Po trzech latach Avatar powraca do kin z trzecią częścią. Oceniamy finał dotychczasowej trylogii o rodzinie Sullych.
Sully już nie zawsze trzymają się razem
Pierwotny plan zakładał, że kolejne części Avatara będą trafiać do kin co dwa lata, ale najwyraźniej James Cameron przecenił możliwości speców od efektów specjalnych, którzy muszą wykonać i dopracować w najmniejszych szczegółach każdą pojedynczą klatkę w kolejnych odsłonach Avatara. Praktyczna praca na planie to jedynie niewielka część całej produkcji tych filmów, a stworzenie cyfrowego świata to zadanie niesamowicie trudne, nawet gdy większość elementów ma się już gotowych. Dlatego też nie po dwóch, ale po trzech latach od Istoty wody na dużym ekranie debiutuje Avatar: Ogień i popiół, czyli ostatni film z serii przed szykowanym kilkunastoletnim przeskokiem czasowym. Można było więc oczekiwać ogromnej bitwy, emocjonujących zwrotów akcji i ponownych wzruszających rozstań z niektórymi bohaterami, a wszystko to przy zupełnie nowych elementach świata, w tym kolejnym klanie Na’vi. Wszystko to zapowiadało się chyba zbyt pięknie, aby było prawdziwe i trzecia część zdecydowanie nie potrafi unieść tego ciężaru. Zamiast tego James Cameron samoświadomie stworzył Istotę wody 2.5, dodatek do drugiej części, który jako osobny film nie sprawdza się najlepiej, ale jako bezpośrednia kontynuacja daje fanom wszystko to, za co pokochali poprzednie dwie odsłony.
Avatar: Ogień i popiół
Ogień i popiół rozpoczyna się niedługo po zakończeniu drugiej części. Neytiri (Zoe Saldaña) przeżywa żałobę po zmarłym synu, zaś Jake Sully (Sam Worthington) nie mogąc pogodzić się z odejściem swojego najstarszego dziecka, wini za wszystko Lo'aka (Britain Dalton). Jake coraz bardziej oddala się od dzieci, gdy wraz z żoną postanawiają odesłać Spidera (Jack Champion) do ludzi, gdy ten prawie umiera, przez brak tlenu w swojej masce. Wszyscy wspólnie wybierają się do dawnej kryjówki dzięki Wietrznym Handlarzom, nomadom podróżującym na swoich latających statkach. Wyprawa zostaje przerwana przez Mangkwan, ludzi popiołu i ich przywódczynię Varang (Oona Chaplin). Ostatecznie rodzina Sullych zostaje rozdzielona i Jake, Neytiri i ich dzieci muszą znów walczyć o życie. Ściga ich również Miles Quaritch (Stephen Lang), który nie poprzestał tropienia swojego dawnego kompana. Niedługo później ze Spiderem dzieją się dziwne rzeczy, a Varang i Quaritch zawiązują osobliwy sojusz, przez który wojska RDA zyskują nieoczekiwanego sojusznika w walce z pozostałymi Na’vi.
Gdy Istota wody była niejako nowym otwarciem dla serii, która w krótkim prologu wyjaśniała, co działo się z bohaterami przez ostatnie kilkanaście lat, tak Ogień i popiół nie pozostawia żadnych złudzeń, ze to bezpośrednia kontynuacja poprzedniego filmu, a może nawet jego drugi rozdział. Chociaż James Cameron w trzeciej odsłonie wprowadza wiele elementów do tego świata, to nadal najbardziej zafascynowany jest wodą, a co za tym idzie klanem Metkayina. Do tego stopnia, że nawet powtarza niektóre motywy, czy poszczególne sceny z poprzedniej części. Widzowie, którzy nie polubili się z Istotą wody, nie mają czego tu szukać, gdyż powielone są tu te same wątki i tematy, nie tylko związane z więzami między członkami rodziny Sullych, ale także więzią z Eywą, obroną swojego ludu, czy też Tulkunami, które stanowiłyby ogromną pomoc w walce z najeźdźcą z nieba, gdyby tylko nie ich kodeks, zabraniający zabijania. Film od początku do końca sprawia wrażenie, że James Cameron nie zamierzał tworzyć zupełnie nowej odsłony, skupionej na klanie Mangkwan, ale lekko zrebootować Istotę wody, a jednocześnie rozwinąć wątki rozpoczęte w tamtym filmie. O dziwo, to wszystko się ze sobą klei, ale powtórzę to po raz kolejny, ten film powstał już wyłącznie dla fanów Avatara i reszcie nie ma szans się spodobać.
