Recenzja Pokémon Brilliant Diamond/Shining Pearl – Bez sentymentu

Jakub Zagalski
2021/11/27 17:00
0
0

Lada moment zagramy w Pokemon Legends: Arceus, które może odmienić oblicze 25-letniej serii. Czy jest więc teraz sens wracać do przeszłości?

Recenzja Pokémon Brilliant Diamond/Shining Pearl – Bez sentymentu

Siadając do projektowania remake'u popularnej gry twórcy muszą sobie zadać podstawowe pytanie: jak wierni chcemy być oryginałowi? Czy lepiej zbudować coś nowego na sprawdzonych fundamentach, czy może trzymać się schematu sprzed lat, wygładzając nierówności i dodając to i owo, by gra nie odstawała zbytnio od nowoczesnych standardów. W historii serii Pokemon efekty takiego myślenia były bardzo różne. Wystarczy spojrzeć na Pokemon Let’s Go! Pikachu/Eevee na Switcha, gdzie stare gry z monochromatycznego GameBoya doczekały się bardzo ciekawego odświeżenia (mnie się podobało). Z kolei Pokemon HeartGold/SoulSilver (Nintendo DS), nowe wcielenia Heart/Gold z GameBoy Color, uchodzą do dziś za najlepsze Pokemony ever i w ogóle za podręcznikowy przykład doskonałego remake'u.

Pokémon Brilliant Diamond/Shining Pearl stoją okrakiem między tymi dwoma podejściami. Bo z jednej strony jest przyjemniej dla oka i ucha niż 15 lat temu (choć pojawia się kwestia sporna, o czym za chwilę), a wprowadzone nowości to praktycznie same zalety. Z drugiej zaś, mamy do czynienia z bardzo wiernym, wręcz czołobitnym remake'iem, któremu przeniesienie niektórych elementów 1:1 nie wychodzi na dobre.

Brilliant Diamond/Shining Pearl to oczywiście nowe wersje Diamond/Pearl, gier Pokemon czwartej generacji, które debiutowały na Nintendo DS w 2006 roku w Japonii. Były to pierwsze odsłony serii na tamtego handhelda i przeskok z GameBoy Advance robił wrażenie. Niemniej ówcześni gracze już wtedy mogli kręcić nosem (i wielu kręciło), że Pokemony z grubsza stoją w miejscu i czas najwyższy na poważne reformy.

Minęło 15 lat, a my znowu wracamy do punktu wyjścia. Pokemon Brilliant Diamond/Shining Pearl to pod wieloma względami bardzo konserwatywny remake, którego twórcy nie chcieli kreatywnie zaszaleć na materiale źródłowym. A może nie mogli? Warto zauważyć, że za nowymi grami stoi mało znane japońskie studio ILCA, a nie weterani z Game Freak. Ekipa ILCA ma co prawda w swoim dorobku wiele projektów multimedialnych, w tym gry pokroju Yakuza 0, Nier Automata, Dragon Quest XI, ale nie są to jej samodzielne dzieła. To developer pomocniczy (zaczynali 11 lat temu od grafiki komputerowej, animacji itp.), którego z Pokemonami łączyła wcześniej praca nad aplikacją Pokemon Home.

GramTV przedstawia:

Już w zapowiedziach mówiono, że "oryginalne gry zostały wiernie odwzorowane i barwnie zrewitalizowane na konsoli Nintendo Switch". Co to oznacza? Że mnóstwo elementów jest żywcem wyciągnięta z gier na DS-a i przerzucona na nowy sprzęt bez zbytniej ingerencji. Historia chłopca/dziewczynki, który/a wyrusza w świat pełen pokemonów do złapania, trenerów do pokonania, odznak do zdobycia, to powrót do przeszłości i schemat, który powtarza się od lat. Cały region Sinnoh także wygląda bardzo znajomo i jeśli wierzyć w PR-owe zapewnienia, każdy budynek, krzaczek czy pagórek zajmują to samo miejsce, co 15 lat temu.

Nie chodziłem po mapie z linijką, ale Pokemon Brilliant Diamond/Shining Pearl rzeczywiście wyglądają na pierwszy rzut oka jak nieco ładniejsze wersje gry, której korzenie sięgają aż do czasów GameBoya. Napisałem "nieco ładniejsze", gdyż poza niektórymi elementami (woda wygląda rewelacyjnie) Brilliant Diamond/Shining Pearl nie są szczególnie przyjemne dla oka, kiedy eksplorujemy świat. Sytuacja wygląda zupełnie inaczej, gdy dochodzi do walki.

Pierwsze, co się wtedy rzuca w oczy, to nieruchomy model trenera "wjeżdżający" na ekran jak za dawnych lat. To fajne mrugnięcie okiem do starych fanów, bo zachowano nawet klasyczne pozy. Po chwili jednak trenerzy zaczynają się ruszać na arenie z wyśmienitymi, szczegółowymi tłami. Pokemony też trzeba pochwalić za animacje niektórych ataków. Twórcy dodali nawet takie bajery, jak różne efekty przy otwieraniu pokeballa.

W czasie walki modele ludzkich postaci są ukazane w naturalnych proporcjach. W trakcie eksploracji widzimy jednak swojego trenera i wszystkich innych mieszkańców Sinnoh w formie chibi (rodzaj karykatury często używany w anime i innych dziełach japońskiej popkultury). Biegamy więc małym knypkiem i gadamy z innymi knypkami, które przeistaczają się w "normalnych" ludzi po rozpoczęciu walki. W czasach pierwszych Pokemonów na GameBoya takie rozwiązanie wynikało oczywiście z ograniczeń technologicznych. Później powielano to w kolejnych generacjach, a teraz uznano, że na Switchu też zda to egzamin. Cóż, mam mieszane uczucia.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!