Uciekinier – recenzja filmu. Idealny reboot klasyki science fiction?

Radosław Krajewski
2025/11/14 19:00
4
0

Słynny film z Arnoldem Schwarzeneggerem na podstawie prozy Stephena Kinga doczekał się nowej wersji. Oceniamy, czy jest lepszy od poprzedniczki.

Współczesne igrzyska

Edgar Wright to jeden z najbardziej oryginalnych twórców, który w takich produkcjach, jak To już jest koniec, Baby Driver, czy Ostatniej nocy w Soho sprzed czterech lat udowodnił, że jest mistrzem w łączeniu ze sobą sprzeczności. To w jego filmach powaga łączy się z pastiszem i komedią, dynamiczna akcja z refleksjami dotyczącymi życia, a wszystko to spina niesamowitą audiowizualną klamrą, gdzie montaż pulsuje w rytmie nieoczywistej ścieżki dźwiękowej. Wszystko to, a nawet jeszcze więcej znajdziemy w jego nowym filmie, który bierze kultową powieść Stephena Kinga i przerabia ją na wielkie, emocjonujące widowisko, które potrafi wywołać w widzu skrajne emocje. Uciekinier to nie tylko bardzo udany reboot filmu o tym samym tytule z 1987 roku, ale również blockbuster, który w atrakcyjnym opakowaniu opowiada o naszym uzależnieniu od pełnej przemocy rozrywki. I chociaż wiele produkcji sięgało po ten motyw, żeby tylko wspomnieć o Igrzyskach śmierci, czy zapomnianym już dzisiaj thrillerze Nerve, to Uciekinier wnosi to na zupełnie nowy poziom.

Uciekinier
Uciekinier

Historia rozgrywa się w futurystycznych Stanach Zjednoczonych, gdzie najchętniej oglądanym programem jest śmiertelnie niebezpieczny konkurs znany jako Uciekinier. W nim uczestnicy muszą przeżyć 30 dni, będąc ściganymi przez zawodowych zabójców. Każdy ich ruch transmitowany jest za pomocą kamer, a każdy kolejny dzień podnosi wartość wygranej. Ben Richards (Glen Powell), pochodzący z biednej klasy robotniczej, musi znaleźć pieniądze na leczenie swojej chorej córki. Zachęcony przez Dana Killiana (Josh Brolin), producenta programu, postanawia wziąć udział w zabójczym reality show. Jego buntownicza natura, naturalny instynkt przetrwania i determinacja sprawiają, że Ben staje się ulubieńcem fanów, ale jednocześnie celem, którego wszyscy ścigający chcą złapać. Aby przeżyć, Richards musi nie tylko przechytrzyć Łowców, ale również cały naród, który tylko wyczekuje jego śmierci.

Chociaż akcja filmu toczy się w niedalekiej przyszłości, to już po kilku minutach łatwo zrozumieć, że Edgar Wright odnosi się do naszych obecnych czasów, gdzie atrakcyjna rozrywka jest na wyciągnięciu ręki. Edgar Wright i współscenarzysta Michael Bacall kreują świat, w którym nierówności społeczne są skrajne, a media karmią ludzi fałszywą nadzieją i strachem. W tym świecie nie ma już tradycyjnych kanałów informacyjnych, są tylko programy, które mają utrzymać społeczeństwo w stanie permanentnego dostarczania uzależniającej dopaminy. Świat, który oglądamy, przypomina skrzyżowanie RoboCopa i Squid Game, ale Wright nie dokonuje prostego miksu. Buduje swoją dystopię z ironią i głębią, ale również z czułością, gdzie błyszczące neony i nowoczesną technologię zderza z brudem ulic i starymi telewizorami. Widać w tym hołd dla retrofuturystycznej estetyki lat 80., ale też próbę pokazania, że upadek cywilizacji nie następuje nagle i on obrasta kurzem przez wiele dekad.

