Jako fan Władcy Pierścieni nie mogłem przejść obojętnie obok Tales of the Shire, choć ten typ gier raczej nie jest w kręgu moich zainteresowań. Ku mojemu zaskoczeniu, spędziłem w grze więcej czasu niż zakładałem. Magia Śródziemia czasem działała, ale urok nie był na tyle silny, aby zasłonić oczy klapkami i odwieść je od – niestety – kilku niedociągnięć. Przy okazji przekonałem się, że wersja na Switcha 2 zdaje się mieć najmniej problemów technicznych spośród innych wydań.
Najnowsza produkcja z uniwersum Tolkiena o jakże chwytliwym tytule Tales of the Shire: A Lord of The Rings Game, jest z gatunku gier cozy, czyli takich których zadaniem jest zrelaksowanie gracza, poprzez sielankową rozgrywkę. Produkcja ma tutaj wszystko czego jej potrzeba, aby to zadanie wykonać. Jest malownicze Shire, z którego wywodzą się Hobbici, relaksująca muzyka, możliwość dekoracji swojego domku, pielęgnacja ogrodu, a także gotowanie, czyli coś co mali mieszkańcy Śródziemia kochają najbardziej. Choć pewnie bardziej wolą jeść, aniżeli stać przy garach, ale tak czy inaczej jest to kluczowy element gry, na który położono spory nacisk.
Tales of the Shire: A Lord of The Rings Game
Urodziwy ze mnie Hobbit
Na początku tworzymy naszego wymarzonego hobbita, którego bardzo ciężko było mi zrobić. Nie ze względu na małą ilość opcji, nawet nie przez jakiś poziom skomplikowania, absolutnie nie. Wszystko jest mega proste i czytelne, ale choćbym starał się wybrać najbardziej męskiego hobbita to wszyscy wyglądają bardzo dziewczęco. Duża w tym zasługa podkreślonych oczu jakby wizażystka nałożyła na każdą z twarzy sporą warstwę czarnego eyelinera. Ja wiem, grafika jest tak stylizowana, aby dalece odbiegała od realizmu, ale uważam, że pewne elementy można było bardziej podkreślić, jak choćby w starym dobrym Fable, gdzie wyraźnie było widać, kto jest kim. Tak czy inaczej, gdy już udało mi się stworzyć bardzo chłopięcego hobbita, który finalnie przypominał mi młodego Valentino Rossiego (to akurat fajnie), mogłem w końcu przystąpić do rozgrywki.
“Nawet tacy goście jak wy, nie są w stanie tego spi***olić”
Jak się zapewne domyślacie, Tales of the Shire to gra bardzo łatwa. Prowadzi gracza za rękę od samego początku, czasem nawet na tyle mocno, że na początkowych etapach gry możemy odczuć brak jakiejkolwiek swobody (z czasem się to zmienia). Fabuła krąży wokół bardzo przyziemnych elementów życia małego miasteczka Nad Wodą, gdzie problemy wielkiego świata nie docierają. Mam tutaj kilka pochwał jak i odrobinę słów krytyki. Przede wszystkim gra na Switchu 2 jest dostępna w kinowej polskiej wersji językowej, co naprawdę bardzo mile mnie zaskoczyło, wszak produkcje na konsoli Nintendo w naszym rodzimym języku to zdecydowanie nisza. Niestety, choć to nie jest gra bezpośrednio od japońskiego giganta, który ma w standardzie brak dubbingu, twórcy nie zdecydowali się wyjść temu na przeciw. Słyszymy zatem jedynie chrząknięcia, odgłosy zdziwienia i jakieś drobne uśmiechy, nic poza tym.
Sama fabuła jest naturalnie niesamowicie prosta i mało ekscytująca, ale w przypadku takiej gry w ogóle mnie to nie dziwi. Gorzej, że dialogi które prowadzą do kolejnych wydarzeń zdają się być spisane na kolanie i w pośpiechu, a często nie mają sensu. Ponadto w tej grze chyba nie da się niczego zepsuć (stąd powyższy cytat Bogusława Lindy z “Czas Surferów”, choć tutaj osiągamy odwrotny efekt do tego co było w filmie). Gdy raz podałem jednemu Hobbitowi danie mocno odbiegające od jego preferencji, ten i tak nas pochwalił. Owszem, lepiej przygotowane danie lub takie trafiające w gust naszego gościa, da nam więcej punktów do relacji z danym bohaterem, ale gdy damy ciała to nic złego się nie wydarzy. Podobnie jest z gotowaniem. Możemy wszystko zrobić źle, a jedzenie i tak nam wyjdzie, po czym ktoś będzie się nim zajadał z apetytem. Innym dobrym przykładem są sztuczne wybory odpowiedzi, których jak dla mnie mogłoby tu nie być. Przykład: „Idź i powiedz Delfi, że jej lek nie zadziałał, tylko proszę, zrób to delikatnie, żeby nie było jej przykro”. Co zatem robi nasz bohater? „Ej, Twój lek jest do dup…”. To oczywiście pewne uproszczenie i zarazem podkoloryzowanie, ale mniej więcej tak to właśnie wygląda, nawet jeśli wybierzemy na pierwszy rzut oka odpowiedni według nas dialog. Wiem, to ma być relaksujące i pewnie w większości sięgną po grę młodsi odbiorcy, ale fajnie byłoby, aby gra w jakiś sposób motywowała nas do podejmowania lepszych kroków w przyszłości, a tutaj tego brakuje. Na plus dałbym jeszcze autentyczność Shire za sprawą mieszkańców. W wiosce znajdują się takie rody jak Cotton, Sandyman, jest nawet różyczka w której później będzie się podkochiwał Sam z Władcy Pierścieni. Miejsce zatem wydaje się być dobrze znajome, a to w tym konkretnym przypadku uważam za fajne posunięcie.
