Futbol Amerykański okiem fanki

M.
2007/10/04 18:12

Jeszcze niedawno po moim domu buszowały krasnoludy, a pokój syna zamienił się w istną „enklawę magii”. Prawie codziennie okupowali go ponurzy gracze, jedyny kontakt (wzrokowy) nawiązywałam wsuwając talerz z kanapkami, którego i tak nie było, gdzie postawić, wszędzie były porozkładane karty. Rodzina i koledzy nie mieli problemów z wyborem prezentu, sama nie jestem bez winy, kolejne talie zapełniały półki, nie mogłam się dostać do komputera, bo np. akurat trwała aukcja niezwykle rzadkiego egzemplarza. Znosiłam to mężnie, czasem próbowałam coś zrozumieć, ale teksty były poza moim zasięgiem. Uznałam, że nie ma się, co „wcinać”, jak tylko syn nie wyprzedaje naszego dobytku i można się z nim czasem porozumiewać we wszystkim znanym języku, to OK, a tysiące kart potraktowałam jako niezłą lokatę rodzinnego kapitału.

Futbol Amerykański okiem fanki

Jeszcze niedawno po moim domu buszowały krasnoludy, a pokój syna zamienił się w istną „enklawę magii”. Prawie codziennie okupowali go ponurzy gracze, jedyny kontakt (wzrokowy) nawiązywałam wsuwając talerz z kanapkami, którego i tak nie było, gdzie postawić, wszędzie były porozkładane karty. Rodzina i koledzy nie mieli problemów z wyborem prezentu, sama nie jestem bez winy, kolejne talie zapełniały półki, nie mogłam się dostać do komputera, bo np. akurat trwała aukcja niezwykle rzadkiego egzemplarza. Znosiłam to mężnie, czasem próbowałam coś zrozumieć, ale teksty były poza moim zasięgiem. Uznałam, że nie ma się, co „wcinać”, jak tylko syn nie wyprzedaje naszego dobytku i można się z nim czasem porozumiewać we wszystkim znanym języku, to OK, a tysiące kart potraktowałam jako niezłą lokatę rodzinnego kapitału.

Trwało to ponad dziesięć lat. Aż do kwietnia 2006 roku. Zostałam wtedy matką zawodnika drużyny futbolu amerykańskiego. Boisko zastąpiło podłogę, treningi i mecze turnieje, a posiłki pełne węglowodanów i żelatyny - kanapki. W ruch poszły tatusiowe hantle i ekspandery, a na poprzeczce w przedpokoju wisi już dwóch gladiatorów. Cała kasa z kieszonkowego i innych datków szła na sprzęt. Nie ma tego złego, nareszcie miałam dostęp do komputera! Postanowiłam, że teraz nie odpuszczę. Jeszcze wtedy nie rozróżniałam rugby, baseballu od futbolu amerykańskiego, ale po wpisaniu do wyszukiwarki miałam, co czytać przez kilka nocy. Szczególnie lektura stron PZFA (Polskiego Związku Futbolu Amerykańskiego – www.pfa.pl), USAsports.pl, e-nfl.pl, strona i forum drużyny, nie tylko dały mi niezłą dawkę wiedzy, ale i „coś” już zaczęło kiełkować. Już nie mogłam się doczekać pierwszego meczu, a o zgodę na obejrzenie treningu nie miałam odwagi zapytać. Sama jeszcze pamiętam, jak mama jeździła w roli opiekuna na moje wycieczki szkolne…

Pewnego dnia otwieram drzwi, a w progu stoi połowa drużyny w pełnym sprzęcie. Widok powalający. Przynajmniej metr osiemdziesiąt, pod koszulkami pady, które dają jakieś metr pięćdziesiąt w barach, na głowach czarne kaski i te spojrzenia „zza krat”! Kiedy w centrum miasta prowadzili akcję promocyjną drużyny, nie było ani jednego mężczyzny, który by się nie zatrzymał, nie mówiąc o dziewczynach. Chyba pierwszy raz żałowałam, że urodziłam się za wcześnie…

