją ponad milion osób, a w Wielkiej Brytanii blisko 200 tysięcy, co doprowadziło do parlamentarnej debaty. Jej uczestnicy przywoływali głośne przykłady gier, które zostały trwale “zniszczone” po wyłączeniu serwerów, m.in. The Crew od Ubisoftu, Concord, MultiVersus, Anthem czy choćby Babylon’s Fall.
Pam Cox, posłanka z Colchester, podkreśliła, że obecne prawo nie chroni dostatecznie konsumentów, których zakupy mogą po prostu zniknąć:
Ruch Stop Killing Games pokazuje rosnącą frustrację graczy, którzy widzą jak ich zakupione gry przestają istnieć. Jasne jest, że cyfrowa własność musi być szanowana. Wydawcy powinni zapewniać sposoby, aby gracze mogli zachować lub naprawić swoje gry, nawet po zakończeniu oficjalnego wsparcia.
Z kolei Henry Tufnell, poseł reprezentujący okręg Mid and South Pembrokeshire, zwrócił uwagę na kulturowe znaczenie gier wideo:
Gry mają własną tożsamość kulturową. Ich usuwanie oznacza utratę części naszego dziedzictwa artystycznego i kulturowego. Gdyby każda kopia książki, filmu czy piosenki została zniszczona, uznalibyśmy to za tragedię. Utratę gier powinniśmy traktować w ten sam sposób. Nie chcemy, aby gracze zostawali z niczym.
Mark Sewards, poseł z Leeds South West i Morley, zwrócił uwagę, że gracze nie domagają się niemożliwego. Chcą po prostu, by po zakończeniu wsparcia nie tracili całkowicie dostępu do swoich gier:
Nie żądamy, aby wydawcy utrzymywali serwery wiecznie ani zapewniali nieskończone wsparcie techniczne. Prosimy jedynie, aby nie mogli celowo dezaktywować każdej kopii gry, którą konsumenci już kupili. To niestety nie jest tak, jak w przypadku wsparcia starego modelu drukarki. Po jego zakończeniu ona nadal drukuje. W przypadku gier jest inaczej.
GramTV przedstawia:
Polityk dodał, że Ubisoft mógł dodać do The Crew tryb offline lub prywatne serwery, zamiast całkowicie zamknąć grę. Według niego, branża powinna zagwarantować graczom opcję dalszego korzystania z zakupionych produktów, np. w trybie jednoosobowym lub na serwerach prywatnych.
W imieniu rządu głos zabrała Stephanie Peacock, minister ds. sportu, turystyki, społeczeństwa obywatelskiego i młodzieży. Przyznała, że rząd dostrzega siłę emocji stojących za kampanią, ale nie planuje zmian w prawie:
Rząd uznaje, że kampania przyciągnęła ogromne zainteresowanie, niemal 200 tysięcy podpisów w Wielkiej Brytanii i ponad milion w Europie. Rozumiemy, jak ważna jest ta kwestia dla graczy, jednak utrzymywanie i przekazywanie gier po zakończeniu wsparcia byłoby dla firm technicznie trudne i kosztowne, a także mogłoby prowadzić do niezamierzonych negatywnych skutków, np. problemów z bezpieczeństwem po przekazaniu serwerów graczom.
Minister dodała również, że gry wideo są licencjonowane, a nie sprzedawane i nie jest to nowa praktyka:
Już w latach 80. otwarcie pudełka z kartridżem do gry było równoznaczne z akceptacją warunków licencji. Licencjonowanie gier nie jest nowym ani niesprawiedliwym modelem biznesowym.
Choć parlamentarzyści z różnych ugrupowań apelowali o rewizję prawa konsumenckiego, rząd pozostaje nieugięty. Dla graczy oznacza to, że na razie nie pojawią się żadne nowe regulacje, które mogłyby zapobiec uśmiercaniu gier po zakończeniu wsparcia. Kampania Stop Killing Games zapowiedziała jednak, że będzie kontynuować swoje działania w Europie i Wielkiej Brytanii, domagając się uznania prawa do trwałej cyfrowej własności.
Są usługi, których nie da się kupić na własność. Np. fryzjer nie ostrzyże cię na całe życie. Więcej - prawnik bierze grubą kasę i nawet nie gwarantuje ci wygranej w sądzie. Świat, szczególnie cyfrowy, będzie zdążał w stronę wynajmu. Nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy - znacie to? A kto wie, że gry na Stimie nie są naszą własnością, bo zdaje się, że taka jest właśnie umowa korzystania z serwisu?
Trudno też wyobrazić sobie, że gra online będzie działać po wyłączeniu serwerów, na których grało z doskoku np. 10 osób...
Kiedy Photoshop wchodził na abonament, to była rewolucja. Dziś nawet filmy i seriale są głównie na tej zasadzie. Niedługo pewnie nawet system operacyjny kompa będzie się odpalał zdalnie na jakiejś wirtualnej maszynie po uiszczeniu opłaty.
Skoro mamy płacić za puszczanie bąków z zabójczym gazem, którego jest w atmosferze 0,04% czy ile tam, to dlaczego nie mamy płacić za wszystko inne do śmierci i jeden dzień dłużej? Nie płacisz, nie korzystasz, serwer się wyłącza...
Być może system abonamentowy będzie kiedyś jedynym obowiązującym...
Nie będziesz miał niczego i będziesz szczęśliwy