Jakie ekranizacje gier robi Uwe Boll, chyba każdy wie. Jednak filmowa wersja Maksa Payne'a nie dość, że miała innego reżysera, to na dodatek po planie szwendał się tu i tam uznany aktor - Mark Whalberg. Zapowiadało się nieźle, ale co wyszło?

Pod względem finansowym, z pewnością nie jest źle. Budżet filmu to ponoć 35 milionów USD i już w pierwszym tygodniu koszta te zwróciły się w ponad połowie - przychód ze sprzedaży biletów wyniósł 18 milionów USD. Niestety - popularność chyba nie przełożyła się na jakość. Średnia ocena filmu w serwisie metacritic to zaledwie 30%, a widzowie najwyraźniej nie zamierzają się z recenzentami kłócić (średnia 4.8/10).
"Jeżeli zostaniesz i obejrzysz przydługawe napisy końcowe, to pojawi się krótka scena, która sugeruje powstanie kolejnej części. To właśnie nazywam prawdziwym bólem" - napisał Rolling Stone.
"Max Payne nie mógł być lepiej zatytułowany. Wysiedzenie przed tym stylowym lecz wtórnym, pustym i przesiąkniętym nabojami filmem sprawia maksymalny ból" - USA Today.
Jeżeli sami chcecie się przekonać, czy faktycznie Max Payne to taka kaszana jak mówią - w polskich kinach film ten pojawi się w najbliższy piątek.