To już drugi reboot sławetnego świątecznego slashera z lat 80. Jak sobie poradził twórca nowej wersji Mike P. Nelson?
Cicha noc, śmierci noc (Silent Night, Deadly Night) z 1984 roku, którego tytuł nawiązuje do znanej wszystkim kolędy, to w zasadzie pierwszy komercyjny slasher z prawdziwego zdarzenia, który wykorzystuje motyw świąt Bożego Narodzenia, a przede wszystkim Świętego Mikołaja. Ów horror psychologiczny (nie ma w nim bowiem elementu fantastycznego, paranormalnego, chyba że za takowy uznamy absurdalną wręcz siłę bohatera, gdy rusza w morderczą rajzę) do dziś ma wręcz zaskakujący impakt na popkulturę. Obecnie uznawany za kultowy, niegdyś spowodował histerię obrońców moralności i świątecznego klimatu. Amerykańskie Parent-Teacher Association (Stowarzyszenie Rodziców i Nauczycieli) zaciekle próbowało uniemożliwić seanse, uznając film za moralnie gorszący, wysoce szkodliwy oraz wypaczający ideę świąt, w ramach wojen kulturowych do szturmu ruszyły także katolickie organizacje i oddziały kolędników śpiewających przed kinami. To w zasadzie nie dziwi, bo jako szczególnie zwyrodniała persona w tej produkcji jawi się matka przełożona, skądinąd sympatycznych, zakonnic zajmujących się dziećmi w sierocińcu (notabene kto usłyszał o siostrach magdalenkach, zdziwiony zbytnio nie będzie). Później brutalnie zaatakowali go recenzenci, w tym prominentni, a film „zdjęto z afisza” zaledwie tydzień po premierze. Zgorszony był również Leonard Maltin, jeden z najznamienitszych filmowych krytyków, który w swoim Maltin's TV, Movie, & Video Guide zainteresował się ironicznie, czy następnym wyborem twórców będzie Zajączek Wielkanocny jako molestujący dzieci zboczeniec... Cóż, ciekawe, co dziś ma do powiedzenia o Puchatkowersum (The Twisted Childhood Universe).
Naughty! Punish!
To słowa, które chyba najbardziej zapadły w pamięć widzom i widzkom kolejnych iteracji niniejszej opowieści. Ale właściwie o czym rzeczona traktuje? Twórcy oryginału z 1984 roku, scenarzysta Michael Hickey i reżyser Charles E. Sellier Jr., skoncentrowali się na tym, że ulubieniec dzieci, poczciwy gruby brodacz w czerwonym wdzianku, nie musi kojarzyć się z samymi dobrymi rzeczami – wszak dostarcza nie tylko prezenty, ale i rózgi, zatem grzeczni są nagradzani, a niegrzeczni karani. Jednakże w gruncie rzeczy nie chodzi tu o Świętego Mikołaja we własnej osobie, lecz o świętego mikołaja – przebraną personę, do której lgną małoletni w centrach handlowych i innych przybytkach, uważając za „wcielenie” swego dobroczyńcy.
W filmowym świecie Selliera (w 1971 roku) mały Billy Chapman zostaje sam na sam z dziadkiem w domu opieki. Starzec wybiera sobie ten moment, żeby wyjść z katatonicznego stanu i poinstruować wnuka na temat mrocznej strony Świętego Mikołaja. Billy bierze to sobie do serca, ale przecież jest grzecznym chłopcem, więc nie ma się czego obawiać ze strony swego idola. Niestety, czeka go mało świąteczna niespodzianka. W powrotnej drodze samochód zostaje zatrzymany, a rodzice brutalnie zamordowani przez psychopatycznego kryminalistę w mikołajowym stroju. Nasz bohater cudem unika śmierci, lecz bycie świadkiem wydarzenia siłą rzeczy pozostawia w nim potworną traumę. Lata później świąteczna trauma narasta dzięki wspomnianej już matce przełożonej, starającej się nauczyć chłopca aprobowanych społecznie zachowań. Ciągłe kary za bycie „niegrzecznym”, sadystyczne lanie pasem i zmuszanie do kontaktu ze „Świętym Mikołajem” jakoś nie pomogły... Przynajmniej jednak w miarę swych skromnych możliwości pomaga mu empatyczna i mająca choć podstawową wiedzę psychologiczną siostra Margaret. Przejęta losem chłopaka, w 1984 roku załatwia dorosłemu Billy’emu pracę w sklepie z zabawkami. Ale cóż, nadchodzą święta, a właściciel zgadza się na „genialny pomysł”, by przebrać młodzieńca za Świętego Mikołaja...
