Tainted Grail: The Fall of Avalon - recenzja gry. To nie jest tylko polski Skyrim

Adam "Harpen" Berlik
2025/05/26 09:00
2
1

Pomimo wielu mankamentów, Tainted Grail: The Fall of Avalon to gra, od której trudno się oderwać. Dawno nie grałem w tak wciągającego erpega.

Tak naprawdę nie wiem od czego zacząć. Po tygodniu intensywnego grania w Tainted Grail: The Fall of Avalon mam w głowie tylko jedno - grę autorstwa polskiego studia Questline wydaną dzięki firmie Awaken Realms. Kiedy gram, ciągle coś odrywa mnie od głównego wątku. Z kolei kiedy nie gram, to myślę o tym, co będę robił, gdy będę znów grał. Podobne uczucia towarzyszyły mi w 2022 roku podczas pierwszego przejścia Elden Ringa. I - jak się niedługo przekonacie - Tainted Grail: The Fall of Avalon ma z dziełem From Software znacznie więcej wspólnego niż moglibyście przypuszczać. Dlatego też etykieta, która przylgnęła dawno temu do recenzowanego tytułu, a mianowicie “polski Skyrim” nie jest do końca adekwatna, no chyba że podejdziemy do tematu jedynie ogólnikowo.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

No to zaczynamy!

Tainted Grail: The Fall of Avalon urzeka przede wszystkim kapitalnie zaprojektowanym światem, na który składają się trzy dość wielkie mapy: Rogi Południa, Cuanacht i Porzucone Miecze. O ile w pierwszym panuje klimat zbliżony do tego, który znamy z Pogrobna, w drugim nadal eksplorujemy malownicze wioski, lecz z domieszką jesiennych klimatów, natomiast w ostatnim akcie trafiamy do pokrytych śniegiem obszarów. Oczywiście w każdym z nich nie brakuje rozmaitych lochów, czy to takich, które znajdziemy eksplorując poszczególne tereny, czy też miejsc, do których zostaniemy przeniesieni po osiągnięciu postępów w kampanii fabularnej. Lokacje są naprawdę różnorodne. Miejscami doprawdy zapadają w pamięć. Tym bardziej, że schodząc pod ziemię w jednym miejscu można poczuć się, jak w Nokron City, innym razem natomiast autorzy kompletnie nas zaskakują, w efekcie czego klasyczna oprawa wizualna zmienia się na… rysunkową. I to w dodatku czarno-białą.

Nie ma dobrego erpega bez wciągającej historii

A jako że Tainted Grail: The Fall of Avalon jest nawet nie tyle dobrym, co wręcz bardzo dobrym przedstawicielem wspomnianego gatunku, historia intryguje od samego początku. Akcja rozpoczyna się w mrocznej celi, co z kolei budzi skojarzenia oczywiście z Oblivionem. Osadzona w świecie legend arturiańskich opowieść przedstawia losy bohatera, który nosi w sobie fragment duszy samego Króla Artura. Po wielkim upadku i chaosie, który ogarnął Avalon, stanowi ona klucz do ratowania świata. Naszym zadaniem jest odnalezienie pozostałych fragmentów duszy rozsianych po wspomnianych regionach. I znów… Jak w Elden Ringu - ale naprawdę - Król Artur niczym Melina pojawia się przy ogniskach, gdzie przeprowadzamy z nim dialogi, które rzucają nam więcej światła na całą historię.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Skoro już przy ogniskach jesteśmy, to warto dodać, że możemy przy nich początkowo jedynie rozwinąć postać, ugotować rozmaite potrawy, w tym przede wszystkim mikstury regenerujące życie i manę, a także odpocząć. Odpoczywać warto w mieście, a nie w dziczy, no chyba że chcemy zostać wybudzeni przez Dziw, czyli prymitywną siłę chaosu, która deformuje rzeczywistość i umysły ludzi. W istocie nocą zostajemy zaatakowani przez znacznie mocniejsze bestie, co stanowi ciekawe urozmaicenie klasycznych starć z rycerzami, wieśniakami, wilkami, nieumarłymi i wieloma, wieloma innymi stworami, które staną na naszej drodze. Po ulepszeniu ogniska możemy dodatkowo identyfikować przy nim przedmioty czy też teleportować się do wybranych miejsc będących w istocie odpowiednikiem drogowskazów z Wiedźmina 3. Bez dostępu do tej funkcji musimy dotrzeć do jednego z menhirów, czyli potężnych magicznych kamieni rozsianych po całym Avalonie.

