Mark Steven Johnson – „Ghost Rider” - recenzja filmu DVD

Mastermind
2007/10/24 23:36

Ognisty jeździec jest co najwyżej... letni

Ognisty jeździec jest co najwyżej... letni

Ognisty jeździec jest co najwyżej... letni, Mark Steven Johnson – „Ghost Rider” - recenzja filmu DVD

Był już Spiderman, w trzech odsłonach, był Daredevil, było mnóstwo innych superbohaterów, nawet Elektra, pora na kolejną ekranizację komiksu ze stajni Marvela. Ghost Rider zajechał na swym Harleyu.

Choć komiksowa proweniencja obrazu jest oczywista, w poniższej recenzji nie zamierzamy się nią zajmować. Fani opowieści z dymkami i tak pewnie już film widzieli, a jeśli nie, to zapewne zobaczą. Będą też z pewnością tropić na własną rękę smaczki, mrugnięcia okiem oraz cytaty, które w filmie się znalazły (jak na przykład to, że Blackheart i Mefisto pojawili się po raz pierwszy w zupełnie innych komiksowych seriach). Ważniejszym pytaniem jest to, czego „zwykli” kinomani mogą się spodziewać po dziele, za które odpowiedzialny jest Mark Steven Johnson - twórca, który przyłożył zresztą rękę do wspomnianego Daredevila (jako reżyser) oraz do Elektry (jako producent).

Ghost Rider jako kino rozrywkowo-efekciarskie spisuje się niestety średnio. Nie jest to porażka na całej linii, jak było choćby w przypadku Elektry, ale też w czasach Spidermana 3 takie kino na niewielu widzach zrobi wrażenie. Historia dotyczy Johnny’ego Blaze, znakomitego kaskadera, który w młodości nieświadomie podpisał pakt z Mefistofelesem. W zamian za uratowanie ojca przed śmiercią, jak się zresztą okazało – pozorne, Blaze musi teraz służyć diabłu i przyprowadzać mu dusze grzeszników. Czyni to przemieniony w potwora o ognistej głowie i na swym ognistym motorze - uwspółcześnionej replice modelu „Captain America” słynnego za sprawą Easy Ridera. W tle pojawia się również wątek romansowy. Otóż młody Blaze miał dziewczynę imieniem Roxanne, z którą już, już miał się pobrać, ale ów diabelski pakt pokrzyżował im plany. Johnny uciekł, za sprawą diabelskiej pomocy stał się najsłynniejszym kaskaderem, który wychodzi cało ze wszystkich opresji i dokonuje sztuczek niezwykłych (jak np. skok na długość boiska ponad helikopterami). Sprawy dodatkowo się komplikują, kiedy okazuje się, iż przeciwnik Mefistofelesa, niejaki Blackheart, pragnie ze swoją bandą odzyskać stary pakt, który daje panowanie nad wieloma złymi duszami.

Całość, chociaż w zasadzie się klei i spełnia wszystkie wymogi hollywoodzkiego rzemiosła, nie jest niczym osobliwym. Filmów o zemście, o paktowaniu z diabłem widzieliśmy już niemało, a nawet w kwestii efektów specjalnych autorzy mieli najwyraźniej ograniczony budżet, albo najzwyczajniej się nie wysilili. Owszem: pomysł z ognistym motocyklistą zrealizowano ładnie. Ba, jest nawet kilka scen urokliwych i dość ekscytujących, jak choćby rajd po pionowych ścianach wieżowca, po wodzie, czy wspólna jazda dwóch Ghost Riderów w stronę zachodzącego słońca - ale to w zasadzie wyjątki. Spece od efektów generalnie wzięli sobie chyba wolne.

