Kamień Filozoficzny (2001) i Komnata Tajemnic (2002) – cukierkowy Chris Columbus
Przygody Harry'ego (Daniel Radcliffe), Rona (Rupert Grint) i Hermiony (Emma Watson) ukazane w Kamieniu Filozoficznym i Komnacie Tajemnic są, nie kryjmy tego, opowieściami dla dzieci. Filmy Columbusa urzekają bajecznie przedstawionym Hogwartem, wystawną ucztą, unoszącymi się nad głowami biesiadników świeczkami, słynnym pociągiem na nie mniej słynnym peronie 9 i ¾, efektownŕ naukŕ jazdy na miotůach oraz pokazem sowiej poczty. Jak to w kinie familijnym, nie zabrakůo zabawnych gagów (vide úwiński ogon Dudleya), na których ryczaůa ze úmiechu caůa kinowa sala.
Oczywiste jest, że Kamień Filozoficzny, jako film otwierający serię, umiejętnie wprowadzał w całą opowieść. Wyjaśniał, kim są mugole, informował, na czym polegają zasady quidditcha, a także wspominał o tym, że Harry, podobnie jak jego ojciec James, został szukającym Gryffindoru. Ba! Kto dobrze pamięta dzieło sprzed sześciu laty, przypomni sobie, że w otwierającej film sekwencji widzieliśmy nawet Pottera jako noworodka, którego czarodzieje (Albus Dumbledore i Minerwa McGonagall) postanowili podrzucić pod drzwi domu Dursleyów.
W dziele autorstwa Chrisa Columbusa przeważały elementy przygodowo-informacyjne, które nawet bez znajomości książki pozwalały bez trudu zorientować się w zawiłościach fabuły. Rzecz jasna, nie mogło zabraknąć największych przeciwników Pottera. Po raz pierwszy zobaczyliśmy zatem Dracona Malfoya (Tom Felton), który najpierw, wyciągając rękę, zaproponował Harry'emu przyjaźń (?), by potem stać się jego najzacieklejszym wrogiem. Drugim ewidentnym czarnym charakterem tej części był profesor Snape (genialny w tej roli we wszystkich odsłonach Alan Rickman, który fanom kultowego kina akcji mógł zapaść w pamięć rolą terrorysty Hansa Grubera w filmie akcji Szklana pułapka). W zasadzie część pierwsza była jednak pogodną opowiastką, stąd rodzice bez trudu mogli przyprowadzać na nią swoje pociechy. Pewne element grozy rzecz jasna pojawiły się już wówczas (dajmy na to scena, w której profesor Quirrell rzucał na Harry’ego zaklęcia, gdy ten latał na miotle, czy ta, w której bohater zakradł się do biblioteki pod peleryną niewidką i był o krok od przyłapania przez Snape’a, oraz finałowe spotkanie z Voldemortem, współżyjącym niejako w ciele Quirrella), ale biorąc pod uwagę to, co twórcy mieli zaserwować jeszcze potteromaniakom, były one jedynie niewinną igraszką.
W drugim odcinku Chris Columbus właściwie niewiele odszedł od przyjętej koncepcji. Film zadebiutował po roku od premiery „jedynki”, kiedy najwięksi potteromaniacy mieli 10-13 lat. Pewnie dlatego serwowanie im mrożących krew w żyłach scen było nadal nie do pomyślenia. W Komnacie Tajemnic zgrabnie rozwinięto więc poruszane w Kamieniu Filozoficznym wątki. Rywalizacja z Draconem nabrała rumieńców, bo chłopak nie mógł zapomnieć, że Potter woli towarzystwo Rona (z biednej rodziny czarodziejów) i Hermiony, mającej mugolski rodowód. Z tej perspektywy niezwykle istotna była scena quidditcha, w której bezpośrednio rywalizowali już obaj młodzi czarodzieje. Malfoy został bowiem szukającym Slytherinu i w bezpardonowej walce miotła w miotłę nie szczędził razów Potterowi.