Gdzie są wszyscy?

Kiedy pierwszy raz grałem w Tainted Grail: The Fall of Avalon przed dwoma laty od razu zauważyłem, że świat gry jest niezwykle pusty. Wówczas jedynym dostępnym obszarem były Rogi Południa, czyli pierwsza mapa. Liczyłem, że ten stan rzeczy ulegnie zmianie wraz z premierą pełnej wersji, ale tak się nie stało. O ile w przypadku otwartych, dzikich terenów, nie kłuje to aż tak w oczy, o tyle w miastach jest po prostu dziwnie. Trudno znaleźć tu przypadkowych mieszkańców (w drugim mieście przy moście siedzi jedynie żebrak, a w pierwszym, cóż… nie ma żadnej jakby zbędnej postaci), co trochę psuje ogólne wrażenie. Z drugiej jednak strony wszyscy NPC umieszczeni na poszczególnych mapach są naprawdę unikatowi i zapadają w pamięć. Każdy ma swoją historię i swoje problemy.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Zresztą nic dziwnego, skoro dialogi w Tainted Grail: The Fall of Avalon są bardzo dobrze napisane i czyta się je z przyjemnością. Z przyjemnością nie tylko czyta się wypowiedzi samego Króla Artura, ale także słucha jego głosu - aktora do voice-actingu dobrano wręcz idealnie. Reszta raczej nie wyróżnia się z tłumu, ale o wypowiadanych kwestiach nie można powiedzieć złego słowa. A śledzić je warto, bo postacie zlecają nam oczywiście questy, czy to fabularne, czy też poboczne, choć poboczne niekiedy tylko z nazwy, bo musimy je wykonać, by móc iść dalej z historią. Tak czy inaczej mało tu “zapchajdziur”, choć jest i odbudowywanie wioski czy też lista celów do zabicia. Znacznie jednak częściej mamy albo wielowątkowe, rozbudowane misje, albo też mniejsze questy, lecz opatrzone nawet krótszą, ale intrygującą historyjką.

Pusty jest ten świat i pusta jest w sumie także sama jego mapa, ale w bardzo pozytywnym znaczeniu. Dlatego właśnie Tainted Grail: The Fall of Avalon wciąga, bo odkrywamy poszczególne tereny na własną rękę metodą prób i błędów, dopiero wtedy pojawiają się znaczniki, choć nadal jest ich naprawdę mało. Biją mocno? Idź gdzieś indziej. Radzisz sobie - no to dawaj. W dzienniku zadań nie ma informacji o tym, na jakim poziomie doświadczenia powinniśmy się za nie zabrać, gra nie poinformuje nas również o tym, czy dysponujemy odpowiednim wyposażeniem. Gra bardzo szanuje inteligencję gracza, nie oferuje tony pytajników, więc nie jeździmy to od punktu A do punktu B, jak w Asasynach, ale jak w Elden Ringu naprawdę odkrywamy świat. To jest przemegafajne.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Czy Tainted Grail: The Fall of Avalon to gra trudna?