Cicha noc, śmierci noc w reżyserii Charlesa Selliera doczekała się w 1987 roku części II, której protagonistą jest Ricky, młodszy brat Billy’ego. Ten również przeżył atak psychopaty i trafił do tego samego sierocińca. Jako że był świadkiem upokorzeń, a potem tragicznego końca brata, nie potrzebuje aż Świętego Mikołaja jako wyzwalacza tkwiących w jego psychice demonów. Co ciekawe, reżyser Lee Harry w ramach pójścia na łatwiznę i świątecznego skoku na kasę postanowił wziąć sobie bite pół godziny z poprzedniej odsłony, które zostało na żywca wklejone jako „retrospekcje”. Później mamy Cichą noc, śmierci noc III: Przygotujcie się na najgorsze (1989, reż. Monte Hellman), jak również teoretyczne, lecz nie faktyczne odsłony Cicha noc, śmierci noc IV: Inicjacja (1990, reż. Brian Yuzna) oraz Cicha noc, śmierci noc V: Mordercze zabawki (1991, reż. Martin Kitrosser). Ostatnie numery nie mają już nic wspólnego z historią Billy’ego i Ricky’ego, poszły swoją – nader egzotyczną – drogą, warto jednak odnotować pewną ciekawostkę: otóż jedynce wielce przeciwny był Mickey Rooney, aktor o konserwatywnych poglądach, które jakoś nie przeszkodziły mu... zagrać w piątce. Następnie przyszedł czas na pierwszy reboot – Silent Night z 2012 roku, za który zabrał się Steven C. Miller. Ów film stanowi kreatywny – a przy tym całkiem udany i zabawny – ukłon w stronę pierwszej krwawej ramotki, w której każda dziewczyna musiała zaświecić cycem, nim zginęła, znajdą się też w nim nawiązania do drugiej. Oczywiście prócz tych nawiązań i otwartych cytatów (w tym budzący grozę dziadek) mamy szereg różnic, na przykład tożsamość mordercy jest długo ukrywana, a jego psychologia odbiega od pierwowzoru. Okazuje się typem nader wyrachowanym, towarzyszy mu raczej ukonstytuowane poczucie misji zamiast nieopanowanej, niepodlegającej kontroli potrzeby. I wreszcie czas na reboot z jeszcze trwającego roku 2025, tu zaś dostajemy coś całkiem innego.
Mroczny pasażer... Mroczny przyjaciel
Cicha noc, śmierci noc (Silent Night, Deadly Night), zarówno napisana, jak i wyreżyserowana przez Mike’a P. Nelsona, stanowi slasher z innym wyjaśnieniem charakteru poczynań głównego bohatera tudzież łączy się z innym typem/podgatunkiem horroru. Inna jest też psychika Billy’ego, inne doświadczenia życiowe, nieco inna natura śmierci rodziców chłopaka. Albowiem mamy tu naszego Billy’ego Chapmana, który z kolei miał do czynienia z niepokojącą przemową dziadka w hospicjum, przeżył swoistą traumę w związku z tym, co spotkało matkę i ojca, a potem wylądował... Nie, nie w sierocińcu prowadzonym przez zakonnice. Trafiał do wielu rodzin zastępczych, gdzie jednak nie wiodło mu się najlepiej. Nie miał również młodszego brata. Na szczęście był ktoś, kto się nim zajął, nauczył wszystkiego, co trzeba...