Przy okazji drugiej części poznaliśmy też bliżej Lucjusza Malfoya, ojca Dracona, który, jak miało się okazać, stawał się z upływem czasu coraz ważniejszą postacią w całej opowieści. Trzeba przyznać, że ten sługa i poplecznik Voldemorta wypadł na ekranie niezwykle wiarygodnie za sprawą znakomitej i charyzmatycznej gry Jasona Isaacsa, który od czasów Pottera gra jakby coraz częściej i lepiej (dotychczas grywał głównie ogony albo pojawiał się w scenach, które wypadały w montażu). Niezwykle ważna była scena spotkania w księgarni, w której Lucjusz naubliżał Weasleyom i Hermionie. Komnata Tajemnic, mimo faktu, że przez długą część filmu mroczny głos zawodził: „Time to kill”, pełna była jednak w gruncie rzeczy scen zabawnych. Już szaleńcza pogoń samochodem pana Weasleya za pociągiem do Hogwartu zapowiadała, co czeka nas dalej. A przecież dodatkowo pojawił się Zgredek (postać w gruncie rzeczy tragiczna, ale przedstawiona w jak najbardziej humorystyczny sposób), obserwowaliśmy (czy raczej słyszeliśmy) działanie Wyjca w akcji, poznaliśmy Jęczącą Martę. Columbus nadal posługiwał się sprawdzoną taktyką, która bazowała na przedstawianiu bajecznie pięknego i kolorowego Hogwartu i pozostawaniu jak najwierniejszym książkowej prawdzie. Przełom miał nastąpić wraz z trzecim filmem.
Więzień Azkabanu (2004) – psychologia młodzieńca okiem Alfonso Cuaróna
Dlaczego trzecia części filmu była dla serii przełomowa? Ano popatrzmy. Przede wszystkim bohaterowie ciągle dorastali i w czasie Więźnia Azkabanu wiele można było o nich powiedzieć, ale nie to, że są dziećmi. Z upływem czasu przyszły problemy charakterystyczne dla młodzieńczego wieku. Na linii Ron – Hermiona coraz bardziej iskrzyło, i choć od początku widać było, że ukrywają wzajemną fascynację, to jednak młodej czarownicy w końcu puściły nerwy. Jeszcze gorzej jest na linii Ron – Harry. Dotychczasowi przyjaciele, którzy w ogień by za sobą poszli, jakby oddalają się od siebie. Ponadto odrzucany przez wielu szkolnych kolegów Harry czuje się coraz bardziej samotny i wyobcowany. Rozumie, że blizna na czole to nie tylko popularność w świecie czarodziejów, ale jeszcze większa odpowiedzialność, a może nawet... niebezpieczeństwo. Ukoronowaniem niezwykle mrocznej atmosfery, jaka pojawiła się w Więźniu Azkabanu są rzecz jasna dementorzy, którzy odtąd staną się stałymi mieszkańcami świata Harry’ego Pottera. Jeden z nich już w drodze do szkoły niemal wysysa z Pottera duszę.
Niezwykle mroczna i zimna jest również scena quidditcha w deszczu (to też znamienne – w filmach Columbusa mecze rozgrywały się w pełnym słońcu i były jakby sportowymi akademiami „ku czci”). Wśród burzy i chmur dementorzy ścigają Pottera i sprawiają, że spada z miotły. Ratuje go jedynie refleks Dumbledore’a. Do wspomnianych scen dodajmy jeszcze atak dementorów na Pottera i Blacka, podczas którego „rozpływają się ich twarze”, a także przemianę Remusa Lupina w wilkołaka, wyjętą już niemal żywcem z obrazków w stylu Skowytu czy Dog Soldiers. Alfonso Cuarón postawił zatem z jednej strony na pogłębienie psychologicznych portretów bohaterów, a z drugiej – na mroczną akcję, która momentami ocierała się już o horror.
Czara Ognia (2005) – Mike Newell dorzuca swoje trzy grosze
Osobliwym zwierciadłem grozy jest natomiast czwarty film z serii – Czara Ognia. Począwszy od ataku śmierciożerców podczas pucharu świata w quidditchu, poprzez kilka naprawdę brutalnych scen (Glizdogon obcinający sobie rękę, makabryczna scena dotykania blizny, przemiana Moddy’ego w Barty’ego Croucha) aż po pojawienie się Voldemorta (genialny Ralph Fiennes), który jest niczym brat bliźniak Nosferatu. Wielkiej ewolucji w ostatnich trzech filmach serii ulega również przyjaźń Rona i Pottera. Choć summa summarum obaj w dalszym ciągu trzymają się razem, to jednak wyraźnie widać, że Ron jest zły na Harry'ego o to, iż ten nie mówi mu o wszystkim (np. ukrywa fakt, że jest wężousty). Ron podejrzewa również, że Potter jest coraz bardziej chełpliwy i że to on sam wrzucił swoje nazwisko do Czary, by wziąć udział w Turnieju Trójmagicznym. Z kolei Harry, czując odpowiedzialność, jaka na nim spoczywa, świadomie coraz bardziej odsuwa się od przyjaciela. Seria o Potterze pokazuje wyraźnie, w jaki sposób ich przyjaźń ewoluuje, przechodząc od kumpelskiej fascynacji, poprzez młodzieńcze nieporozumienia, na sprawdzianach w trudnych sytuacjach skończywszy.