To zależy, bo przed rozpoczęciem rozgrywki mamy trzy poziomy trudności do wyboru: odkrywca, poszukiwacz przygód i weteran. Mało tego, wybierając ten pierwszy możemy określić dodatkowe ustawienie, fabuła, dzięki czemu gra staje się banalna do przejścia, a jeśli zdecydujemy się na ostatni, to cóż, dla chętnych przygotowano tryb przetrwania. Zapisywanie stanu rozgrywki jest możliwe wyłącznie przy ogniskach, a nie w dowolnym momencie poza walką. Poza tym śmierć oznacza konieczność rozpoczęcia zabawy od nowa. Brzmi jak wyzwanie, ale czy w zaplanowanej na kilkadziesiąt godzin rozgrywki grze RPG? Nie jestem co do tego przekonany.

System walki w Tainted Grail: The Fall of Avalon został po prostu żywcem wyjęty ze Skyrima. Co ciekawe, możemy przygotować tu sobie więcej niż jeden zestaw i szybko przełączać się między buildami, grając na przykład mieczem jednoręcznym i tarczą, która umożliwia parowanie i wytrącanie przeciwnika z równowagi, co pozwala na zadanie krytycznych obrażeń. W razie potrzeby skorzystamy z czaru, który możemy trzymać w lewej ręce, a broń białą w prawej. Nic nie stoi również na przeszkodzie, by postawić na same zaklęcia lub dwuręczne, potężne miecze.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Tainted Grail: The Fall of Avalon nie ma osobnych przycisków do wyprowadzania lekkich i ciężkich ataków, a także blokowaniu, parowaniu lub unikaniu obrażeń zadawanych przez przeciwników. Zwykłe ciosy zadajemy po wciśnięciu prawego bumpera, natomiast gdy przytrzymamy go, będziemy musieli poczekać chwilę na załadowanie mocniejszego ataku. Tak samo działają również czary. Nie rozwijałem postaci w tym kierunku magii, więc ciężko mi ocenić, czy na dłuższą metę zdają one egzamin, ale w początkowej fazie rozgrywki pozwalały mi zadawać nieco obrażeń mniejszym wrogom czy też odwracać uwagę niektórych przeciwników poprzez przywoływanie pomocników SI. Korzystałem głównie z dwuręcznego miecz, chociaż chciałem także z łuku. Potężny oręż jest… cóż, potężny i zabójczy, zwłaszcza odpowiednio ulepszony. Łuk natomiast to pomyłka. Nijak nie sprawdza się na długim dystansie, bo zanim zdążymy się napiąć, to wrogowie już dawno do nas podbiegną. Nadawałby się do zwabiania oponentów, ale od tego w sumie są nożyki.

Aha, i jeszcze jedno w temacie walki, absolutnie istotne - w Tainted Grail: The Fall of Avalon świetnie czuć ciężar broni. Zdzielenie nieumarłego czekanem przez łeb to swoista frajda. Tak samo jak inną bronią, czy to mieczem, buławą lub toporem. Poza tym poszczególne typy oręża są po prostu też całkiem nieźle zaanimowane, co z pewnością wpływa na pozytywny feeling starć. Sporo roboty robi także udźwiękowienie - odgłosy broni czy też odbicia ciosów tarczą brzmią naprawdę świetnie.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

GramTV przedstawia:

Wykonując rozmaite czynności w Tainted Grail: The Fall of Avalon automatycznie stajemy się w nich lepsi, ale rozwój postaci nie opiera się wyłącznie na tym. Za zabijanie wrogów, odkrywanie nowych lokacji, zaliczanie questów i nie tylko zyskujemy punkty doświadczenia, dzięki którym awansujemy na kolejne poziomy. Wówczas zwiększamy atrybuty postaci w obrębie jednej z kilku statystyk, takich jak: siła, wytrzymałość, zręczność, duchowość, praktyczność i percepcja. Możemy także odblokowywać zdolności na trzech drzewkach związanych z Duszą Króla, czyli sukcesywnie ładowaną umiejętnością od samego Króla Artura. Dzieje się to dość rzadko, ale jeśli już mamy taką opcję, to zwykle zyskujemy coś naprawdę konkretnego.