GramTV przedstawia:
Dorosły Billy (Rohan Campbell) przyjeżdża do miasteczka Hackett, w którym zatrudnia się w sklepie z zabawkami i pamiątkami. Musi między innymi stawić czoła roli Świętego Mikołaja podczas mikołajowej sesji z rozwydrzonymi dziećmi (to zresztą jedna z najzabawniejszych scen w recenzowanym obrazie, a jest trochę takich, które ukontentują odbiorców ceniących tak czarny, jak i sytuacyjny humor). Jest tu sporo odniesień co do pierwowzoru (oraz sequela pierwowzoru), jednak zwykle w przewrotny i specyficzny sposób. Raz udaje się to lepiej, raz gorzej. Słynne Happy Garbage Day! nie wybrzmiewa tu zbyt spektakularnie... Ot, oczko do fanów i fanek, które miało za zadanie pokazać, jak inną osobą jest (anty)bohater i jak inne ma zamiary. Podobnie potraktowane są postacie – na przykład pojawia się Pammy (Ruby Modine), lecz została zupełnie inaczej potraktowana niż pracownica sklepu z lat 80., której głównym i jedynym zadaniem była bezradność w obliczu przemocy, niewinność i naiwność. To bohaterka ważna dla Billy’ego, poniekąd też dla lepszego zrozumienia jego postaci i głębszego wejścia w fabułę.
Śledząc poczynania (anty)bohatera, sporo osób ma skojarzenia z Dexterem i Venomem – co tu dużo mówić, ciężko ich nie podzielać. To wręcz coś, co zjadaczom popkultury od razu przychodzi do głowy. Tu warto wspomnieć, że film Mike’a P. Nelsona jest w wielu aspektach samoświadomy. Billy rozprawia się z ideą mrocznego pasażera / mrocznego alter ego w klasycznym Dexterowskim znaczeniu (termin ten użyty jest także w filmie Mr. Brooks z 2007 roku), mówiąc, że w jego przypadku tak nie jest, a my podczas seansu otrzymujemy szereg dowodów, że ma rację. Śmierć nie jest po prostu obsesją, choć niszczy mu życie. Podobnie jak w reboocie Stevena Millera zabijanie, bycie seryjnym mordercą to misja – tutaj ciężkie brzemię, mające ogromne, nie tylko metaforyczne, a może nawet metafizyczne znaczenie.
Tym razem Billy po prostu wyznacza ostateczną karę dla złych. Skąd wie, kto był w życiu niegrzeczny? Mówi mu to wewnętrzny głos (świetna robota Marka Achesona, który swym wokalnym chropawym aksamitem przypomina najlepsze czasy Michaela Wincotta), natarczywie przypominający o tym, że zejście ze ścieżki oznacza krzywdę dla niewinnych. Billy potrafi się z owym głosem czasem pokłócić, jest już zmęczony nieustającą przedświąteczną krucjatą. Rohan Campbell (znany już z roli mordercy w Halloween Ends) dobrze sobie radzi z oddaniem emocji bohatera, sięga po aktorskie narzędzia, które jeszcze bardziej upodabniają go do młodego Toma Berengera – ma w sobie tę lekko rozdygotaną słabość z mrokiem czającym się tuż pod skórą. Głos, który słyszy, ma swoje imię: Charlie. Ów Charlie wymaga kilku tygodni wytężonej pracy, opartej o rytm kalendarza adwentowego. Inaczej, niż jest to w zwyczaju, Billy nie wyjmuje czegoś zza kolejnych drzwiczek, lecz tam wkłada. Wkłada krew niegrzecznych ludzi – i widać, że robi to od lat w tym samym kalendarzu, prezentującym się niczym starożytna czarnoksięska księga.
