Przyczynkiem do wyciągnięcia owianej już legendą gry z niebytu są kartka papieru i długoletni pracownik Sony. I nie jest tym pracownikiem po raz pierwszy od lat Shuhei Yoshida.
Przyczynkiem do wyciągnięcia owianej już legendą gry z niebytu są kartka papieru i długoletni pracownik Sony. I nie jest tym pracownikiem po raz pierwszy od lat Shuhei Yoshida.
Gdy ostatni raz etatowy rzecznik prasowy The Last Guardian w osobie szefa Sony Worldwide Studios mówił o grze, padły słowa: Z produkcją gry nie mogłoby być lepiej. Może to wyolbrzymienie, ale sumienne pracujemy nad grą.. A było to w październiku.
Nadszedł luty, a wraz z nim coś, co w przypływie hojności można nazwać strzępkiem informacji. Na Tokaigi Japan Game Party Sony uczciło 20-lecie PlayStation i długoletnią współpracę firmy z Yasuhide Kobayashim, który w CV wpisuje między innymi etat byłego producenta wykonawczego The Last Guardian. Z głównej sceny imprezy połączono się z nim i poproszono o przekazanie fanom kilku słów. Ku zdziwieniu wszystkich zgromadzonych - z wodzirejem na czele - bohater wyciągnął kartę ze słowami "Hitokui no Owashi Toriko". Czyli japońskim tytułem The Last Guardian.
Zapytany o motyw działa, odpowiedział:
Wszyscy kochają te słowa, czyż nie? Szczerze zastanawiam się, kiedy nadejdzie czas. Chcę, żeby nadszedł jak najszybciej.
I to by było na tyle. Interpretację pozostawiamy każdemu z osobna. Za parę miesięcy w następnej wiadomości o The Last Guardian wrócimy do normalnego nadawania z Yoshidą zapewniającym, że Sony nie spisało gry na straty.