Recenzja Live A Live – remake jak marzenie

Jakub Zagalski
2022/07/22 13:30
0
1

Japońska perełka z zamierzchłych czasów w końcu doczekała się wydania na Zachodzie. Nie są to jednak żadne wykopaliska i wskrzeszanie trupa, a doświadczenie, które warto przeżyć.

Recenzja Live A Live – remake jak marzenie

Remake Live A Live na papierze brzmi jak marzenie każdego fana staroszkolnych jRPG-ów. Gra nie była nigdy wcześniej wydana na Zachodzie (nie licząc fanowskich tłumaczeń oryginału z Super Famicoma) i choć prawie trzy dekady temu nie była hitem sprzedażowym, to trudno o bardziej wyrazistego przedstawiciela gatunku z tamtych czasów.

W 1994 roku Live A Live było reżyserskim debiut Takashiego Tokity, człowieka-orkiestry w ówczesnym Square, który dłubał przy rozmaitych tytułach jako grafik, dźwiękowiec, scenarzysta, projektant poziomów. Na szczęście szefostwo w końcu posadziło go w fotelu reżysera, bo dzięki tej decyzji powstały takie perełki jak Chrono Trigger (zaledwie rok po debiutanckim Live A Live) czy Parasite Eve.

O wielkim potencjale ukrytym w Live A Live świadczy także nietuzinkowe podejście do opowiadania historii. Na starcie mamy bowiem dostęp do siedmiu całkowicie różnych i na pierwszy rzut oka niezwiązanych ze sobą postaci. Od jaskiniowca, przez wojownika ninja z feudalnej Japonii, rewolwerowca na Dzikim Zachodzie, po robota w odległej przyszłości. Wybór bohatera równa się przeniesieniu do zupełnie innej epoki historycznej i szerokości geograficznej. Każdy z siedmiu takich epizodów jest oddzielną przygodą, która dostarcza innych doznań. Ale co mają ze sobą wspólnego? Tego dowiedzą się tylko ci, którzy ukończą - w dowolnej kolejności - historię każdego bohatera.

Nie będę zdradzał szczegółów, ale trzeba nadmienić, że ukończenie siedmiu podstawowych scenariuszy otwiera przejście do dalszego fragmentu gry. A docelowo do wielkiego finału, który ładnie wszystko spaja i podsumowuje. Końcowa historia jest naprawdę ciekawa, nawet jeśli po drodze dostrzeżemy wskazówki, przez które może się wydawać przewidywalna.

GramTV przedstawia:

Choć Live A Live na Switcha jest nową wersją 28-letniej (sic!) gry, to siłą rzeczy dla większości graczy na Zachodzie nie będzie postrzegana jako kolejny remake. Z jednej strony dlatego, że mało kto grał w japoński oryginał. Z drugiej - ponieważ prawie zupełnie nie czuć, że to archaiczny twór sprzed trzech dekad.

Pod względem prowadzenia narracji to prawdziwy powiew świeżości, nawet jeśli mamy w pamięci Octopath Traveler, które również pozwalało śledzić losy odmiennych bohaterów. W Live A Live mamy bowiem historie kompletnie różnych postaci w różnych epokach, co nie wiążę się wyłącznie ze zmianą scenerii i używanej broni. Każdy epizod oferuje nieco inne podejście do podstawowych mechanik i wprowadza rozwiązania, których nie ma gdzie indziej.

Odkrywanie tych niuansów to największa frajda w Live A Live, ale na potrzeby recenzji trzeba wspomnieć o kilku z nich. Grając ninją w feudalnej Japonii można rzucać się na każdego wroga lub wykorzystać jego zdolności, co zmienia rozgrywkę w prostą skradankę. Epizod w czasach współczesnych oddaje klimatem automatowe bijatyki w stylu Street Fighter II i bazuje na uczeniu się technik przeciwników. W historii z rewolwerowcem walki schodzą na drugi plan, bo ważniejsza jest strategia i zastawianie pułapek przed najazdem bandytów na miasteczko.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!