Uciekinier
Uciekinier

Reżyser celnie punktuje w filmie mechanizm medialnego spektaklu. Chociaż zachowano oryginalną koncepcję telewizyjnego programu, a nie np. stricte internetowego, co bardziej pasowałoby do naszych czasów, tym bardziej w dobie tylu różnych show organizowanych przez Youtube’owych celebrytów, to nadal kluczowym wątkiem w filmie jest ukazanie narzędzia kontroli i manipulacji, jakimi są wizualne media masowe. Publiczność kibicuje zabójcom tak samo, jak dziś kibicuje gwiazdom, gdy ci tańczą, śpiewają, czy robią cokolwiek innego w telewizji. Wright punktuje więc nasze przyzwyczajenia do antycznej zasady „chleba i igrzysk”, gdzie przemoc ubrana w ramy rozrywki staje się towarem, który należy sprzedać, wcześniej opakowując go w jak najatrakcyjniejszą formę. Reżyser nie daje jednak jasnych odpowiedzi, kto jest temu wszystkiemu tak naprawdę winny. Czy ci, co organizują takie show, zbijając na tym fortunę, czy też sami widzowie, którzy pozwalają na upowszechnianie takiej zabawy.

Uczestnik, czy widz?

Wright zastosował więc tu ten sam mechanizm i najpierw daje nam się porwać, obrać którąś ze stron (bohatera lub zabójców), wciągając nas w pułapkę, aby na końcu uświadomić, że działamy na tych samych emocjach, których wywołanie wśród publiczności jest tak pożądane przez twórców tego typu brutalnych programów. Największym sukcesem jego filmu jest to, że Uciekinier działa na dwóch poziomach jednocześnie. To widowiskowy film akcji, który potrafi bawić, zaskakiwać i zachwycać rozmachem, ale też gorzka przypowieść o społeczeństwie łaknącym jak najbardziej krwawego spektaklu. Reżyser balansuje więc na cienkiej granicy i z jednej strony oferuje widzowi przyjemność oglądania pościgów, wybuchów i dynamicznej akcji, z drugiej, w bardziej lub mniej subtelny sposób demaskuje tę opowieść jako moralnie niepokojącą, a nawet zepsutą.

Uciekinier
Uciekinier

GramTV przedstawia:

Choć Uciekinier ma momenty pełne typowego dla Wrighta humoru, zachwycających montaży i popkulturowych mrugnięć, całość jest bardziej surowa i mniej komediowa niż jego wcześniejsze produkcje. Reżyser zrezygnował z perfekcyjnie zsynchronizowanych sekwencji muzycznych znanych z Baby Drivera na rzecz bardziej brutalnego, fizycznego tempa, raczej przypominającego Bullet Train od Davida Leitcha. Nadrabia to jednak choreografią pościgów i walk. Reżyser nadal potrafi okiełznać chaos w scenach akcji, aby z ogromną precyzją przedstawić wszystko w ruchu, aby widz ani na moment nie był pogubiony i mógł zachwycać się scenami akcji.

W tym wszystkim świetnie odnajduje się Glen Powell, który wybiera coraz ciekawsze role, nie chcąc zaszufladkować się w jednym archetypie bohatera. Jego Ben Richards to człowiek niemal ze społecznego marginesu, który chce po prostu godnie żyć i uratować swoją córkę. Powell wciela się w tę postać, kreując go nie jako bohatera, ale zwykłego gościa, który jest na tyle zdesperowany, że nie ma już nic do stracenia. To jedna z tych ról, która definiuje aktora, dając mu pole do popisu nie tylko fizyczną, ale również emocjonalną intensywnością. Wright wykorzystuje Powella jak swego rodzaju katalizator, przepuszczając przez jego postać całą społeczną złość na obecny kształt świata i Richards staje się symbolem ludzi, którzy mają dość bycia rozrywką dla innych. Świetny jest również Colman Domingo jako prowadzący show, który czaruje swoją elokwencją i uśmiechem, skrywającym pogardę do uczestników. To rola, która łączy charyzmę telewizyjnego prezentera z demonicznym wdziękiem. Warto pochwalić również Josha Brolina jako producent programu, dla którego liczą się tylko słupki oglądalności.

