Opinia: Potrzebujemy więcej gier dla dzieci

Kamil Ostrowski
2015/12/06 16:00
0
0

To bardzo niedobrze, że narzekanie na „ugrzecznienie” gier stało się sportem dla każdego „poważnego” miłośnika elektronicznej rozrywki.

Opinia: Potrzebujemy więcej gier dla dzieci

Pamiętam lament jaki podnosili tak zwani „prawdziwi gracze”, kiedy po raz pierwszy łeb podnosiło monstrum „niedzielnego grania”. Olaboga, gry nam zabiorą! Wszędzie będą tylko kucyki Pony, zamiast karabinów dostaniemy pistolety na wodę, a krew nam na niebiesko pomalują! Blizzard będzie robił Candy Crusha z toporami zamiast cukierków, Electronic Arts przestanie wydawać Battlefieldy i skupi się na wyścigówkach PEGI 3+, Ubisoft zamknie wszystkie oddziały poza tymi, które robią gry na Kinecta, a Rare już nigdy nie stworzy nic chociażby nawet zbliżonego do poważnej produkcji. Taka mniej więcej była retoryka parę lat temu, kiedy Microsoft ostro promował Kinecta, a Sony niedługo później kontroler Move dla PlayStation.

Dziś po tej panice nic nie zostało, a obecnie „wielkim zagrożeniem™” stały się gry na komórki, chociaż i te coraz mniej osób demonizuje. Czekać tylko kolejnego wroga. Póki go jednak jeszcze nie znaleźliśmy, to chciałbym podnieść ważny temat. Gry dla dzieci. Chciałbym, żeby było ich więcej i żeby były lepsze, nawet kosztem „podzielenia się” pewnymi markami z młodszym pokoleniem. Poważnie.

Skąd się to u mnie wzięło? Tak się składa, że mam dzieci. No, prawie mam, bo jestem starszym bratem, ale różnica między mną, a moimi braćmi (bliźniakami), to szesnaście lat. Jesteśmy ze sobą dosyć blisko, bo widzę się z nimi prawie codziennie, w najgorszym wypadku raz w tygodniu. Stąd mam całkiem niezły ogląd na to jak się rozwijają, czego chcą i potrzebują. Jak się pewnie domyślacie, zająłem się też wprowadzeniem ich w świat gier wideo.

Zaczęło się od popierdółek na tablety i smartfony. Na marginesie mówiąc, zdziwilibyście się o ile łatwiej jest rozwijającemu się bobasowi opanować granie na ekranie dotykowym od grania na padzie, nie mówiąc już o klawiaturze i myszce. Dla nas, starych dziadów intuicyjność obsługi układa się wedle kolejności: mysz + klawiatura -> pad do konsoli -> ekran dotykowy. Dla tych jednak, którzy wyrastają wśród wszystkich tych technologii, kolejność jest zupełnie odwrotna. Ot, koniec dygresji.

Tak czy inaczej, produkcje na urządzenia mobilne przestały w pewnym momencie zdawać egzamin. Nie muszę Wam pewnie tłumaczyć, że są to produkcje dosyć proste i na dłuższą metę rozgarniętych pięcio czy sześciolatków zaczynają nużyć. Mniej więcej w tym czasie braciaki odkryły Minecrafta, którego z czystym sumieniem kupiłem im najpierw na Xboksa 360, a później dałem dostęp do mojego konta na PC (którego zresztą nigdy nie używałem, nie załapałem tej gry). To zajęło ich na jakieś pół roku, ale w końcu i Minecraft się znudził. Co ciekawe, bardzo dużo czasu spędzają do dzisiaj z Hearthstone - tym więcej, im lepiej idzie im czytanie.

GramTV przedstawia:

Nie można jednak w koło Macieju grać w to samo, więc co dalej? Na pierwszy ogień poszły gry z serii LEGO – oczywisty wybór. No, ale ile można męczyć kolejne, bardzo podobne do siebie części? Co dalej… hmm… Kupliśmy Raymana. Nic więcej nie przychodziło mi do głowy. Nie mogę im przecież dać tego w co sam gram. Ze staroci wyszperałem Castle Crashers, do tego doszło parę innych drobnych gier z dystrybucji cyfrowej. Kupiliśmy im Kinecta, ale to też była zabawa na parę tygodni.

