Takie filmy jak “F1” pokazują, że wcale nie trzeba odkrywać Ameryki spektakularnym scenariuszem, dopóki króluje w tym wszystkim autentyczność
Recenzja filmu F1
Z filmami traktującymi o motorsporcie jako takim jest tak, że trudno jest stworzyć obraz, który z jednej strony będzie atrakcyjny dla widza pod względem akcji, efektów oraz gry aktorskiej, a drugiej będzie na tyle autentyczny, że zainteresuje tematem nieco dłużej niż te kilkadziesiąt minut seansu.
Jeśli spojrzymy sobie wstecz to na palcach jednej ręki można byłoby wymienić filmy, które dziś nazwalibyśmy tymi najlepszymi. Sam wracam bowiem często do historii Nikiego Laudy i Jamesa Hunta w filmie „Rush” ze świetnymi rolami Daniel Brühla oraz Chrisa Hemswortha, a i „Ford vs Ferrari” z Christianem Balem oraz Mattem Damonem to kawał dobrej historii o legendarnej rywalizacji w ramach wyścigu 24h Le Mans. Były oczywiście również filmy średnie (jak “Gran Turismo”, które momentami dawało radę, ale zbyt mocno kombinowało w pewnych aspektach), ale i również trafiały się filmy w najlepszym wypadku przeciętne jak chociażby „Driven” czy “Michel Valiant”.
Do którego grona można zaliczyć w takim wypadku film traktujący o Formule 1? Powiem szczerze, że zaskakująco… do tych lepszych. Pod warunkiem, że będąc fanami „królowej motorsportu” przymkniecie oko na pewne detale, które mogą wynikać chociażby z udziału Lewisa Hamiltona w produkcji tego filmu. I zdecydowanie w tym przypadku daleko temu wszystkiemu do “Drive to Survive”.
Klasyka historii wyścigowej – weteran i nowicjusz
Sonny Hayes (Brad Pitt) swoje najlepsze czasy wyścigowe ma dawno za sobą i poszukuje różnych prac wyścigowych. Po wyścigu Rolex 24h znajduje go dawny przyjaciel z dawnych czasów Reuben (Javier Bardem) oferując mu miejsce w zespole Apex GP, który to boryka się z problemami na każdym możliwym polu. Przy okazji młody kierowca Joshua Pearce (Damson Idris) próbuje odnaleźć się w pierwszym zawodowym starcie w Formule 1 i uratować swoje miejsce w kolejnym sezonie.
Sytuacja nie jest łatwa, a Sonny Hayes ma dość nietypowe podejście do ścigania się, przez co Apex GP ma do wyboru – albo próbować z tym walczyć, albo dostosować się do chaotycznych warunków na dziewięć wyścigów do końca sezonu. A to już zadanie m.in. szefowej działu rozwoju Kate McKeeny (Kerry Condon) oraz szefa zespołu Kaspera Smolinskiego (Kim Bodnia).
I gdyby podsumować fabułę filmu „Formuła 1”, to zdecydowanie widać, iż jest to amerykańska wizja tej kategorii motorsportu, w której to pojawia się główny bohater jak jeździec na białym koniu ratuje ekipę swoimi nietuzinkowymi, momentami głupimi wręcz, pomysłami.
Na szczęście odpowiadający za scenariusz Ehren Kruger i Joseph Kosinski zdają sobie z tego idealnie sprawę wprowadzając do tego świata bohatera, który tak właściwie o F1 jako takim nie ma zbyt wielkiego pojęcia. Nie powiem dokładnie kim ta osoba była, ale pewnego rodzaju samoświadomość jest tutaj bardzo na plus. Z drugiej jednak strony widać, że film sam w sobie jest skierowany raczej do nowych lub mniej wtajemniczonych w tajniki F1 widzów i właśnie dlatego przez większość czasu widz dostaje tutaj syntentyczną pigułkę najważniejszych elementów związanych ze ściganiem wplątaną w tradycyjną opowieść o weteranie, który wraca na „jeden, ostatni przejazd” borykając się z duchami przeszłości, gdzie nowicjusz próbuje temu weteranowi za wszelką cenę dorównać pokazując swoje umiejętności.