Czy słyszeliście może o podkurku?
Skoro już zahaczyłem o gotowanie to tutaj muszę powiedzieć, że twórcy skonstruowali je całkiem fajnie i w sposób dość przemyślany. Sam proces gotowania nie jest jakiś super skomplikowany, a małe okienko podpowiada nam w którą stronę musimy brnąć, aby zbliżyć się do idealnego smaku potrawy. Oczywiście musimy mieć tu odrobinę wyczucia, ale generalnie nie jest to trudne. Zbieranie składników do dań to już jednak inna, znacznie bardziej rozbudowana bajka. Te możemy pozyskiwać w różnych częściach dostępnej krainy. Możemy też łowić ryby, dzięki bardzo sympatycznej mini gierce. Część składników przyjdzie nam kupować u handlarzy, co fajnie napędza gospodarkę naszej małej mieścinki. Możemy także wyhodować własne warzywa i owoce, a to wiąże się z pielęgnacją w postaci podlewania. Tutaj twórcy podeszli do tematu w bardzo fajny sposób za co należy im się pochwała. Możemy pobrać wodę z pobliskiego stawu i użyć konewki, ale w dni deszczowe nasze grządki same się nawadniają, czego nie spodziewałem się po tak prostej grze. Fajny pomysł, aby natura wykonała za nas chociaż odrobinkę pracy.
GramTV przedstawia:
Nie wszystkie przepisy, które po drodze zbierzemy będziemy w stanie wykonać w każdej chwili. Tales of the Shire oferuje zmienne pory roku i część składników można spotkać wyłącznie w określonych warunkach. Jeśli zabraknie nam czegoś jesiennego, wówczas będziemy musieli poczekać cały rok, aby znów zrobić zapasy. Na szczęście czas bardzo szybko mija, czasem mam wrażenie, że za szybko, ale to też zależy od tego co w danej chwili się dzieje. Dodatkowo, konkretne pory roku wpływają na tempo rozwoju naszych roślin i warzyw. To kolejny głębszy element tej produkcji, którego się nie spodziewałem, a który wywarł na mnie dobre wrażenie.
Jeśli chodzi o dekorowanie wnętrz, jest to kolejny bardzo prosty element w obsłudze i o dziwo kamera w środku domu podczas tego procesu radzi sobie bardzo przyzwoicie, z resztą w innych pomieszczeniach również. Wspominam o tym dlatego, że dochodziły mnie słuchy, iż np. w wersji na PC kamera wariuje. Być może, nie sprawdzałem, ale na Switchu 2 nie ma absolutnie żadnych problemów. Co do samego dekorowania, jest tu całkiem spory zakres możliwości na pierwszy rzut oka. Nasz dom ma nieregularne kształty, więc możemy meblami odpowiednio manewrować i przenosić niemal w dowolne miejsce. Pomalujemy także ściany, zmienimy podłogę, a na półkach i regałach możemy ustawić ozdoby. Gdy zebrałem odpowiednią ilość elementów, to siedziałem nad wystrojem swojej chatki niemal dwie godziny co jak na mnie jest całkiem sporo, ale z czasem coraz więcej elementów było dla mnie zbędnych, w efekcie czego szybko porzuciłem ten element zabawy i nie czułem potrzeby ani chęci wprowadzania kolejnych zmian.
Jedną z najfajniejszych mechanik jaką twórcy zaimplementowali są ptaki, które przybrały formę naszych przewodników. Owszem, w grze jest mapa, możemy na niej zaznaczyć drogę do celu, ale w samej grze nie pojawiają się znaczniki psujące imersję, a właśnie podlatujące ptaki, ustawiające się dziobem we właściwym kierunku w którym mamy podążyć. Myślę, że spokojnie można to nazwać równie dobrą nawigacją co wiatr w Ghost of Tsushima, choć skala gry jest totalnie nieporównywalna. To naprawdę dobrze zaprojektowane i świetnie działające rozwiązanie.
Działa choć wygląda paskudnie. Multipla, czy to ty?