Próbowałem im dać pograć w niektóre swoje gry, te bez widocznej przemocy. Nie zawsze jednak przemoc była problemem. Czasami szkodził nadmiar akcji, który sprawiał, że umysły dzieci wariowały. Przykład? Overwatch. Od samego patrzenia mi przez ramię moi bracia nie mogli spać – niby przemocy nie ma, ale oni skakali co chwila, podnieceni dziesiątkami efektów, szybką rozwałką i wyskakującymi znienacka przeciwnikami. Gra zupełnie bajkowa, wyglądająca zresztą jak jedna z bajek Pixara, które chętnie oglądają. Niestety, strzelaniny to w dużej mierze wciąż produkcje nie dla nich. Za wyjątkiem Plants vs Zombies: Garden Warfare. To cholerstwo jest słodkie jak diabli, względnie wolne jak na strzelaninę i do tego z widokiem z trzeciej osoby.

Problem w tym, że brakuje gier, które byłyby jednocześnie ciekawe, głębokie, ale skierowane do młodych, a więc nie epatujących przemocą i uczących od początku zasad rządzących mechaniką.

Muszę lawirować. Dzieciaki robią się w pewnym wieku wybredne. Kiepskie gry nudzą ich po paru godzinach. Nie wystarczy już rzucić im byle co, żeby tylko się ruszało. Staram się wyłapywać co lepsze produkcje niezależne, z dystrybucji cyfrowej, remastery starszych, ale odpowiednich gier. O tyle dobrze, że po pierwsze – znam się na tym, bo piszę o grach i zajmuję się grami od wielu, wielu lat, a po drugie – mam kilka różnych platform. Mam peceta, mam Xboksa One, oni sami mają Xboksa 360. Jest z czego łowić. Gdybym jednak był sprzedawcą w sklepie i przyszedł do mnie pan Jan Kowalski, który chce swojemu dziecku kupić grę na PlayStation 4, a które nie chce kolejnego LEGO, Raymana przeszło, a Minecrafta ma po dziurki w nosie to… nie miałbym wielkiego pola do popisu.

Tym bardziej cieszy mnie, że w niektórych przypadkach wydawcy idą na pewne kompromisy, żeby poszerzyć grupę odbiorców właśnie o dzieciaki. Najlepszy przykład to Star Wars: Battlefront, w którego betę dawałem braciakom grać bez wyrzutów sumienia. Krwi brak, tempo umiarkowane, gameplay czytelny, w dodatku wszystko polane starwarsowym sosem, który przecież wszyscy znamy i kochamy. Czy z tego tytułu, że Battlefront był nieco „ugrzeczniony” coś straciliśmy? Jasne, można było zrobić grę „realistyczną” z flakami, oparzeniami od blasterów, jękami umierających, odcinanymi mieczem świetlnym kończynami i tak dalej, ale czy naprawdę jest warto o to rozdzierać szaty? Czy naprawdę cała branża koniecznie musi iść w stronę „dorosłych” produkcji? Czy filmy stały się „dojrzałą” gałęzią popkultury dzięki temu, że filmy przestały być prostą rozrywką dla mas, a przeszły do opowiadania wyłącznie wzniosłych, poważnych historii opatrzonych flakami? Nie, nic takiego nie miało miejsca.

Rozumiem lamenty w przypadkach, kiedy coś się nam, dorosłym graczom „odbiera” – gdy jakaś seria skręca w stronę dla nas niezbyt atrakcyjną. Nie ma jednak co ronić łez na faktem, że jeden czy drugi tytuł staje się bardziej dostępny dla młodszych odbiorców. Nie bądźmy pazerni – wychodzi tyle gier dla nas, że kilkoma możemy się podzielić, aby dzieciaki miały w co pograć. Po uwierzcie mi, ta gałąź branży jest wątła i sucha, obfitująca niemal wyłącznie w gnioty na licencji kreskówek prawie tak złych jak ich egranizacje. Bądź człowiekiem. Daj dziecku też pograć.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!