Pamiętajmy również, że to z Czarą Ognia związana była informacja, która zelektryzowała w swoim czasie potteromaniaków. Oto J.K. Rowling postanowiła uśmiercić jednego z bohaterów. Okoliczności sprawiły, że w pewnym momencie o śmierć Cedrika Diggory’ego obwiniany jest właśnie Harry, co sprawia, że jest mu jeszcze ciężej. Przygnębiającą atmosferę wynikającą z trudnych relacji między bohaterami umiejętnie podkreśliła reżyseria Mike’a Newella, który pogłębił jeszcze mroczny, ciemny i straszny klimat dzieła swego poprzednika. W Czarze Ognia, jak w żadnej innej części filmu, przeważają chłodne barwy (to oczywiście zasługa autora zdjęć, Rogera Pratta – odpowiedzialnego też za Komnatę Tajemnic, ale również takie klasyki kina akcji, jak Batman czy 12 Małp).
Zakon Feniksa (2007) – udany tandem Yates – Idziak
W ostatnim z dotychczasowych filmów, a więc Zakonie Feniksa, mroczna atmosfera została utrzymana. Choć w fotelu reżyserskim Newella zastąpił David Yates, nie odszedł on zbyt od stylu poprzednika. Może z tym drobnym zastrzeżeniem, że Hogwart w jego wizji nie jest już tak barokowy, jak dotychczas. Splendor i pietyzm zastąpiły puste, mroczne i duszne pomieszczenia, podkreślające charakter spisku, który odżywa w murach szacownej uczelni. Nie ma się jednak czemu dziwić, bowiem prawą ręką reżysera był polski operator Sławomir Idziak. To właśnie on ze stonowanych szarzyzn i głębokiej czerni wydobył atmosferę strachu, przygnębienia i zaszczucia.
W tej części filmu po raz pierwszy na taką skalę mieliśmy również do czynienia z pojedynkami między czarodziejami. Ostatnie kilkadziesiąt minut filmu to bezustanne walki w różnych konfiguracjach, które nie tylko wyglądają atrakcyjnie, ale objawiają również prawdziwe intencje i charaktery bohaterów. Sceny w Departamencie Tajemnic są zresztą niemal tak klaustrofobiczne, jak w słynnym Cube. Wąskie korytarze pogrążone w mroku, liczne zakamarki i przejścia, a do tego ogromne ściany potęgują wrażenie grozy. Z tej perspektywy patrząc, seria o Potterze przebyła długą drogę od spokojnej opowieści o chłopcu, który dowiedział się, że jest czarodziejem, do opowieści o mrocznych walkach między magami, którzy są w stanie unicestwiać i niszczyć. Jest to jednocześnie ta z części, której bez znajomości poprzednich oglądać po prostu nie sposób. Yates nie zadaje sobie trudu (i dobrze), by wyjaśniać podstawy i wzajemne relacje między bohaterami.
Zgodnie z założeniem powyższego tekstu skupiliśmy się na ewolucji serii o Harrym Potterze od filmu familijnego do filmu grozy. Filmowy świat magii to jednak również plejada wspaniałych gwiazd (w każdej części nazwiska słynne i nieco mniej popularne), z których wiele nawet w rolach drugoplanowych stworzyło niezapomniane kreacje. Kinowa saga o czarodzieju z blizną na czole to również przegląd najnowszych technik wizualnych, które pozwoliły stworzyć widowiska długie, a zarazem pasjonujące i przyciągające do ekranu jak magnes. Saga o Potterze to w końcu opowieść ponadczasowa, ponadkulturowa, a jednocześnie o takim statusie dzieła popkulturowego, który porównać można chyba jedynie z Gwiezdnymi Wojnami. Czy się komuś to podoba, czy nie, Harry Potter stanął w jednym rzędzie z Luke'em Skywalkerem i Lordem Vaderem. I ma z nimi sporo wspólnego...
Pod koniec tego roku czeka nas premiera szóstej części filmowej serii. Czego się po niej spodziewać, w sumie już wiadomo – pierwowzór literacki od dawna okupuje półki księgarń, a na fotelu reżysera ponownie zasiadł David Yates. Interesująco za to może wypaść zmiana Sławomira Idziaka na Brunona Delbonnela, którego specyficzny warsztat mogliśmy podziwiać chociażby w Amelii i Bardzo długich zaręczynach.