Ostatnia ze wspomnianych scen to oczywiście kolejne nawiązanie do Easy Ridera, kultowego filmu z Harleyami w roli głównej. Ukłon w stronę dzieła, które stworzył Dennis Hopper, stanowi również fakt, że Peter Fonda pojawia się w Ghost Riderze w istotnej roli. Gra bowiem samego Mefistofelesa, tego, który podstępnie zmusił Blaze’a do paktu. Szkoda jednak, że wielki aktor, dawno na kinowym ekranie nie oglądany, tym razem nie wypadł najlepiej. Z postaci diabła, tak istotnej dla popkultury, wieloznacznej i nieźle już w kinie zagranej (by wspomnieć tylko kreację Ala Pacino w Adwokacie diabła) dałoby się z pewnością wykrzesać o wiele więcej. A tak jest tylko średnio, zresztą jak z całą pozostałą aktorską ekipą. Nicolas Cage (Johnny Blaze) jest niezły w dwóch, no może trzech scenach. Eva Mendes (Roxanne), choć jak zwykle przykuwa oko męskiej części widowni, jest – znowu jak zwykle - typowo nijaka. Na tym tle znacznie wybija się Sam Elliott, który w roli grabarza vel Caretakera potrafi przykuć uwagę jednym magnetycznym spojrzeniem, zmrużonymi oczami lub zmarszczeniem brwi. Przyznacie, że trochę to mało...

Ghost Rider miał być w zamierzeniach twórców po części współczesną wersją Easy Ridera, ale ze smutkiem musimy stwierdzić, że daleko mu nawet do tego, by stanąć ze wspomnianym dziełem na ringu. Po prostu nie ta waga. Jak na adaptację komiksu wypada równie blado – razi infantylnością dialogów, mało ekscytującymi sekwencjami efektów specjalnych oraz drewnianym aktorstwem. Film Marka Stevena Johnsona nie jest totalną pomyłką, ale zasługuje jedynie na określenie „typowy średniak”. Jeśli już naprawdę nie macie czego oglądać, można zaryzykować. W przeciwnym razie nie warto tracić czasu.

PS. Do recenzji otrzymaliśmy edycję jednopłytową, w zasadzie pozbawioną dodatków. Są na niej tylko komentarze twórców oraz trailery innych filmów. Edycja dwupłytowa zawiera sporo materiałów dodatkowych (w tym sześć reportaży) w oryginalnej wersji, które jak to zwykle bywa, zapewne zdradzają sporo z filmowej kuchni. Nie wypowiadamy się jednak na ich temat, bo ich nie widzieliśmy.

GramTV przedstawia:

Plusy: + Ładny „ognisty” jeździec + Kilka scen z ciekawymi efektami + Sam Elliott jako Caretaker Minusy: - Średnie aktorstwo - Infantylne dialogi - Plastikowe postacie

Tytuł: Ghost Rider Reżyser: Mark Steven Johnson Scenariusz: Mark Steven Johnson Zdjęcia: Russell Boyd Muzyka: Christopher Young Obsada: Nicolas Cage, Peter Fonda, Donal Logue, Wes Bentley, Eva Mendes, Sam Elliott Produkcja: USA, 2007 Dystrybucja: Imperial Cena: 56 zł (edycja jednopłytowa) 65 zł (edycja dwupłytowa) Strona WWW: tutaj

Komentarze
11
Usunięty
Usunięty
28/10/2007 10:35

Słyszxałem o tym filnmie i widziałem trailer niepłasca się go oglądać

Usunięty
Usunięty
26/10/2007 17:06

Chciałem to obejrzeć ale jak usłyszałem opinie o tym filmie to dałem sobie spokój.

Usunięty
Usunięty
26/10/2007 00:30

> Fani opowieści z dymkami i tak pewnie już film widzieli, a jeśli nie, to zapewne zobaczą.Ci, którzy nie widzieli zapewne już dawno wiedzą, iż wydanie pieniędzy na DVD z tym filmem to pewny sposób na utratę ciężko zarobionych pieniędzy, a przy okazji doskonały sposób na to, by trafił ich szlag.W dodatku spora część wielbicieli opowieści z dymkami zdaje sobie sprawę, iż producenci traktują ich jak dojną krowę, której wszystko można sprzedaż. Dość powiedzieć, że pewnie za jakiś czas zobaczymy Spidermana 4, a na pewno na ekrany trafi Transformers 2 i 3, Iron Man oraz G.I. Joe@BeliarCzytaj Ty recenzje i komentarze, chyba że jesteś "chłopak na opak"




Trwa Wczytywanie