Oprócz tego mamy klasyczne drzewka rozwoju postaci, chociaż muszę przyznać że dysponując atrybutami do wydania czasem ciężko było mi się na coś konkretnego zdecydować. I nie chodzi o to, że miałem nadmiar ciekawych opcji - wprost przeciwnie, bo niektóre umiejętności są totalnie bez sensu, gdyż np. opierają się na walkę bez broni czy też pozwalają na wykonanie ślizgu, podczas którego czas spowolni na dwie sekundy. Dopiero zapoznając się z drzewkami talentów odkryłem, że w tej grze w ogóle możliwe jest ślizganie się, naprawdę.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Zarówno przeglądanie drzewek rozwoju, zarządzanie ekwipunkiem czy też wytwarzanie nowych elementów wyposażenia nie powinno nikomu sprawić większych problemów. Interfejs użytkownika jest przejrzysty, a poruszanie się między zakładkami szybkie i płynne. Owszem, to nic nadzwyczajnego, bo obcowałem już z lepszymi UI, niemniej ten z Tainted Grail: The Fall of Avalon wygląda schludnie i spełnia swoją rolę.

Co nie zagrało?

Tainted Grail: The Fall of Avalon to gra RPG z perspektywy pierwszej osoby i dobrze, gdyby tak pozostało, ale twórcy zaimplementowali także widok zza pleców kierowanej postaci. Choć widziałem komunikaty autorów mówiące o tym, że jest on daleki od ideału, to muszę przyznać, że widok TPP (tak, wiem, w Elder Scrollsach też jest) to po prostu pomyłka. Nie pomaga nawet fakt, że możemy w opcjach wybrać stopień przybliżenia lub oddalenia kamery. Postać się po prostu z tej perspektywy zachowuje się dziwnie. Jakby płynie zamiast iść… No nie, po prostu nie.

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Niepotrzebnie dodano również możliwość poruszania się konno. Choć wierzchowiec nie jest dostępny od samego początku, to jeśli uważnie będziemy eksplorować pierwszą mapę, zlokalizujemy go stosunkowo szybko. Sama jazda konno także jest mocno niedopracowana zarówno z perspektywy pierwszej, jak i trzeciej osoby (choć w TPP jest trochę lepiej). Zapomnijcie o przyjemnych wędrówkach rodem z Kingdom Come: Deliverance II. Tutaj poruszanie się wierzchowcem to raczej kara niż nagroda.

Tainted Grail: The Fall of Avalon testowałem na komputerze Actiny wyposażonym w procesor Intel Core i5-14600KF 3,50 GHz, 32 GB RAM i kartę graficzną AMD Radeon RX 7800 XT 16 GB VRAM z monitorem 4K i odświeżaniem na poziomie 144 Hz. Chciałem oczywiście grać w 3840 na 2160 pikseli na maksymalnych ustawieniach jakości grafiki, ale nie było to niestety możliwe, bo gra nie jest najlepiej zoptymalizowana pod tym kątem. Musiałem ograniczyć się do średnich detali, co pozwoliło mi przez większość czasu cieszyć się animacją na poziomie 60 klatek na sekundę (zdarzały się jednak widoczne spadki FPS-ów w losowych momentach).

Tainted Grail: The Fall of Avalon
Tainted Grail: The Fall of Avalon

Z kolei przy 1080p i ultra było zwykle około 90 FPS przy spokojnej eksploracji, ale już w trakcie starć z kilkoma wrogami dostrzegłem niekiedy spadki poniżej 60 FPS-ów. Warto w tym przypadku więc było “zjechać” do wysokich ustawień jakości oprawy wizualnej. Niezależnie jednak od wybranej konfiguracji, Tainted Grail: The Fall of Avalon działało stabilnie. Podczas kilkudziesięciu godzin, które spędziłem w Avalonie, gra ani razu nie wysypała się do pulpitu.

