Rebel Moon – recenzja filmu. Nawet wersja reżyserska tego nie naprawi

Radosław Krajewski
2023/12/22 15:00
5
0

Najnowszy film Zacka Snydera zadebiutował na Netflixie. Oceniamy, czy to początek serii zagrażającej Gwiezdnym wojnom.

Bękarty rebelii

Nikt tak pięknie nie potrafi opowiadać o swoich filmowych planach jak Zack Snyder. Przy okazji Rebel Moon roztaczał przed nami wizję pogromcy Gwiezdnych wojen, mającą wypełnić lukę w wysokobudżetowych akcyjniakach sci-fi, która zionie od czterech lat bez kolejnych kinowych premier od Lucasfilm. Ile to się Snyder nie naobiecywał, ile to opowiadał o ogromnej wieloletniej pracy, jaką włożył w same przygotowania do wejścia na plan, nie mówiąc już o tak technicznych szczegółach, jak różnice między normalnymi scenami a tymi nakręconymi w spowolnieniu. Słuchając tego reżysera ma się wrażenie, że doskonale wie co robi, mając przemyślaną każdą pojedynczą klatkę filmu. Jednak oglądając Rebel Moon Część 1: Dziecko ognia wrażenia są zupełnie inne – za kamerą usiadła zupełnie inna osoba, pierwszy lepszy wyrobnik, który naoglądał się kilku popularnych produkcji i postanowił nieskutecznie powtórzyć ich sukces. Fani Zacka Snydera będą zadowoleni z zachowania charakterystycznej stylistyki reżysera, ale nawet oni nie obronią mizerności historii i płytkich postaci.

Bękarty rebelii, Rebel Moon – recenzja filmu. Nawet wersja reżyserska tego nie naprawi

Księżyc Veldt zamieszkiwany jest przez prostych rolników, którymi przewodzi Sindri (Corey Stoll). W ich społeczności ukrywa się Kora (Sofia Boutella), była żołnierka imperialnej armii tyrana Balisariusa (Fra Fee). Gdy nad spokojną osadą pojawia się statek dowodzony przez Admirała Atticusa Noble’a (Ed Skrein), nikt nie ma wątpliwości, że oznacza to nowe kłopoty. Noble daje rolnikom sześć tygodni na oddanie niemal wszystkich swoich plonów. Pod wpływem dramatycznych wydarzeń Kora postanawia wraz z Gunnarem (Michiel Huisman) zorganizować rebelię, zbierając drużynę składającą się z ryzykantów, którzy chcą walczyć z potęgą Imperium. Niedługo później na swej drodze spotykają handlarza niewolnikami Kaia (Charlie Hunnam), który oferuje im pomoc. Wspólnie wyruszają do najdalszych zakątków galaktyki, aby zebrać najemników i rozpocząć walkę z Noblem i jego armią.

W pierwszej części Rebel Moon mamy wyraźne inspiracje nie tylko Gwiezdnymi wojnami, ale również kinem superbohaterskim, Warhammerem 40,000, a nawet Bękartami wojny Quentina Tarantino. To właśnie sam początek filmu i pierwsze pojawienie się Atticusa Noble’a przypominam scenę otwierającą z Hansem Landą, w którego wcielił się Christoph Waltz. Ale tam, gdzie u Tarantino dominowała brutalna satyra, tam u Snydera jest pusta i nic nie wnosząca powaga oraz patos, które stają się jedynym budulcem dla tej historii, postaci i świata. Problem w tym, że to kompletnie nie działa i ekscentryczne i nieobliczalne zachowanie złoczyńcy nie sprawia, że stanie się on ikoniczną postacią, wywołującą grozę i strach o życie bohaterów za każdym razem, gdy przyjdzie im się z nim zmierzyć. Ale Snyder całkowicie położył nie tylko głównego antagonistę.