Kalendarz adwentowy dla cierpliwych
Wszystko to krzyczy wręcz: nowa Cicha noc, śmierci noc ma wielki potencjał! Niestety, Mike P. Nelson postanowił też pójść śladami Stephena Kinga i zaprosić nas do spokojnego miasteczka, by potem zedrzeć maski. Dlaczego „niestety”? Bo akurat do tego zabrakło mu wyczucia momentu: za długo oglądamy Hackett bez tego, co u mistrza horroru było kluczowe – stopniowania napięcia. Nie pomaga też nieco poszarpany montaż, który potrafi wybić z nastroju osoby siedzące w kinie. Gdy już dochodzi do kulminacji, do tego zrywania masek, ludzie mogą być zmęczeni pustymi przelotami. Aby nie było: gdy coś już zaczyna się dziać, to jest to zrobione z przytupem. Chlapie posoka, latają części ciała, a wszystko to wykonane rzemieślniczo, za pomocą efektów praktycznych. CGI jest niewiele i nie najwyższych lotów. Gustowną nagrodą dla osób, które nie zasnęły, jest wizyta Billy’ego na swoistym wigilijnym spotkaniu. Ustronne miejsce, lokal z ochroniarzem, a w środku ze trzydziestka przedstawicieli lokalnej społeczności, wszyscy w strojach Mikołajów, ale… pod równie czerwonymi flagami z czarną wariacją hinduskiego symbolu szczęścia. Rzeź jest piękna, niedorzeczna i w zasadzie od tego momentu już wszyscy zaczynają kibicować bohaterowi (na przedpremierowym pokazie były wiwaty i oklaski!). Reżyser zdecydował się wystylizować szefową owego klubu (w tej roli Sharon Bajer) na bohaterkę filmu, który nigdy nie powstał, a powinien, czyli Werewolf Women of the S.S., lecz widownia może mieć także żywe skojarzenia z filmem, który powstał, choć czy powinien, to już zupełnie inna sprawa... Elza – Wilczyca z SS.
Jak widać, Mike P. Nelson zna doskonale popkulturę i ewidentnie wyczuwa, gdzie jest w niej dla niego miejsce. Dodajmy może jeden dodatkowy przykład: mały Billy podczas wizyty u dziadka ogląda kultową ramotkę Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa. W odróżnieniu od nastroju analogicznej wizyty z pierwowzoru czy sceny w kinie z jego kontynuacji tu mamy zarówno spotkanie, jak i film ciepły, zabawny i z pozytywnym przesłaniem. Już na tym etapie twórca daje nam znać, że pójdzie w nieco inną stronę. Umie też bawić się konwencją, nawet na poziomie samej stylizacji kadru – wiele z tego, co widzimy, wygląda, jakby pochodziło sprzed dekad, włącznie z ziarnem obrazu i nasyceniem barw. Podkreślić należy, że to zaleta, a nie mankament. Klimat uwypukla również zimna, niepokojąca ścieżka dźwiękowa w wykonaniu kanadyjskiego tria Blitz//Berlin (autorzy muzyki do The Vanishing – rozszerzenia dla gry Far Cry 6, zawierającego misje nawiązujące do serialu Stranger Things). Ale cóż, w odróżnieniu od Billy’ego, Nelson niestety nie miał swojego Charliego, który by powiedział, co na pewno jest dobre, a co złe. Zabrakło bigla w pierwszej części filmu – a to nie tylko rzecz niemiła dla odbiorców w kinie, ale też w przyszłości potencjalnie zabójcza dla filmu w streamingu. Mimo wspomnianych wad warto przejść się na nową Cichą noc, śmierci noc do kina, nim nadejdzie Wigilia i dostaniemy między oczy Kevinem samym w szklanej pułapce.Po prostu przed seansem przyda się kawa, by bez trudu doczekać do świątecznej mięsnej uczty, którą z czasem nam reżyser radośnie serwuje...
6,5
Mimo potknięć całkiem niezły reboot, świąteczny duch i czuj duch w święta zostały zachowane.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!