Na długo przed premierą, gdy jeszcze nie dostaliśmy nawet pierwszego zwiastuna, James Cameron i pozostali twórcy często odkrywali przed nami nowe elementy, które znajdą się w Ogniu i popiele, czyli wspomnianych wcześniej Wietrznych Handlarzy i Mangkwan. Niestety film zupełnie nie wykorzystuje ich potencjału. Druga część pokazała, w jaki sposób powinno się prezentować nowości, które rozbudowują bogaty świat Pandory, jak zrobiono to z Metkayina. Tyle samo uwagi i cierpliwości nie otrzymają żadne nowe frakcje. Wietrzni Handlarze pojawiają się nagle i otrzymujemy zaledwie jedno zdanie ich opisu, a film w żadnym stopniu nie skupia się na ich kulturze, czy życiu, podczas podróży Sullych, cały czas poświęcając na rozwój wątków Jake’a, Lo’aka, czy Kiri. Jeszcze więcej żalu do Camerona mam z klanem Varang, który żyje u podnóża wulkanu. Również nie poznajemy ich zwyczajów i tradycji, a cała ich historia została zamknięta w kilku krótkich dialogach. Na domiar złego to klan anonimowych Na’vi, którzy są lojalnie wpatrzeni w swoją przywódczynię, przez co nie poznajemy nawet imienia żadnego z pozostałych przedstawicieli Mangkwan. Można się również przyczepić do ich liczebności, gdyż w ostatecznej bitwie trochę ich jest, ale sama wioska wydaje się zbyt mała, aby pomieściła tyle osób.
Avatar: Ogień i popiół
Po części jednak rozumiem, dlaczego Cameron wolał skupić się wyłącznie na Varang, która jest genialną postać. To jedna z najlepszych antagonistów ostatnich lat – nie dlatego, że jest tak dobrze napisana, gdyż jej historia i motywacje nie stanowią niczego, czego byśmy już nie znali, ale przede wszystkim ze względu na jej zachowanie i grę aktorską Oony Chaplin, która tworzy niesamowicie wyrazistą postać. To dzikuska w typie szamanki, której nie można odmówić charakteru, a przy tym jest brutalna i władczo hipnotyzująca. Świetnie wypadają jej wspólne sceny z Quaritchem, którego od początku wyraźnie ciągnie do Varang. Nawet doświadczony żołnierz jest pod wrażeniem jej siły, umiejętności i potrzeby siania chaosu, a na ich wspólnej relacji zyskują obie postacie. Tylko właśnie, antagonistka ma w sobie na tyle dużo charyzmy, że chciałoby się jej więcej na ekranie, niestety musi dzielić czas ekranowy z tak wieloma innymi postaciami, że w zasadzie jej rola ogranicza się do pobocznej przeciwniczki.
Ogień kontra woda
Bardzo liczyłem, że jej wątek rozwinie się dzięki Neytiri, która pogrążona w żałobie, pragnie śmierci Spidera, a przy tym ma wiele wewnętrznych rozterek co do swojej rodziny. Cameron nadaje jej ciekawy konflikt, który pozwala nieco inaczej spojrzeć na tę bohaterkę – nie jako jedną z Na’vi, ale zupełnie obcą osobę, niemniej obcą od samego Jake’a, Kiri, czy Spidera, co jeszcze bardziej umacnia więź między tymi postaciami, choć początkowo Neytiri nie zdaje sobie z tego sprawy. Wracając jednak do jej walki z Varang, ewidentnie reżyser zapowiada wielki pojedynek między nimi, ale koniec końców tutaj również nie wykorzystano potencjału. Pierwsze skrzypce cały czas odgrywa walka Jake’a z Quaritchem, a Neytiri i Varang zostają zepchnięte na dalszy plan. Tym bardziej szkoda, że Neytiri, napędza swoim gniewem i żałobą, mogłaby stać się równie dzika i nieprzewidywalna co jej przeciwniczka z Mangkwan, co z kolei mogłoby doprowadzić do pogorszenia jej relacji z Jake’iem, czy nawet dziećmi. Najwyraźniej Cameronowi zabrakło na to wszystko czasu i może pięcio- lub sześciogodzinna wersja reżyserska rozwiązałaby te problemy.
Avatar: Ogień i popiół
GramTV przedstawia:
Dużo jest ode mnie narzekania na Avatara: Ogień i popiół, ale to ze względu na ogromne oczekiwania wobec tego filmu, które produkcji nie potrafi spełnić. Ale czy to jest zły film? Absolutnie nie i trzyma poziom poprzedniczek, choć jest od nich nieco gorszy. Jako wielki fan serii traktują trzecią część jako kolejną okazję do odwiedzenia Pandory i spędzeniu w tym świecie tych ponad trzech godzin. To trochę jak wirtualne doświadczenie, czysty eskapizm, gdzie siedzą w fotelu kinowym, mogą przenieść się z Ziemi na zupełnie obcą planetę, gdzie fabuła jest w zasadzie dodatkiem do niezwykle immersyjnego, wiarygodnego i przede wszystkim pięknego świata. Ale również sama historia ma w zanadrzu wiele do zaoferowania, szczególnie wątki dzieci Sullych, które tym razem są jeszcze ważniejsze niż w Istocie wody. Każdy z nich, może poza małą Tuk, przeżywa swoje własne problemy i rozterki, które koniec końców jedynie ich wzmacniają i nawet jeżeli większość wątków wraca do swojego poprzedniego stanu, to nadal czuć tu ogromną pracę włożoną w rozwój tych postaci. I w tym tkwi siła Avatara, że chociaż są to wielkie niebieskie kotoludzie, to widzowi zależy na tych bohaterach, co też procentuje w scenach pełnych napięcia. Tym bardziej że po finale drugiej części nie można być pewnym, że wszyscy bohaterowie dotrwają do końca filmu.