Identyczny problem mają pozostali bohaterowie. Gdy Kora, z racji tego, że jest główną bohaterką tej serii, otrzymuje swoją własną historię, a jej motywacje chociaż są jakkolwiek nakreślone, tak jej towarzysze to nic nieznaczące tło. Już sam wątek zbierania drużyny jest okropny i tegoroczny Dungeons & Dragons: Złodziejski honor zrobił to o wiele lepiej. Rzecz jasna po części to wina mocno poszatkowanej podstawowej wersji filmu, która już trafiła na Netflixa, ale nawet dłuższa o godzinę wersja reżyserska niewiele tu zmieni. Pozyskiwanie kolejnych członków ekipy jest nudne, zautomatyzowane i nie dostarcza żadnej rozrywki. Wszystko przez to, że te postacie nie mają czasu ani miejsca, aby się rozwinąć i pokazać kim są. Otrzymują jedną krótką scenę, po czym film przeskakuje do kolejnej, bo przecież drużyna musi liczyć kilka osób, więc szkoda tracić czasu na pogłębienie charakteru, czy historii już wprowadzonych bohaterów.

Nowa nadzieja, stare rozczarowania

Po całkiem nie najgorszym początku otrzymujemy więc historię, która w całości złożona jest z kolejnych segmentów z nowymi postaciami, które dołączają do rebelii Kory. Bez większych pytań, wątpliwości, jakichkolwiek konfliktów, dramatów, czy innych, nawet najprostszych interakcji między członkami drużyny. Po prostu się zgadzają, po czym wyruszają w kolejną niepasjonującą podróż i tak do finału, który jest mało angażujący, za to zbyt pośpieszny. Wyraźnie widać, że Rebel Moon Część 1: Dziecko ognia jest dopiero połową całej opowieści, więc klasyczna filmowa konstrukcja pęka w szwach, nie dając po seansie żadnej satysfakcji. Może w całości, oglądając wersje reżyserskie obu części, będzie miało to więcej sensu. Decyzja o podzieleniu Rebel Moon na dwa filmy była jednak błędem.

Nowa nadzieja, stare rozczarowania, Rebel Moon – recenzja filmu. Nawet wersja reżyserska tego nie naprawi

GramTV przedstawia:

Tym razem Snyder zawodzi również pod względem stylistyki, po prostu powielając wszystko to, co znamy z jego poprzednich filmów. Jest dużo mroku, wypranych kolorów, zbędnych spowolnień i mnóstwa innych efektów, które tworzą dystans między dziełem a widzem. Reżyser wyraźnie chciał zrobić swoje własne Gwiezdne wojny, więc nie brakuje podobnych miejsc, charakteryzacji obcych ras (którymi Snyder się za bardzo chwali), czy podobnych ujęć, ale w Rebel Moon nie ma za grosz charakterystycznej aury i klimatu przygód Luke’a Skywalkera. Wszystko jest tu do cna pompatyczne, poważne, wręcz „większe niż życie”, co zaczyna męczyć już na początku, zaś w połowie filmu ma się tego po prostu dość.

Kiepsko wypadają również sceny akcji, które nie mają odpowiedniego rozmachu i widowiskowości. Szczególnie rozczarowujący jest pojedynek Nemesis z wielką Pajęczycą, który na zwiastunie wyglądała obiecująco. Niestety w samym filmie wypada bardzo blado, nie potrafiąc ekscytować żadnym fragmentem tego pojedynku. Również finałowa batalia jest mniejsza niż należałoby się tego spodziewać po produkcji, która miała zaskakiwać swoim wielkim impetem. Ten element akurat powinien wypaść lepiej w wersji reżyserskiej, która nie będzie stronić od brutalności i krwi. Wyraźnie widać, że w takim kluczu były kręcone sceny akcji, wiele tracąc na braku tej graficznej przemocy. Podobać za to mogą się efekty specjalne, które nie prezentują najwyższego poziomu, co akurat można zrozumieć przy tak mimo wszystko niewielkim budżecie produkcyjnym, ale szczególnie modele statków wyglądają bardzo przyzwoicie.