Na koniec kwestie techniczne i tu jest dość różnie. Gracze narzekali na fatalną optymalizację Tales of the Shire na PC, ale na Nintendo Switch 2 gra działa bardzo dobrze. Choć nie miałem niczego do pomiaru, to czuć było, iż jest to 30 klatek na sekundę, ale stabilne, bez żadnych ścięć, niezależnie od tego gdzie jesteśmy i co dzieje się na ekranie. Inną jednak sprawą jest to, że gra nie jest zbyt urodziwa. Powiedziałbym, że jest w tej wersji po prostu brzydka, a dobrze wiemy, że na Switchu pojawiają się naprawdę bardzo ładne gry, więc chyba się da... Sama kraina jest malownicza i urokliwa, ale słabe tekstury oraz rozmycia psują dobre wrażenie. Ponadto o ile budynki i wysokie drzewa widzimy z daleka, tak mniejsze elementy w postaci kwiatów przy drodze rysują się na naszych oczach i to w odległości dwóch-trzech metrów przed bohaterem. Nie wygląda to zbyt dobrze. Chyba wybrano tu zasadę coś kosztem czegoś. Mam też jedno, ale to jedno małe zastrzeżenie wobec muzyki. Naprawdę tu się prosiło o wykorzystanie dobrze znanej nam wszystkim z filmów melodii przewodniej Shire. Muzyka jest relaksująca gdy się pojawia, pasuje do gry idealnie, ale brak tego motywu w takiej grze jakoś mnie poruszył. Szkoda, że twórcy nie wygrzebali paru zielonych na licencję, ponieważ to by jeszcze mocniej budowało nasze odczucia z obcowaniem w tym świecie.
Niezła przekąska, ale wciąż czekam na danie główne z LOTR
Tales of the Shire na Nintendo Switch 2 to niezła gra, z naprawdę fajnymi mechanikami, ale trochę przyćmiewana przez jej brzydotę i prostolinijność w niektórych momentach. Mimo wszystko zbieractwo, pielęgnacja własnego ogrodu i przede wszystkim gotowanie, potrafią wciągnąć. Myślę jednak, że trochę tutaj działa magia uniwersum Władcy Pierścieni i gdyby to była inna, no name’owa produkcja, wówczas mógłbym spędzić w niej znacznie mniej czasu, a tak w wakacyjne wieczory wolałem przymknąć oko na pewne mankamenty, zagryźć zęby i grzecznie pielęgnować swoje relacje z mieszkańcami Shire, mając wiele innych gier pod ręką, które są znacznie lepiej wykonane.
6,5
Brzydka, prosta, ale za to wciągająca i posiadająca kilka naprawdę ciekawych rozwiązań
Plusy
Czuć ducha Shire z Władcy Pierścieni i Hobbita
System nawigacyjny pod postacią latających ptaków
Gotowanie i zbieractwo
Wpływ pogody i pór roku na wzrost naszych upraw
Nawiązania do postaci i miejsc ze Śródziemia
Prosta, aczkolwiek bardzo przyjemna mini gra podczas łowienia ryb
Gra działa na Switchu 2 bardzo dobrze
Pomimo kilku problemów i uproszczeń, potrafi jakimś magicznym sposobem bardzo wciągnąć
Polska wersja językowa
Minusy
Proste dialogi, wręcz pisane na kolanie. Często nielogiczne i mało spójne.
Gra jest niesamowicie brzydka jak na Switcha 2
Wygląd hobbitów i ich dalsza personalizacja wyglądu w trakcie gry
Brak konsekwencji naszych działań. Ciężko cokolwiek tutaj zepsuć nawet gdy się postaramy
Modyfikowanie domu i jego wnętrza szybko przestaje bawić, a z czasem dostajemy mało atrakcyjne elementy
Brak muzycznego motywu przewodniego z Shire może zaboleć wielu fanów - mnie zabolało
Przez długi czas twórcy ograniczają nam swobodę działania, próbując skupić naszą uwagę na fabule
Owszem, ale tu już przesadzili :D Gandalf Menel Super Sayian :p
Super-Menel to zdecydowanie bardziej chwytliwa nazwa :D biedny Gandalf :D
Silverburg
Gramowicz
18/08/2025 21:18
Sosna88 napisał:
Owszem, ale tu już przesadzili :D Gandalf Menel Super Sayian :p
Super-Menel? ^^
Sosna88
Gramowicz
18/08/2025 19:35
Ja nawet chciałem spróbować, ale pierwsze gameplaye na PC sprawiły, że szybko mi się odechciało. Już na PC wygląda brzydko, ale na Switchu widzę że jeszcze gorzej :D ok, grafa to nie wszystko, ale nie oszukujemy się, czasem ciężko jest przełknąć brzydki obraz, żeby spróbować zachwycić się czymś co być może jest dobre. Nadal czekam na coś mocnego z tego uniwersum, póki co bieda.