Czas na dość długą wyliczankę tego, co nie zagrało, ale da się bez problemu naprawić. Nie rozumiem, przykładowo, czemu w Tainted Grail: The Fall of Avalon, skoro wszędzie są znaczniki prowadzące nas do zadań, czasem brakuje ich w zamkniętych obszarach. Piszę “czasem”, bo niekiedy się pojawiają, innym razem nie. Z tymi terenami w ogóle jest jakiś problem, wszak nie oferują one dostępu do mapy, możemy na nich odpalać ognisk, a przejście takiego skomplikowanego labiryntu czasem jednak trochę trwa. Oznacza to, że nie ma opcji rozwoju postaci, dorobienia miksturek, itd. Pozostając w temacie znaczników zauważyłem również, że wybierając zadanie z dziennika, gra zaznacza je na mapie, po czym teleportujemy się we wskazane miejsce, ale okazuje się, że tak naprawdę musimy udać się gdzieś indziej. Raz w ogóle zbugowała się główna misja, bo nie dało się porozmawiać z NPC, więc musiałem sam się domyślić, co zrobić dalej. Na szczęście udało się popchnąć questa, choć wcześniej nawet próbowałem (skutecznie) zabić owego NPC-a, bo myślałem, że to jakoś pomoże. Okazało się, że wówczas straż wystawiła za mną list gończy z konkretną nagrodą za moją głowę.

Tainted Grail: The Fall of Avalon

Co jeszcze? Zdarzyło się, że boss zintegrował się z obiektem otoczenia. Bywało, że boss przestał atakować. Ale nie oznacza to, że walki z tymi przeciwnikami są złe - wystarczy je dopracować, bo same projekty wrogów zasługują na uznanie. Starcia są różnorodne, modele przeciwników zaprojektowano wręcz świetnie, nie ma się do czego przyczepić, nie licząc kwestii technicznych. Ale wszystko to można wyeliminować w nadchodzących aktualizacjach.

Jak z grafiką?

Otóż - różnie. Zasadniczo jakość tekstur to raczej późne PlayStation 3, może wczesne PlayStation 4. Gra nadrabia to jednak nierzadko atmosferą. Naprawdę - jest na czym zawiesić oko. Umiejętna gra światła i cienia, przechadzający się duch ogromnego jelenia, widoczny z mostu kryształowy przeciwnik niesamowitych rozmiarów, wejście do jakiejś katedry, zawieszony wysoko nad krajobrazem ogromny miecz… Przykłady można mnożyć niemalże bez końca. Z drugiej jednak strony twarze postaci, a zwłaszcza ich usta czy zęby, pamiętają czasy, w których przesiadaliśmy się z telewizorów CRT na LCD. Czyli dramat. Do tego dochodzą wspomniane już, opustoszałe miasta, ale do tego wszystkiego idzie się przyzwyczaić. Zwłaszcza, że Tainted Grail: The Fall of Avalon zachwyca niesamowitą muzyką, czy to na filmikach, podczas walki, czy w trakcie eksploracji. Ścieżka dźwiękowa to absolutny majstersztyk.

Tainted Grail: The Fall of Avalon

Czy warto zagrać w Tainted Grail: The Fall of Avalon?

Podsumowując, w Tainted Grail: The Fall of Avalon nie ma absolutnie nic nowego, ale to nie przeszkadza w tym, by określić dzieło studia Questline mianem jednego z najlepszych erpegów ostatnich lat. Jest on po trosze Skyrimem, Oblivionem, Elden Ringiem i Soulsami. Jest też po prostu naszym polskim Tainted Grailem - grą ze świetną historią, zapadającymi w pamięć postaciami, różnorodnymi questami, kapitalnie zaprojektowanym światem, angażującym systemem walki i oferującym wiele opcji w zakresie rozwoju postaci. I właśnie dlatego od Tainted Grail: The Fall of Avalon trudno się oderwać. Choć różnego rodzaju błędy, a także braki w budżecie widoczne są na każdym kroku, nie brakuje tu z pewnością serca, które autorzy włożyli w stworzenie tego projektu. Tę pasję i zaangażowanie w to, by dostarczyć absolutnie jak najlepszą produkcję da się zauważyć gołym okiem.

