Test konsoli Nintendo Switch OLED - zabawka, do której warto dopłacić

Jakub Zagalski
2021/10/09 12:30
1
1

Nie wiadomo, czy do uszu szefów Nintendo dochodzą jęki i błagania o Switcha Pro 4K. Jeśli tak, to skutecznie je ignorują i dalej robią swoje. Czy to dobrze? Przyjrzyjmy się na przykładzie najnowszego modelu Nintendo Switch OLED.

Test konsoli Nintendo Switch OLED - zabawka, do której warto dopłacić

Zacznę od prywaty i kilku słów wyjaśnienia, byście mieli jasność, jakiego rodzaju test i opinię przeczytacie poniżej. W posiadanie Nintendo Switch wszedłem kilka dni przed oficjalną premierą w marcu 2017 roku dzięki uprzejmości polskiego (choć mieszczącego się w Czechach) dystrybutora. Po kilku miesiącach przesiadłem się na własny, prywatnie zakupiony egzemplarz, który służy mi po dziś dzień. Jest to pierwsza wersja z żałośnie słabą baterią i driftującymi od czasu do czasu analogami w stockowych Joy-Conach.

Wypuszczony w 2019 roku Switch V2 nie przekonał mnie do zmiany sprzętu, tak samo jak Switch Lite, którego nie mógłbym podpiąć do telewizora. Dopiero Switch OLED okazał się konsolą, na którą czekałem. I po ponad czterech latach użytkowania wysłużonego modelu V1 bez wahania przesiadłem się na OLED-a. Poniższy test można więc uznać za relację normalnego gracza, a nie recenzenta, który podchodzi bez większych emocji do sprzętu sprezentowanego czy użyczonego do testów przez dystrybutora.

Uwaga: Zdjęcia mojego autorstwa oczywiście nie oddają jakości obrazu wyświetlanego na OLED/LCD. Zrobiłem je przede wszystkim po to, by pokazać odczuwalną różnicę w przekątnej ekranu i znaczenie czarnej ramki, która w modelu OLED dosłownie zlewa się z czarnym obrazem w grze.

Nowy-stary sprzęt

Jeżeli nie śledziliście zapowiedzi Nintendo i spodziewaliście się, że model OLED to pożądany przez wielu "Switch Pro" (w domyśle: konsola na mocniejszych podzespołach, oferująca m.in. rozdzielczość 4K), to czeka was ogromne rozczarowanie. Jeżeli zamierzacie grać głównie na telewizorze, to zakup droższego OLED-a nie jest najlepszym pomysłem, bo to samo oferują starsze i tańsze modele. Różnicę odczują osoby nastawione na wynoszenie Switcha z domu. Po to, by pograć samemu w trybie handheld lub postawić ekran na stole i zmierzyć się z żywym przeciwnikiem w trybie Tabletop.

Ale po kolei. W pudełku z Nintendo Switch OLED znajdziemy standardowy zestaw potrzebny do gry solo lub we dwóch. Konsola-ekran, dwa joy-cony z wysuwanymi nakładkami na górę pada, uchwyt łączący dwa joy-cony w standardowego pada, zasilacz, kabel HDMI, stacja dokująca, papierowa "instrukcja", czy raczej zbiór najważniejszych informacji o korzystaniu z konsoli.

Sama konsola na pierwszy rzut oka wydała mi się o wiele większa od leciwego Switcha V1. W rzeczywistości to tylko pozory. Ekran OLED ma przekątną 7 cala, zaś pierwszy Switch 6,2 cala. Co to oznacza dla całej konsoli? Że jest tylko o 3mm dłuższa (242 vs 239 mm z wpiętymi joy-conami) i ok. 20 g cięższa.

GramTV przedstawia:

Wizualnie sama konsola różni się kilkoma szczegółami i jednym bardzo widocznym elementem. Z kosmetycznych zmian da się zauważyć inny kształt przycisków na górze obudowy (głośność, włącznik), głośników i zaślepki portu na kartridże. Największą zmianą tak wizualną, jak i użytkową, jest podpórka na "plecach" konsoli. W oryginalnym Switchu ta "nóżka" była nieśmiesznym żartem. Wąska, umieszczona z brzegu obudowy podpórka była totalnie niepraktyczna. A do tego – o czym przekonał się niejeden użytkownik – wyjątkowo łamliwa.

Projektanci modelu OLED poszli po rozum do głowy i zrobili podpórkę na całą szerokość konsoli, która na dodatek wygina się pod różnymi kątami. I nadal zakrywa gniazdo karty pamięci. Nowa podpórka jest super i sprawdza się o niebo lepiej w trybie Tabletop niż oryginalne rozwiązanie.

Elegancja pod telewizorem

O wiele więcej zmian projektowych wprowadzono w stacji dokującej. Gabaryty ma bardzo podobne do tej ze starego Switcha, ale na pierwszy rzut oka sprawia wrażenie bardziej wyrafinowanej, nowocześniejszej. Rogi zostały zaokrąglone, zewnętrzna obudowa jest z matowego plastiku, zaś szpara, w którą wsuwa się konsolę do ładowania/podłączenia do TV, ma czarne i błyszczące wykończenie.

Na przodzie obudowy logo jest o wiele mniejsze. Z tyłu zmieniło się jeszcze więcej. Przede wszystkim klapkę na zawiasach zastąpiono odczepianym panelem, co nie do końca mi się podoba. Mam bowiem wrażenie, że ząbki prędzej czy później się wyłamią. A przynajmniej istnieje takie ryzyko, w przeciwieństwie do klapki na zawiasach.

Pod panelem kryją się trzy gniazda (dwa USB z boku stacji dokującej zostały niezmienione): od zasilacza, HDMI i – największa nowość – port LAN. Przypominam, że internet w starym Switchu działa domyślnie przez WiFi, a po kablu tylko wtedy, jeśli mamy oryginalny adapter LAN za ok. 120 zł (lub dwa razy tańszy zamiennik). Sam korzystam wyłącznie z połączenia bezprzewodowego, ale dodanie tego gniazda będzie dla wielu sporym plusem (lepiej późno niż wcale). Drugim plusem jest zwiększenie wewnętrznej pamięci z 32 do 64 GB. To wciąż niewiele i lepiej od razu zaopatrzyć się w kartę pamięci, ale fajnie, że poza danymi systemowymi zmieści się tam kilka gier z eShopu. Na przykład Wiedźmin 3 (ponad 31 GB), Monster Hunter Stories 2 (14 GB) czy zestaw dużych produkcji z Mario po kilka GB każda.

Z wizualnych zmian trzeba też wspomnieć o nowej kolorystyce. W dniu premiery (8 października) Switch OLED był oferowany w dwóch wariantach: klasycznej czerni z czerwonym i niebieskim padem, albo z biało-czarną stacją dokującą i białymi joy-conami. Znając Nintendo prędzej czy później doczekamy się wersji z kolorowymi wzorkami i motywami z różnych gier. Ja zaś cieszę się z mojego białego OLED-a, bo zawsze miałem słabość do konsol w takiej kolorystyce.

Komentarze
1
TobiAlex
Gramowicz
10/10/2021 02:22

"tej arcypopularnej konsoli"

Która nadal sprzedaje się świetnie, więc mam odpowiedź z początku tekstu. Po co Switch Pro itp. itd., skoro to sprzedaje się świetnie? Jak Nintendo będzie sprzedawać rocznie po 1 mln sztuk to wtedy wypuści nową wersję. A tak, nie ma najmniejszej potrzeby.