Być może jednym z minusów w tym wszystkim może być fakt, że założony z góry przez scenariusz dystans dziewięciu wyścigów do końca sezonu sprawia, iż czasami tych kluczowych, zmieniających atmosferę wydarzeń jest stanowczo za dużo. Zrozumiałym jest chęć nadania temu wszystkiemu powagi sytuacji oraz podkreślenia faktu, iż APX GP ma ogromne problem, ale zdecydowanie lepiej byłoby chyba rozłożyć te rzeczy na większą liczbę wyścigów. Nadal nie byłoby to co prawda idealne rozwiązanie biorąc pod uwagę to, co ma miejsce na ekranie, ale mogłoby być to o wiele bardziej wiarygodne dla widza. Kwestia przewidywalności również nie jest w tym wszystkim problemem, ponieważ jak to zwykle w amerykańskich filmach akcji tego typu bywa – pewne rzeczy wydarzyć się muszą. Chociaż znalazło się miejsce na jedno lub dwa zaskoczenia.
Muszę również pochwalić ścieżkę dźwiękową autorstwa Hansa Zimmera, która jako tło dla tej całej historii sprawdza się całkiem dobrze. Jest w tym wszystkim pewna dynamika łącząca się z wyścigami, ale i znalazło się miejsce dla typowego, amerykańskiego patosu… który zresztą mocno wytykany był w momencie, gdy Brian Tyler stworzył motyw przewodni Formuły 1 kilka lat temu.
Autentyczność, która była wyzwaniem
Największym jednak atutem filmu „Formuła 1” nie jest to, że gra w nim Brad Pitt oraz cała masa równie dobrze pasujących do swoich ról aktorów. Sam fakt tego, że FOM (Formula One Management) współpracując z twórcami pozwolił na „dołączenie” do stawki jedenastego zespołu, a zespół Mercedesa pomógł stworzyć autentyczny samochód APX GP, w którym to Hayes i Pearce jeździli w filmie sprawia, że całość nabiera tego elementu autentyczności, którego wiele filmów związanych z motorsportem zwyczajnie potrzebuje. I tutaj sprawdza się to znakomicie.
GramTV przedstawia:
Również świetną sprawą jest fakt, iż o ile w wielu innych filmach wyścigowych wiele ujęć można wykreować za pomocą CGI, tak tutaj wykorzystano w wielu przypadkach ustawienia kamer wykorzystywanych podczas weekendów wyścigowych. Pojawiają się co prawda nieco inne ustawienia kąta widzenia kamery czy też ułożenia jej względem oryginalnych miejsc (np. w przypadku tej umieszczonej w kasku bohaterów), ale efekt jest bardzo podobny i można byłoby mieć wrażenie, iż w aktualnym sezonie F1 zostały one lekko dopracowane po to, aby ten filmowy efekt zachować również w prawdziwym ściganiu. Równie świetną wiadomością jest fakt, że mimo kilku fragmentów, w których efektów specjalnych jest więcej niż zazwyczaj, to film nie jest nimi przeładowany – poza początkową sceną oraz z może z czterema w trakcie, które tego po prostu wymagały wiele z tego to umiejetna zabawa możliwościami działania obrazem i dźwiękiem.
Wracając jednak do realnego ścigania, to fakt wymieszania fikcyjnych kierowców z tymi prawdziwymi w stawce, gdy sceny do filmu były nagrywane w trakcie prawdziwych weekendów wyścigowych (w zależności od potrzeb były to momenty przed, w trakcie i po wyścigu) z kierowcami, którzy pojawiają się w różnych scenach również robi pozytywne wrażenie, choć ich udział w tym wszystkim mógł być o wiele większy podobnie jak szefów zespołów.
To nad czym bym się ewentualnie zastanowił to to, czy w imię amerykańskiej fantazji powinno się wyrzucać regulamin wyścigowy za burtę i udawać, że pewne rzeczy po prostu mogą mieć miejsce. Tu wszystko jednak zależy od tego czy umiecie przymknąć na to oko. Jeśli tak, to będziecie się całkiem dobrze bawić i nawet znając pewne „talenty” niektórych kierowców o wiele łatwiej dopasujecie, że taka sytuacja w sumie mogłaby mieć miejsce w rzeczywistości. Jeśli nie, to po prostu zaliczycie kolejne zasłonięcie oczu dłonią mówiąc „ale jak?”. Zdecydowanie tutaj polecałbym to pierwsze rozwiązanie.
Dobry, wakacyjny film? Ale głównie jako wstęp do Formuły 1 dla początkujących
W wielu przypadkach wychodzę z założenia, że jeśli rzadko zerkam na zegarek w trakcie seansu, to oznacza, że film był w najgorszym przypadku „dobry”.