7,0
Za rok będzie ósemka, za dwa lata dziewiątka. Mam nadzieję.
Plusy
  • wciąga bez reszty
  • trzy ogromne mapy
  • łącznie kilkadziesiąt godzin rozgrywki
  • intrygująca, angażująca historia
  • bardzo dobrze napisane dialogi (kapitalny voice-acting Króla Artura)
  • różnorodne, świetnie zaprojektowane lokacje
  • ciekawe misje główne i zadania poboczne (większość z nich ma jakąś historię, minimalna liczba questów "do odhaczenia")
  • ciekawe wybory moralne wpływające na losy frakcji
  • trzy (a w zasadzie pięć) poziomy trudności do wyboru
  • bardzo dobry system walki
  • opcja łatwego i szybkiego przełączania się między kilkoma zestawami broni
  • mnóstwo opcji w zakresie rozwoju postaci
  • całkiem niezły interfejs użytkownika
  • niesamowite krajobrazy
  • absolutnie fenomenalna muzyka
Minusy
  • opustoszałe miasta (są w nich głównie ważni NPC, w zasadzie nie ma żadnych "statystów")
  • sporo nieprzydanych zdolności na drzewkach rozwoju bohatera
  • łuk jest w sumie bezużyteczny
  • nie można odpalać ognisk, a więc levelować,w zamkniętych pomieszczeniach
  • po co komu w tej grze koń?
  • widok z perspektywy trzeciej osoby wymaga dopracowania
  • optymalizacja mogłaby być lepsza
  • sporo błędów związanych ze znacznikami zadań
  • liczne bugi (np. podczas walk z bossami)
  • przestarzała oprawa wizualna
Komentarze
2
wolff01
Gramowicz
26/05/2025 15:12

W sumie ciekawie im się ten projekt rozwinął, bo po drodze z jednej gry zrobiły się dwie :D

Awaken Realms to naprawdę duży gracz na rynku planszówek - zrobienie samemu ich własnej gry (czy tam przy pomocy jakiegoś studia) jako "adaptacji" to bardzo ciekawy pomysł na rozwój swoich IP. Zwykle jest tak że twórcy planszówek dają komuś licencję na ich gry na zasadzie "virtual tabletop" i dostajemy bezposrednie przeniesienie gry. Tu mamy pełnokrwistą grę powstałą w ramach ich uniwersum. Ciekawe czy to przyszłość gamedevu? Swoją drogą am rynek planszówkowy ostatnio jest trochę w kryzysie z uwagi na groźbę taryf (większość produkuje je w Chinach). Dobrze więc może dywersyfikować swoją działalność póki kupa kasy leci z Kickstarterów itp. 

dariuszp
Gramowicz
26/05/2025 10:48

Ujmę to tak - jest to świetna baza. Widzę ich robiących Enhanced Edition podobnie jak CDPR że wszystkimi grami jakie zrobili czy Larian ze swoimi.

Optymalizację da się naprawić. Da się dodać mały tłum do miast. Da się poprawić trochę system walki by był płynniejszy. Da się wiele rzeczy trochę poprawić by uczynić tę grę jeszcze lepszą.

Ogólnie jest to przyjemna gra. Pograłem trochę w weekend. I o ile ma swoje wady to jednak na tle ostatnich porażek segmentu AAA jak Failguard czy Avowed to niejako stoją powyżej tych tytułów.

Zresztą z tego co widziałem na Steam ta gra jest popularniejsza niż obie te gry.