Ogień i popiół ma trochę lepiej wyważone tempo względem Istoty wody. Co prawda wolałbym więcej scen z rodzaju tych spokojniejszych, rozbudowujących świat i ekspozycyjnych, jak miało to miejsce w drugiej części, ale fani akcji dostaną tu sporo widowiskowych, efektownych momentów. Przede wszystkim finałowa bitwa, która co prawda powtarza motywy z poprzedniczki, czyli walki na pełnym morzu, która kontynuowana jest po zachodzie słońca, a część ostatecznego pojedynku rozgrywa się nawet na tonącym statku, ale jej skala, jak i epickość jest nieporównywalnie większa. I chociaż nie brakuje w tym wszystkim pewnej sztuczności, patosu i wprowadzania fantastycznych elementów, to całość i tak robi ogromne wrażenie. Już w przyszłym roku w identycznym okresie, otrzymamy film z inną wielką bitwą, czyli Avengers: Doomsday. Właśnie po filmie Marvela będzie można ocenić, czy Cameron znów trafił w dziesiątkę, czy też miano największego pojedynku ostatnich lat będzie należeć do kina superbohaterskiego.
Nie zmienia to jednak faktu, że Avatar: Ogień i popiół wygląda przepięknie. Przynajmniej w IMAX-ie w 3D, gdzie niedawno mogliśmy przypomnieć sobie Istotę wody, z czego też skorzystałem, i chociaż przeskok jakościowy nie jest tak wyraźny jak między pierwszą a drugą odsłoną, to mimika bohaterów, czy też scenografie, jak również efekty wybuchów są jeszcze lepsze i bardziej widowiskowe. Jeżeli coś psuje cały ten efekt, to HFR, czyli sceny w 48 klatkach na sekundę, zamiast standardowych 24. Co gorsze, film jednej scenie potrafi zmienić klatkaż kilkukrotnie, a przy dłuższym obcowaniu z fragmentami z HFR, gdy wracamy do 24 klatek na sekundę, film wydaje się mniej płynny i jakby się „zacinał”. Cameron powinien nad tym popracować i lepiej zbalansować liczbę scen w 24 i 48 FPS-ach, gdyż w obecnym stanie, nie dość, że trzeba się do tego długo przyzwyczajać, to i tak nawet pod koniec filmu potrafi to irytować.
Do Avatara: Ogień i popiół mam sporo żalu, bo bardzo chciałem, żeby była to najlepsza część serii, a niestety jest odwrotnie. Jako fan marki Jamesa Camerona wciąż znajduje tu wiele elementów, za które pokochałem pierwsze dwie części, ale też widzę sporo zmarnowanego potencjału na ciekawsze rozwinięcie świata. Siła tej franczyzy, jak i tej odsłony tkwi jednak w głównych bohaterach, doświadczaniu Pandory, jak i widowiskowych walkach, a wszystkie te elementy Ogień i popiół ma na swoim miejscu. Fani Avatara koniecznie muszą wybrać się na to do kina, zaś pozostałe osoby, którym ta seria jest obojętna lub nawet jej nie lubią, to w trzeciej odsłonie nie mają czego szukać. To nie jest film, który zmieni ich postrzeganie dzieła Camerona.
7,5
Avatar: Ogień i popiół to film skierowany przede wszystkim do fanów świata Jamesa Camerona.
Plusy
Udanie kontynuuje wątki z drugiej części
Wciąż świetnie rozwija głównych bohaterów
Charyzmatyczna Varang…
…która jest rewelacyjnie zagrana przez Oonę Chaplin
Widowiskowe i efektowne sceny walk
Finałowa bitwa robi wrażenie
Wygląda niesamowicie dobrze
Ma lepsze tempo narracji
To kolejne udane doświadczenia obcowania ze światem Pandory
Minusy
Powiela zbyt wiele elementów z drugiej części
Mocno niewykorzystany potencjał nowych klanów
Varang otrzymuje zdecydowanie zbyt mało czasu ekranowego…
…szczególnie że jej konflikt z Neytiri mógłby został poprowadzony lepiej
Brakuje aż takiej emocjonalności jak w poprzedniczce
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!