Tutaj mówimy bowiem o około 2,5 godziny seansu (z reklamami zapewne i więcej), który pod względem tempa balansuje na krawędzi dynamiki i wyciszenia, a przy okazji nie przytłacza fabularnymi, głębokimi przemyśleniami, a raczej podrzuca widzowi dobrze znany schemat scenariusza. Przyjmując, że idziemy do kina dla rozrywki, a przy okazji zobaczyć kawałek ulubionego sportu motorowego na wielkim ekranie, to film „Formuła 1” sprawdza się świetnie jako letni, efektowny blockbuster, ale nadal szanuje widza przedstawiając mu wiele elementów tego sportu “od kuchni”.
Nawet biorąc pod uwagę pewne detale, przez które można delikatnie przewrócić oczyma, to wychodząc z sali kinowej nadal miałem w głowie myśl, że może do legendarnego „Rush” droga daleka, ale ogrom pracy włożonej w stworzenie tego obrazu nie poszedł na marne, a i Brad Pitt w roli niepokornego, amerykańskiego kierowcy wyścigowego pasował tu całkiem dobrze podobnie jak reszta obsady. Nawet w przypadku głównego (zasadniczo) antagonisty, który wypadł zdecydowanie lepiej niż myślałem, którego rola momentami była wręcz magrinalna, ale na tyle pasująca do przekazu, że właściwie wystarczająca.
I nawet widać, że w tym wszystkim swoje trzy grosze miał do powiedzenia Lewis Hamilton – siedmiokrotny mistrz świata, który był jednym z producentów filmu. Żeby nie spoilerować zbyt bardzo powiem tylko tyle, że spokojnie można było wyłapać które momenty mogły być delikatnie inspirowane wydarzeniami z prawdziwych sezonów Formuły 1. Ciekawy jestem czy i wy je dostrzeżecie, jeśli śledziliście ostatnich kilka sezonów… tak od 2020 roku.
8,0
Duże zaskoczenie to mało powiedziane - letnie, efektowne, wyścigowe kino, które powinno się spodobać każdemu bez względu na staż w kibicowaniu najszybszym kierowcom na świecie
Plusy
Nie tylko Brad Pitt czy Javier Bardem - cała obsada świetnie dopasowana do swoich ról oraz bohaterowie, których da się polubić.
Autentyczność - prawdziwe auta, prawdziwe tory, prawdziwi kierowcy oraz ich drużyny ze świata Formuły 1 i nie tylko.
Mimo długości filmu czas mija szybko dzięki dość luźnej fabularnie historii, która potrafi zaskoczyć.
Rola antagonisty, która nawet sprowadzona do minimum jest dość efektywna.
Muzyka autorstwa mistrza Hansa Zimmera jako bardzo dobre tło do ścigania.
Minusy
Ta pewna "amerykańska fantazja" na temat F1, która może się hardkorowym fanom nie spodobać.
Pewne kluczowe dla fabuły wydarzenia można było nieco lepiej rozłożyć na dystansie większej liczby wyścigów.
Czuć, że jednak Lewis Hamilton delikatnie maczał palce w tym wszystkim... czyli inspiracja pradziwymi wydarzeniami z Formuły 1.
Z-ca Redaktora Naczelnego Gram.pl. Wielbiciel wyścigów, bijatyk i tych gier, które zasadniczo nikogo. To ja zacząłem ruch #GrajciewYakuzę. Po godzinach fan muzyki niezależnej i kuchni koreańskiej.
Nawet w recenzji filmu udało się nie używać słowa na "be". Super :)
A może to dlatego, że kolega Gucio w newsach zużywa wszystkie te straszne, sensacyjne słowa i na inne teksty już ich po prostu nie starcza? ;P https://www.gram.pl/news/od-simracingu-do-prawdziwego-bolidu-sebastian-job-ponownie-sprawdzi-sie-na-realnym-torze
POWRÓCIŁ!
Gregario
Gramowicz
02/08/2025 04:23
Muradin_07 napisał:
Nawet w recenzji filmu udało się nie używać słowa na "be". Super :)
A może to dlatego, że kolega Gucio w newsach zużywa wszystkie te straszne, sensacyjne słowa i na inne teksty już ich po prostu nie starcza? ;P https://www.gram.pl/news/od-simracingu-do-prawdziwego-bolidu-sebastian-job-ponownie-sprawdzi-sie-na-realnym-torze