Jacek Piekara – „Rycerz kielichów” - recenzja

grimnir
2008/02/09 19:39

„L” – litera, która czyni bohatera

„L” – litera, która czyni bohatera

„L” – litera, która czyni bohatera, Jacek Piekara – „Rycerz kielichów” - recenzja

Kto z ludzi czytujących książki fantastyczne marzył o opuszczeniu tego nudnego, szarego, świata? Chyba każdy. Z zaznaczeniem oczywiście, że odbyłoby się to za życia wycieczkowicza. Trafiłby człek do jakiegoś pseudośredniowiecznego kraiku, księżniczkę jakąś uratował (lub księcia) i potem uwiódł lub smoka jakiegoś ubił lub ujarzmił. Fajnie by było! Motyw ten powtarza się w literaturze fantasy z regularnością niemalże czkawki. Coraz to kolejne fantastyczne światy przyjmują emigrantów z naszej rzeczywistości, a ci zbawiają je i zbawiają... Dość wspomnieć co bardziej znane tego typu opowieści: Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka Stephena R. Donaldsona, Fionavarski gobelin Guya Gavriela Kaya czy też cykl Świat Czarownic Andre Norton (genialną wytwórczość pana Salvatore i jemu podobnych pomińmy może w tej kwestii miłosiernym milczeniem). Kolejną tego typu eskapistyczną pozycją jest Rycerz Kielichów Jacka Piekary.

A zaczyna się ta historia tak. Pewien jegomość pracujący na „kieliszek chleba” jako korporacyjny informatyk, a poza tym prowadzący umiarkowanie ciekawe, ale za to nader przyjemne życie birbanta i kobieciarza, spotyka na ulicy nieznaną mu wcześniej pannę, która oznajmia mu, że będzie dla niego śniła... Cóż, choroby psychiczne nie omijają nawet ładnych dziewcząt, co za tym idzie zignorowanie tej jakże hojnej propozycji jest oczywistym wyjściem. Jednak, gdy następnego dnia dziewczę z detalami opisuje mu sen, jaki raczył był on śnić tej nocy, sytuacja ulega zmianie. Ostatecznie takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień. Każdej nocy nasz bohater staje się rzeczywiście Bohaterem przez duże B, o imieniu Lanne Lloch l’Annach. Oczywiście jeździ na smoku, ratuje księżniczkę o imieniu Kordelia (najwyraźniej mania nadużywania litery L dotyczy tylko Bohaterów przez duże B), staje naprzeciwko wielkich szermierzy i wygrywa, podnosi bunt przeciw niejakiemu złemu Suzerenowi. Po prostu pełen zestaw rzeczy, które „emigrant” z naszego uniwersum musi zrobić w fantastycznych krainach. Przy zaznaczeniu, że księżniczki z reguły różnią się imionami, umaszczeniem oraz rozmiarem biustu. Niestety, nie wszyscy podziwiają i kochają pana „duże L”. Co gorsza, nie może się on już wycofać ze snów, a jak się okazuje, jeśli jakaś krzywda spotka go po „tamtej stronie”, jej efekty, włącznie z najbardziej bolesnymi jak i letalnymi, ujawnią się i w „realnym życiu”. Gieroj ma pokonać przeszkody i wykonać misję. Standard...

Nakreślając z grubsza fabułę tej powieści, pokazaliśmy szereg rzeczy, które łączą książkę Piekary z legionem tego typu - dodajmy, iż różnej klasy - utworów. Pora może na omówienie tego, co tę książkę wyróżnia. O warsztacie nie ma co się rozpisywać. Piekara nie jest debiutantem i nawet najbardziej ograny motyw jest w stanie sprzedać w atrakcyjnej lub przynajmniej strawnej formie. (Niechlubny wyjątek stanowi Przenajświętsza Rzeczpospolita – gniot odgrzany niestety po x latach).

Co jednak odróżnia pana Lanne Llochl’Annach od całej reszty niefrasobliwych wesołków, którzy zamiast spokojnie siedzieć w domu i zwiększać PKB, pętają się po przeróżnych uniwersach? Może fakt, że ten pan nie lekceważy rzeczy oczywistych? Chodzi o nagminne u bohaterów wędrujących między światami skretynienie, które polega na całkowitym lekceważeniu niemałego wszak dorobku naszej cywilizacji, w zakresie wymyślania sposobów oraz wytwarzania narzędzi do - jeśli nie masowego, to przynajmniej hurtowego - przerabiania nielubianych bliźnich na mielonkę. Tutaj, wprawdzie tylko śniąc, a zatem będąc odciętym od zaplecza materialnego, Lanne myśli jak człowiek XXI wieku z europejskiego kręgu kulturowego i wykorzystuje to. Czego na przykład nie da się powiedzieć o ewidentnie niefrasobliwych bohaterach Kaya, którzy najwyraźniej w życiu nie słyszeli o prochu, broni palnej, greckim ogniu i kilku innych jeszcze wynalazkach.

Kolejna kwestia to wiecznie obecny mesjanizm. Przybysz nieodmiennie ma zwalczyć wielkie zło i uratować świat przed zagładą. Czasami wręcz wszystkie światy, ile by ich nie było. Cóż, pan na L wpisuje się w tę tradycję bardzo dobrze. Z jednym jednakowoż haczykiem... I ten haczyk, którego nie warto zdradzać osobom, które książki nie czytały, jest jednym z ciekawszych pomysłów tej powieści...

W sumie mamy do czynienia z całkiem ciekawą książką, w sam raz na jedno popołudnie lub podróż pociągiem. Nie jest to wielka literatura, ale wyrób, na którego zakup można z czystym sumieniem przeznaczyć tę drastyczną sumę 29,50 złotych polskich.

GramTV przedstawia:

Plusy: + dobry warsztat + bohater, który nie jest idiotą i nie ma amnezji Minusy: - ograny pomysł

Autor: Jacek Piekara Tytuł: Rycerz Kielichów Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza RUNA, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, 336 stron Cena: 29,50 zł Strona WWW: tutaj

Komentarze
21
Usunięty
Usunięty
11/02/2008 02:19
Dnia 10.02.2008 o 12:50, Erunn0 napisał:

Lubię fantastykę, ale jakoś nie Lucas the Great nie przekonał mnie do przeczytania tych książek.

Wcale Ci się nie dziwię. Mnie też nie przekonał. I nic dziwnego, skoro to nie on jest autorem powyższych recenzji :-p.Choć recenzje stoją na przyzwoitym poziomie, to ja jednak podziękuję ;-). Nie moja bajka.

Usunięty
Usunięty
10/02/2008 22:50

Faktem jest,że Jacek Piekara zręcznie potrafi grać schematami i rzemieślnikiem słowa jest wytrwałym,ale powieść to typowa rzecz do pociągu- poczytaj i zapomnij...czytadło powinno kosztować z 10,-zł,a tak to nie polecam ani miłośnikom fantastyki, ani początkującym..za drogie, za słabe..

Usunięty
Usunięty
10/02/2008 19:38

Może przeczytam "Rycerza Kielichów". Już od ponad miesiące, albo i dłużej jest w takiej małej księgarni na dworcu...




Trwa Wczytywanie