Nareszcie! Pierwszy mecz z drużyną, która miała większe doświadczenie i umiejętności. Jedziemy całą rodziną uzbrojeni w aparat, ciekawość i wiarę w zwycięstwo naszej drużyny. Na trybunach, o dziwo, pełno ludzi, wzdłuż linii bocznej boiska gromada fotoreporterów z lokalnych mediów, lecz chyba niewielu wiedziało, o co chodzi. Po nocach spędzonych na czytaniu przepisów futbolu amerykańskiego, już wiedziałam, że są dwie formacje, obronna (defense) i atakująca (offense), że za przyłożenie, tzw. touchdown można zdobyć sześć punktów i wtedy należy wrzeszczeć z radości (o ile oczywiście to nasza drużyna przyłoży). Niestety, to kibice drużyny przyjezdnej mieli powody do radości, moja drużyna przegrała do zera.

Ale stało się. Zostałam fanką futbolu amerykańskiego i jestem prawie na każdym meczu, nawet wyjazdowym. Dodatkowo realizuję swoje dawne marzenie o fotografii, z każdego meczu przywożę kilkaset zdjęć i mam prawdziwą frajdę, kiedy widzę je na stronie drużyny lub w SNAP-ie (miesięczniku futbolu amerykańskiego). Tylko raz nie robiłam zdjęć i oglądałam mecz na trybunach. Drużyna przeciwna „uzbrojona” we flagi i bannery z nazwą klubu, a nasi tylko z konfederatką. Zbliżał się następny mecz, podpytuję syna o flagę, ale nici, nie ma za co. Jest środa wieczorem, w sobotę rano wyjazd do Warszawy. Wyszukuję w Internecie firmy od flag, wybieram najbliższą, przeglądam strony, w kontaktach są zdjęcia ludzi od marketingu. Wybieram intuicyjnie takiego, który zrozumie moje szaleństwo. Dzwonię, tłumaczę, o co chodzi, flaga z logo musi być w piątek wieczorem. Ale jest problem, nie mogą ściągnąć ze strony, muszę im wysłać. Pierwszy raz włamuję się do plików syna (synu, wybacz), jest, wysyłam. Rano okazuje się, że wysłałam w .jpg, a musi być w .cdr. Nie mam. Po godzinie firma dzwoni, że sami to jakoś przerobią i flaga będzie. I była, w piątek po południu, jeszcze tylko podróż do sąsiedniego miasta po odbiór, wizyta w markecie ogrodowym po kij, same krótkie do grabi, wybieram aluminiowy rozsuwany na trzy metry! Na półpiętrze uzbrajam go we flagę, opieram o framugę drzwi, dzwonię. Młody oniemiał! Jak nie grają, flaga wisi w pokoju na ścianie, pad z kaskiem pod sufitem, korki na balkonie się wietrzą, a ja tylko piorę dżerseja po każdym treningu i meczu (ach, ten zapach i ślady walki). Po jednym z meczów spiker wyczytywał sponsorów drużyny przeciwnej i zapytał o naszych. Drużyna krzyknęła: rodzice!

Dla niektórych widok dwudziestu dwóch facetów uzbrojonych po zęby (w ustach mają specjalne ochraniacze, tzw. mouthguardy), biegających z jajowatą piłką (nigdy nie wiem, gdzie ona jest), co kilka metrów leżących jeden na drugim, może wydawać się w pierwszym momencie niezrozumiały. Już czytałam wypowiedzi ignorantów, że jest to dziki sport dla mięśniaków, nudniejszy od szachów i takie tam brednie. Ich autorzy pewnie zatrzymali się na warcabach lub bierkach i nigdy nie opanują kilkudziesięciostronicowego zeszytu ze schematami zagrywek na każdą okazję.