Nie ma w tym przypadku, że aktorsko najlepiej wypada Anthony Hopkins, który podłożył głos robotowi Jimmy’emu. Aż żal, że postać po pierwszym akcie znika niemal do końca filmu. Snyder nigdy nie słynął ze wzorowej pracy z aktorami, ale w Rebel Moon chyba w ogóle zapomniał poprowadzić swoje gwiazdy. Djimon Hounsou, Charlie Hunnam, Ray Fisher, czy Doona Bae po prostu są, nawet nie starając się zaprezentować swoich bohaterów z nieco innej strony. Najwięcej czasu do wykazania się otrzymała Sofia Boutella, ale jej sposób odgrywania Kory jest najprostszy, najbardziej oczywisty i w wielu momentach zbyt symboliczny, aby stworzyć ciekawą, wypełnioną osobowością postać.

Rebel Moon Część 1: Dziecko ognia jest jednym z największych rozczarowań tego roku. Zack Snyder otrzymał wszelkie wsparcie, aby nakręcić swój wymarzony projekt, a zamiast nowej serii, która mogłaby stanąć w szranki z Gwiezdnymi wojnami, otrzymaliśmy kiepski produkt, za którym nie przemawia żaden argument, aby już w połowie nie wyłączyć filmu i nigdy więcej do niego nie wracać. Pierwsza część Rebel Moon ma mnóstwo problemów u samych podstaw i nawet godzina dodatkowego materiału w wersji reżyserskiej niewiele zmieni. Dla Netflixa miała być to kolejna wielka franczyza, która będzie rozwijana kolejnymi produkcjami, również growymi. I choć wciąż tkwi w niej potencjał, to platforma będzie miała utrudnione zadanie, aby to drugą częścią przekonać widzów do swojej nowej franczyzy.

3,0
Miało być mocne zakończenie roku, a jest jedno z największych rozczarowań.
Plusy
  • Wykreowany świat bywa ciekawy
  • Początek nie jest wcale najgorszy
  • Niektóre efekty specjalne
  • Rola Anthony’ego Hopkinsa
Minusy
  • Pretekstowa, schematyczna fabuła
  • Okropny wątek zbierania drużyny
  • Nudne, pozbawione swoich własnych historii postacie
  • Pozbawione polotu sceny akcji
  • Patetyczne dialogi
  • Słaba i chaotyczna stylistyka
  • Nie czuć żadnego rozmachu wydarzeń
  • To jedynie połowa całego filmu, a nie autonomiczna produkcja
  • Wycięto zbyt dużo zawartości (wersja reżyserska powinna to naprawić)
  • Samouwielbienie Zacka Snydera czuć na każdym kroku
Komentarze
5
Rumcajs
Gramowicz
26/12/2023 12:25

Trochę nuda, jak nie ma nic innego to można obejrzeć, albo może sobie lecieć w tle podczas robienia obiadu, mocne 4/10

Moreus
Gramowicz
24/12/2023 20:03

Film mi się z kojarzył filmem "7 Samurajów" Farmerów nawiedzają bandyci, wieśniacy wynajmują samurajów żeby obronić wioskę. Polecam 7 Samurajów Film, też jest Anime ale uwaga tam wersja tłumaczenia fanowska jest lepsza.

Yarod
Gramowicz
23/12/2023 09:44

Pomijając wszystkie wymienione argumenty, to najważniejszy jest moim zdaniem fakt, że ten film to w wersji podstawowej w zasadzie początek i koniec. Nie ma nic po środku. Zbierają drużynę i...walczą w ostatniej bitwie. NIC nie wiadomo o tych ludziach, nie ma nic pośredniego. Szczególnie ostatni heros. Zostaje zrekrutowany i wyciąga kopyta. Dawno nie widziałem czegoś tak głupiego. 

A szkoda, bo uniwersum ma potencjał.




Trwa Wczytywanie