Trek to Yomi - recenzja. Gra wyprana z kolorów, ale nie z emocji

Adam "Harpen" Berlik
2022/05/05 15:00
0
0

Tytuł recenzji jasno sugeruje, że w Trek to Yomi po prostu trzeba zagrać.

Gra, która wygląda jak film

Patrząc na grafikę w Trek to Yomi można by pomyśleć, że to nie gra, lecz odnaleziony po latach film w reżyserii Akiro Kurosawy. Elementem, który skutecznie przyciąga do najnowszej produkcji rodzimego studia Flying Wild Hog stworzonej we współpracy z Leonardem Menchiarim jest bowiem czarno-biała oprawa graficzna. W parze z fenomenalną stylistyką idzie oczywiście umiejscowienie akcji - Trek to Yomi zabiera nas bowiem do feudalnej Japonii.

Trek to Yomi - recenzja. Gra wyprana z kolorów, ale nie z emocji

Zaatakowali nas!

Choć początek kampanii opiera się na doskonale znanym schemacie, tak naprawdę z czasem przebieg opowieści w Trek to Yomi odrobinę mnie zaskoczył. Wcielamy się w młodego samuraja imieniem Hiroki, którego mistrz umiera w wyniku ataku na wioskę, a on sam - jako jedyny - jest w stanie rozprawić się z siłami zła. Trzeba przyznać, że nie brzmi to szczególnie spektakularnie, ale zaplanowana na około sześć godzin historia niewątpliwie ma swoje momenty i może się podobać. Zwłaszcza, że - nie wchodząc w szczegóły - podczas rozgrywki zmierzymy się nie tylko z ludźmi.

Ciekawa opowieść z różnych perspektyw

Trek to Yomi może sprawiać wrażenie klasycznej przygodówki akcji, w której rozgrywkę ukazano z perspektywy kamery bocznej. Owszem, wiele fragmentów oferuje właśnie wspomniany widok, niemniej całość zrealizowano w pełnym trójwymiarze. Nie bez powodu, wszak Flying Wild Hog regularnie bawi się perspektywą. Jeśli miałbym to do czegoś porównać, to na myśli przychodzi trylogia Assassin's Creed: Chronicles, ale rodzima ekipa oferuje nam znacznie więcej w tym aspekcie.

GramTV przedstawia:

Hirokiego obserwujemy więc zza pleców, czasem bohater biegnie w stronę kamery, a jego sylwetka powiększa się, innym razem natomiast wspinamy się po górze, w efekcie czego z czasem prawie nie widzimy naszego samuraja. Sterowanie jest na szczęście bardzo intuicyjne, nie ma mowy o pomyleniu się przy zmianie kierunku. Wszystko działa bez zarzutu, a pokazywanie akcji z różnych perspektyw ma niewątpliwie dwie zalety. Przede wszystkim dzięki temu rozgrywka jest odpowiednio urozmaicona, bieganie tylko w prawo lub w lewo byłoby tu zwyczajnie nudne. Inna sprawa to fakt, że Trek to Yomi przez większość czasu ogląda się jak dobry film sprzed wielu lat, o czym zresztą wspomniałem już na początku.

Tylko ty możesz nas uratować!

Trek to Yomi to jednak przede wszystkim bardzo dobrze zrealizowana walka. Podczas starć z przeciwnikami możemy początkowo wyprowadzać jedynie lekkie lub ciężkie ataki, blokować i parować ciosy, a także robić przewroty - klasyka. Z czasem jednak odblokowujemy rozmaite kombinacje, ale nie dokonujemy tego samodzielnie poprzez wybieranie ich na drzewku rozwoju. Na określonych etapach kampanii Hiroki zwyczajnie uczy się nowych ataków. Warto również wspomnieć, że podobnie jak w Nioh możemy atakować od góry, od dołu lub na przykład wykonywać pchnięcia, co w połączeniu ze wspomnianymi szybkimi i wolnymi ciosami daje naprawdę sporo możliwości. Tym bardziej, że na niektórych wrogów działają wyłącznie konkretne ataki.

Gra oferuje trzy klasyczne poziomy trudności, a dodatkowo możemy spróbować swoich sił w bonusowym wariancie rozgrywki, gdzie wszyscy przeciwnicy (z wyjątkiem bossów) padają od jednego ciosu - my również giniemy w ten sposób. To jednak propozycja dla tych, którzy są już nieco zaznajomieni z grą. Na początek warto rozpocząć swoją przygodę na normalu, by później ewentualnie sprawdzić, czy poradzimy sobie z ostatecznym wyzwaniem, jakie stawia przed nami ten tytuł. Będąc przy poziomach trudności muszę dodać, że w jednym etapie (ostatni rozdział) ewidentnie coś nie zagrało z balansem. Wszystkie poprzednie i późniejsze etapy nie sprawiały mi większych problemów, ale jedno starcie ewidentnie wymaga poprawy - przeciwników jest zbyt wielu i nieustannie atakują Hirokiego. Dopiero po zmniejszeniu poziomu trudności na najniższy i wielu próbach uporałem się ze wspomnianym starciem.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!