Zawodnik FA musi opanować kilkaset takich schematów, nie mówiąc już o anglojęzycznej terminologii. To jeden z najinteligentniejszych sportów i najbardziej widowiskowych. Nie ma nic piękniejszego jak rajd zawodnika z piłką pod pachą przez połowę boiska, kiedy z każdej strony atakują go zakratowane monstra! A potem touchdown, kaski w górę i dzika radość na trybunach. Sam widok drużyny wychodzącej na boisko już przyprawia o dreszcze. Uwielbiam jak po wygranej kwarcie, moja drużyna robi niezłe „przedstawienie” na boisku wydając przy tym okrzyki walki. Albo rozgrzewka przed meczem, po pierwszej połowie i po meczu. Kilkudziesięciu facetów rozstawionych na całej połowie boiska robiących pompki, ćwiczenia rozciągające i inne łamańce. Nie umiem tego opisać, to trzeba zobaczyć!

Jest jeszcze jeden niezwykły moment. Kiedy zawodnik jest kontuzjowany i leży na boisku, zawodnicy drużyny przeciwnej klękają na jedno kolano i zdejmują kaski. Dla mnie to szczególne złożenie broni, przeciwnik nie może walczyć. Niestety, w takim kontaktowym sporcie, kontuzje zdarzają się często. Jeszcze oko nie leżało na murawie, ale złamania i potłuczenia, to chleb powszedni. Pewnie każda mama zawodnika FA zaliczyła już wyjazd nocą do apteki po maści i bandaże. A w lodówce zawsze musi być zapas lodu ... i szampana.

No, ale ta atmosfera na trybunach! Na każdy mecz, oprócz kibiców „z miasta”, przychodzą znajomi i całe rodziny, nawet babcie i dziadkowie! Moja drużyna ma najlepszych kibiców w lidze, tak, tak, jest liga krajowa i gramy w półfinale! Ostatni mecz właśnie o półfinał, miał szczególne znaczenie i przebieg. Niestety, nie mogłam pojechać, ale „mój człowiek” przez cały mecz wysyłał mi sms-y, co się dzieje, a ja dawałam info na forum dla reszty kibiców przy komputerach. Emocje chyba jeszcze większe niż na trybunach, a wieczorem w domach zawodników lał się szampan.

GramTV przedstawia:

Już niedługo znowu gramy na wyjeździe z ubiegłorocznym mistrzem Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego (PLFA). Fanklub w pełnej gotowości, autobusy zamówione, okrzyki wytrenowane, a pełen ekwipunek kibica w barwach klubu, schowany przed czujnym okiem cornerbacka.

No to znowu GO!

PS. Magic trochę odpuścił, ponurzy i inne zjawy zniknęły z mojego domu, czasem tylko na komputerze widzę jeszcze MTGNews.pl. Zdolności strategiczne jednak się przydały…

Komentarze
19
Usunięty
Usunięty
30/03/2008 21:22

Nie no sluchajcie jakies ci....... ludziska ja gram od okolo 2 lat w futbol ale nie miale z tego zadnych nieprzyjemnosci .No to co ze cie polamia albo na sszpital pojedziesz to nie o to chodzi poprostu zesraj sie a nie daj sie taakto chodzi o wlasna satysfakcje ze jestes lepszy ten sport ma wiecej taktyki niz co poniektorzy tutaj na tym forum rozumu bezkitu pajace" nie ma gdzie grac" czlowieku gdybys chcial naprawde to na poczatek zgarnij kilku7 kolegow jak ich masz i zagrajcie tak a nie bendzie mi tu na forum jeden z drugim sie zalil a jak ktos ma jakies chalo zapraszam na strone Mustang''s Płock badz na gg 4625616 zapraszam

Usunięty
Usunięty
05/10/2007 18:28

Wszyscy moi znajomi któzi spróbowali tego sportu zaprzestali z powodu przeróżnych kontuzji, jak dla mnie sport musi być przedewszystkim przyjemny a bolesny.

Usunięty
Usunięty
05/10/2007 15:28

Rugby już grałem zbyt dużo obijania hehhe




Trwa Wczytywanie