A zaczyna się ta historia tak. Pewien jegomość pracujący na „kieliszek chleba” jako korporacyjny informatyk, a poza tym prowadzący umiarkowanie ciekawe, ale za to nader przyjemne życie birbanta i kobieciarza, spotyka na ulicy nieznaną mu wcześniej pannę, która oznajmia mu, że będzie dla niego śniła... Cóż, choroby psychiczne nie omijają nawet ładnych dziewcząt, co za tym idzie zignorowanie tej jakże hojnej propozycji jest oczywistym wyjściem. Jednak, gdy następnego dnia dziewczę z detalami opisuje mu sen, jaki raczył był on śnić tej nocy, sytuacja ulega zmianie. Ostatecznie takie rzeczy nie zdarzają się na co dzień. Każdej nocy nasz bohater staje się rzeczywiście Bohaterem przez duże B, o imieniu Lanne Lloch l’Annach. Oczywiście jeździ na smoku, ratuje księżniczkę o imieniu Kordelia (najwyraźniej mania nadużywania litery L dotyczy tylko Bohaterów przez duże B), staje naprzeciwko wielkich szermierzy i wygrywa, podnosi bunt przeciw niejakiemu złemu Suzerenowi. Po prostu pełen zestaw rzeczy, które „emigrant” z naszego uniwersum musi zrobić w fantastycznych krainach. Przy zaznaczeniu, że księżniczki z reguły różnią się imionami, umaszczeniem oraz rozmiarem biustu. Niestety, nie wszyscy podziwiają i kochają pana „duże L”. Co gorsza, nie może się on już wycofać ze snów, a jak się okazuje, jeśli jakaś krzywda spotka go po „tamtej stronie”, jej efekty, włącznie z najbardziej bolesnymi jak i letalnymi, ujawnią się i w „realnym życiu”. Gieroj ma pokonać przeszkody i wykonać misję. Standard...
Nakreślając z grubsza fabułę tej powieści, pokazaliśmy szereg rzeczy, które łączą książkę Piekary z legionem tego typu - dodajmy, iż różnej klasy - utworów. Pora może na omówienie tego, co tę książkę wyróżnia. O warsztacie nie ma co się rozpisywać. Piekara nie jest debiutantem i nawet najbardziej ograny motyw jest w stanie sprzedać w atrakcyjnej lub przynajmniej strawnej formie. (Niechlubny wyjątek stanowi Przenajświętsza Rzeczpospolita – gniot odgrzany niestety po x latach). Co jednak odróżnia pana Lanne Llochl’Annach od całej reszty niefrasobliwych wesołków, którzy zamiast spokojnie siedzieć w domu i zwiększać PKB, pętają się po przeróżnych uniwersach? Może fakt, że ten pan nie lekceważy rzeczy oczywistych? Chodzi o nagminne u bohaterów wędrujących między światami skretynienie, które polega na całkowitym lekceważeniu niemałego wszak dorobku naszej cywilizacji, w zakresie wymyślania sposobów oraz wytwarzania narzędzi do - jeśli nie masowego, to przynajmniej hurtowego - przerabiania nielubianych bliźnich na mielonkę. Tutaj, wprawdzie tylko śniąc, a zatem będąc odciętym od zaplecza materialnego, Lanne myśli jak człowiek XXI wieku z europejskiego kręgu kulturowego i wykorzystuje to. Czego na przykład nie da się powiedzieć o ewidentnie niefrasobliwych bohaterach Kaya, którzy najwyraźniej w życiu nie słyszeli o prochu, broni palnej, greckim ogniu i kilku innych jeszcze wynalazkach. Kolejna kwestia to wiecznie obecny mesjanizm. Przybysz nieodmiennie ma zwalczyć wielkie zło i uratować świat przed zagładą. Czasami wręcz wszystkie światy, ile by ich nie było. Cóż, pan na L wpisuje się w tę tradycję bardzo dobrze. Z jednym jednakowoż haczykiem... I ten haczyk, którego nie warto zdradzać osobom, które książki nie czytały, jest jednym z ciekawszych pomysłów tej powieści...W sumie mamy do czynienia z całkiem ciekawą książką, w sam raz na jedno popołudnie lub podróż pociągiem. Nie jest to wielka literatura, ale wyrób, na którego zakup można z czystym sumieniem przeznaczyć tę drastyczną sumę 29,50 złotych polskich.
Plusy: + dobry warsztat + bohater, który nie jest idiotą i nie ma amnezji Minusy: - ograny pomysł
Autor: Jacek Piekara Tytuł: Rycerz Kielichów Wydawnictwo: Agencja Wydawnicza RUNA, 2007 rok Wydanie: oprawa miękka, 336 stron Cena: 29,50 zł Strona WWW: tutaj