Po ograniu Wonder Boy: The Dragon's Trap i Streets of Rage 4 wiązałem z nową grą studia Lizardcube ogromne nadzieje. Tym bardziej, że tym razem wybór padł na kolejną kultową markę - Shinobi, a wspomniana ekipa, jak się przed laty okazało, zna się na odrestaurowywaniu klasyków, jak mało kto. Być może już widzieliście ocenę końcową przy miniaturce albo też zjechaliście najpierw na sam dół tekstu, by sprawdzić notę, jaką przyznałem Shinobi: Art of Vengeance. Jeśli tak, to wiecie, że Lizardcube ponownie spisało się na medal.
To jest trudna gra, ale może być łatwiejsza
Niewykluczone, że są wśród Gramowiczów osoby, które widząc, że mowa w tym przypadku o serii zapoczątkowanej w 1987 roku przestały dalej czytać artykuł. Warto więc wyjaśnić, że Shinobi: Art of Vengeance oferuje możliwość dostosowania poziomu trudności do własnych preferencji - możemy wybrać albo predefiniowany stopień wyzwania (Shinobi, czyli domyślny, Apprentice, a więc niższy, a także Novice, którego nazwa mówi sama za siebie) lub też określić ręcznie poszczególne parametry, takie jak zadawane przez wrogów obrażenia, życie przeciwników, zasięg ataku, obrażenia otrzymywane od pułapek, itp. Nie trzeba więc rzucać się od razu na głęboką wodę, a w Shinobi: Art of Vengeance zagrać po prostu warto, bo to kawał wyśmienitej platformówki akcji z, powiedzmy, opcjonalnymi elementami metroidvanii.
Press R1 to win
Akurat prawy bumper w Shinobi: Art of Vengeance odpowiada za unik, niemniej z pewnością gracze, którzy zjedli zęby na dość wymagających produkcjach, chcąc po czasie utrudnić sobie wyzwanie, decydowali się na korzystanie jedynie z podstawowych mechanik. Tak można również zrobić w recenzowanym tytule, choć liczba dostępnych ataków specjalnych Ninpo jest tutaj całkiem spora i zachęca do kombinowania. Eksperymentować warto także z ninjutsu, czyli jeszcze mocniejszymi ciosami, a to nie koniec, bo mamy dodatkowe zdolności ninji, oczywiście lekki i ciężki atak kataną (z możliwością wyboru kierunku tegoż), możemy wykonywać szarżę, korzystać z linki z hakiem i nie tylko. A wierzcie mi, że to nie wszystko, bo niektóre umiejętności ukryte są także pod podstawowymi przyciskami po ich przytrzymaniu. Do tego wszystkiego dochodzą jeszcze amulety z defensywny i ofensywnymi właściwościami… Sporo, sporo.
Shinobi: Art of Vengeance
Fabuła - jest, i to całkiem niezła
Nie będziemy jednak w Shinobi: Art of Vengeance wysyłać wszystkich na tamten świat ze względu na widzimisię głównego bohatera. Co to, to nie. Sytuacja jest poważna. Naszym protagonistą jest doskonale znany fanom serii Joe Musashi, który zamierza pomścić wszystkich członków klanu ze spalonej wioski, którzy zostali zamienieni w kamienie, walcząc z hordami napotkanych wrogów. Tak, motywem przewodnim jest zemsta, czego nie można mieć absolutnie twórcom za złe, tym bardziej że historia trzyma się kupy, a dialogi są całkiem nieźle napisane i odpowiednio udźwiękowione. To kawał dobrej roboty, choć nie oszukujmy się - nikt nie planuje grać w dzieło Lizardcube dla fabuły, prawda? Otóż to.
Shinobi: Art of Vengeance to stara szkoła
Mamy tu więc serię następujących po sobie, niezwykle różnorodnych poziomów (są bagna, jest neonowe miasteczko, biegamy również po lesie czy też trafiamy do miejscówek o charakterze przemysłowym). W większości z nich będziemy oczywiście chodzić biegać i skakać po rozmaitych obiektach otoczenia, by unikać pułapek i walczyć z przeciwnikami, ale nie brakuje także fragmentów, podczas których dosiadamy wierzchowca, by uporać się z wyzwaniami w znacznie bardziej dynamicznych etapach. Co ważne, nie musimy wracać do uprzednio odwiedzonych lokacji, chyba że chcemy je wymaksować (wtedy gra staje się metroidvanią, ale ogólnie nią nie jest).