Uciekinier to coś więcej, niż zwykły, widowiskowy blockbuster. Edgar Wright stworzył film, będący jednocześnie dystopijnym thrillerem, społeczną satyrą, ale również historią, która w atrakcyjny, ale też filozoficzny sposób prezentuje rolę widza w świecie przesyconym efektownymi, brutalnymi obrazami i ciągłym dawkowaniem dopaminy. Reżyser udowodnił, że potrafi bawić się formą, nie tracąc przy tym treści, ale też mówić o poważnych sprawach językiem popkultury, a przy tym nie popadając w nadęte moralizatorstwo. Chociaż nie jest to film bez oczywistych wad, żeby tylko wspomnieć o niektórych wątkach pobocznych, czy finale, który zdecydowanie podzieli publiczność, to pozostaje jednym z najciekawszych filmów tego roku.

7,5
Uciekinier Edgara Wrighta to błyskotliwy, pełen energii i efektowny dystopijny thriller, który pod maską widowiskowej akcji skrywa gorzki komentarz dotyczący współczesnego społeczeństwa uzależnionego od ciągłych dram i afer.
Plusy
  • Udane połączenie akcji i satyry
  • Aktualne przesłanie i trafny komentarz dotyczący współczesnych mediów
  • Widowiskowa akcja
  • Świetny Glen Powell
  • Edgar Wright znowu udowodnił, że jest jednym z najoryginalniejszych reżyserów kina akcji
  • Realizacyjnie nie ma nic do zarzucenia
Minusy
  • Ton między dramatycznymi a komediowymi wątkami bywa nierówny
  • Niektóre wątki poboczne zasługiwały na więcej
  • Dyskusyjne zakończenie
Komentarze
4
Hagan
Gramowicz
18/11/2025 11:30

Cóż Michał z kanału "Ponarzekajmy o Filmach" - zjechał film, Filip z Bez Schematu - zjechał, The Critical Drinker - zjechał, ale tu recenzent pochwalił. Zobaczymy, wybieram sie w środę.

Grze
Gramowicz
15/11/2025 19:45

No dobra, jestem po seansie. W skrócie - film spełnia swoje zadanie. Bawi tam gdzie trzeba, smuci tam, gdzie powinien. Choć większość emocji była stonowana, przynajmniej u mnie, może już nie daję się nabierać po tylu latach oglądania. Niemniej, w mojej ocenie - całkiem godny następca poprzednika. I - uwaga - to już druga ekranizacja Kinga w tym sezonie (po Wielkim Marszu). Ogólnie - polecam. 

No i ten easter egg - z nagrodami... Uroczy.

Grze
Gramowicz
15/11/2025 08:00

W kontekście całego artykułu - oglądałem wywiad z Gabore Maté (YT, This is IT) w którym pojawiają się wątki dotyczące wolnej woli. Powołano się na innego naukowca?, który twierdzi, że takowej nie ma. Zdaniem Maté jednak, to rozwój świadomości daje nam wolną wolę i panowanie nad instynktami biologicznych maszyn, którymi jesteśmy.

Ergo - tylko samorozwój intelektualny i emocjonalny pozwala nam na stanie się wolnymi (bycie wolnym nie oznacza tu, że możesz robić wszytko, ale że własnie nie chcesz robić pewnych rzeczy).

Przypomina mi się Diuna - i test w pudełku bólu...

Tak więc, społeczeństwo, jako masa, jest... tylko masą. Magmą, z wierzchu zimną i plugawą - jak mawiał poeta. Jednak aby odnaleźć ciepło, trzeba zejść do głębi. Niestety - en masse - tylko nieliczni są tego świadomi, a spośród nich jednostki są w stanie uzyskać tę że wolną wolę.

Tak, jesteśmy sterowani prostymi mechanizmami, a wyrwanie się z tej złotej klatki boli, jak odstawienie nar******w.




Trwa Wczytywanie